W Polsce mamy kilkaset tysięcy urzędników państwowych różnego szczebla. Wszyscy oni są oczywiście opłacani z pieniędzy zabranych w podatkach innym obywatelom.
Koszt administracji jest dużą częścią i tak już ogromnie deficytowego budżetu państwa i jest niestety co roku większy. Pomimo tego, że mamy XXI wiek, nieustający dynamiczny rozwój informatyzacji, wszechobecny internet a także zmniejszającą się z roku na rok liczbę Polaków, więc „klientów” do obsłużenia, armia urzędników wciąż się rozrasta. Tworzone są coraz to nowe ministerstwa (ostatnio od smogu), resorty, spółki samorządowe, które oczywiście potrzebują nowych biur, samochodów służbowych i przede wszystkim nowych kadr. Kryterium zatrudniania bardzo rzadko są kompetencje, przeważnie decydują polityczne koneksje i personalne znajomości. Administracja publiczna jest na wskroś upolityczniona a posady w niej są traktowane jako zdobycz i natychmiast po wyborczej wygranej następuje konsumpcja, przejmowanie urzędów przez „swoich”. Daje to ogromne pole politykom do wstawiania członków swoich rodzin i znajomych na intratne stanowiska.
Administracja rządowa jest finansowana z budżetu, bez względu na swoją efektywność. Dlatego nieliczenie się z kosztami podjętych decyzji i łatwość wydawania publicznych pieniędzy to jeden z grzechów głównych urzędników. Kadra urzędnicza może liczyć na świąteczne premie, nagrody, wyjazdowe, często zagraniczne szkolenia, na tym się nie oszczędza. Rządzącym politykierom nie zależy na szukaniu sposobów usprawnienia działania urzędów, poprawy ich wydajności czy ograniczeniu kosztów działania gdyż mogłoby to prowadzić do redukcji zatrudnienia a więc utratę ciepłych posadek dla znajomych a to przecież elektorat potrzebny przy następnych wyborach.
Ogromnym problemem jest bezkarność funkcjonariuszy publicznych, którzy nie ponoszą praktycznie odpowiedzialności za swoje działania, które komplikują a nierzadko rujnują czyjeś życie. Miała to regulować uchwalona w 2011 r. ustawa o odpowiedzialności majątkowej urzędników za błędne decyzje, ale funkcjonuje ona tylko na papierze. Decyzje, które wynikają często z niekompetencji, chociaż zdarzają się niestety sytuacje, że urzędnik w pełni świadomie i z premedytacją działa na niekorzyść obywatela, w skrajnych przypadkach nosi to znamiona przestępstwa jak miało to np. miejsce w procesie reprywatyzacyjnym w stolicy. Paranoją jest sytuacja, w której obywatel odwołuje się do sądu od niekorzystnych dla siebie rozstrzygnięć, wygrywa sprawę i dostaje odszkodowanie płacone oczywiście przez skarb państwa czyli podatników, a winny wszystkiemu urzędnik nawet nie musi zwracać nagrody jaką dostał za „wykrycie” nieprawidłowości. Boleśnie przekonał się o tym twórca Optimusa Roman Kluska: „Jedną arbitralną urzędniczą decyzją można zniszczyć firmę prowadzoną rzetelnie i uczciwie”!
Dużą rolę odgrywają w tym procesie nieprecyzyjne przepisy umożliwiające ich dość swobodną interpretację. Jakże często słyszeliśmy o skrajnie różnych wykładniach tego samego przepisu przez różne urzędy. Mamy do czynienia z legislacyjną biegunką, co roku są uchwalane tysiące stron zagmatwanych, niejsnych aktów prawnych co powoduje, że bardzo łatwo się w nich pogubić. Sami urzędnicy mają problemy z nadążaniem w zapoznawaniu się z tymi nowościami.
Wielu politykierów mówi, szczególnie głośno w okresie wyborczym, o ograniczaniu kosztów i liczebności urzędniczej armii, o potrzebie stworzenia kompetentnej, rzeczowej kadry urzędników, skonsolidowanej i skupionej na swoich zadaniach, dla których praca będzie służbą dla dobra obywateli i którzy nie bedą zależni od politycznych przetasowań ale po wyborach…