Uran albo Iran
18/02/2012
427 Wyświetlenia
0 Komentarze
17 minut czytania
Niedawno wróciłem znad Zatoki Perskiej, gdzie pętla wokół Iranu zaciska się coraz bardziej i konflikt na dużą skalę coraz wyraźniej wisi w powietrzu. Czy uda się uniknąć wojny?
W kipiących bogactwem emiratach, gdzie panuje miła wakacyjna zima (20-25 st. C) o wojnie mówi się sporo, ale raczej bez niepokoju. Ot, jakby kury leniwie dziobiąc sobie ziarno gawędziły o tym, że w nocy pewnie psy się w sąsiedztwie pogryzą. To jakby nie ich wojna i nie ich sprawa, chociaż w kafejkach etnicznych, gdzie wieczorami schodzą się robotnicy z innych krajów, też przeważnie muzułmanie, nie jest już tak spokojnie i tajne służby emirów mają tam sporo roboty wyciągając długie, czujne ucho. Ale oficjalnie tamtejsi Arabowie są za tym by „pohamować irański imperializm”, tradycyjna wrogość do potężnego sąsiada z północy znajduje tu dobrą pożywkę, a miejscowe gazety, zwłaszcza te anglojęzyczne, nie żałują USraelowi wazeliny. Wszyscy tam bowiem wiedzą, że nie każdy imperializm należy hamować.
Od wielu miesięcy wokół Iranu gromadzi się coraz większe siły wojskowe i stale przybywa w zatoce okrętów i broni. Nawet dziecko wie, że ilość i zagęszczenie broni pozostaje w prostym i bezpośrednim związku z liczbą i częstotliwością incydentów zbrojnych, także przypadkowych, jakie muszą się wtedy wydarzyć. Toteż od wielu tygodni przybywa takich właśnie, zwykle jawnie prowokowanych incydentów, im silniej bowiem rośnie opór mądrzejszej części elit i opinii publicznej na Zachodzie przed rozpętaniem III wojny światowej, tym bardziej jastrzębiom potrzebny jest wojskowy pretekst, aby do jej wybuchu doszło. Scenariusz takiego wybuchu jest już ustalony i nawet z grubsza wiadomo, jak tym razem wojna się ma zacząć. Według planu A najprawdopodobniej Iran zostanie zaatakowany przez lotnictwo Izraela, które zbombarduje i zniszczy wybrane cele, w tym zwłaszcza kluczowe ośrodki przemysłu nuklearnego . Wola takiego napadu jest, i to od dawna, a jak jest silna wola polityczna to się i pretekst znajdzie. Dogodny czas takiego zmasowanego ataku, o czym mówi się już całkiem otwartym tekstem, wybierze Izrael, najpóźniej wiosną, która jest już przecież tuż za pasem. Z punktu widzenia strategii Izraela ważniejsze jest nie tyle pokonanie Iranu, ile maksymalnie i trwałe wciągnięcie całego Zachodu do wojny z islamem. Mędrcy Syjonu wiedzą doskonale, że swoje starcie ze światem islamu musza wygrać rękami świata chrześcijańskiego i być tym trzecim, który ostatecznie zatriumfuje, kiedy dwie główne strony wytrą się i osłabią we wzajemnym starciu i nienawiści. Jak dotąd realizacja tego scenariusza idzie im bez przeszkód.
Po pierwszym zaczepnymi uderzeniu na Iran zadanie Izraela na tym froncie właściwie się skończy, bo w trybie pilnym zajmie się on bliżej siebie – jak by powiedział nasz koszernie ożeniony klasyk – „dorzynaniem ostatnich watah”, głównie Palestyńczyków, którym wskutek napadu na „republikę islamskich nadziei” (tak nazwał Iran szejk Nasrallah, przywódca libańskiego Hezbollahu) zapewne znów wykipi adrenalina i z braku innej broni arabskie wyrostki znów złapią za kamienie. Oczy świata będą wtedy zwrócone na ciąg dalszy w Iranie, wiec póki co można będzie szybko i bezkarnie wystrzelać tych dzieciaków ile się tylko da, zanim ktokolwiek zacznie liczyć trupki. Nie czas żałować Gazy, gdy Teheran płonie – tak zabrzmi wtedy najprostsze z medialno-dyplomatycznych wyjaśnień. Dzielna armia Izraela, która jak dotąd wygrała – zwłaszcza propagandowo- najwięcej właśnie takich wojen, bo już z Hezbollahem w Libanie poszło jej o wiele gorzej, aż się pali do takiego kolejnego łatwego i krwawego triumfu. W ten sposób premier Netanyahu powetuje sobie z nawiązką te 1027 więźniów palestyńskich, jakich niedawno musiał wypuścić w zamian za kaprala Szalita. Może jak już ich wypuszczał to wiedział, że nie na długo?
Każdą wojnę jest łatwo zacząć, ale trudno skończyć. Izrael o tym wie, i dlatego po pierwszym uderzeniu z daleka, lotniczym lub rakietowym, na placu boju pozostawi swego wielkiego, posłusznego i w pełni opanowanego od środka wasala – Stany Zjednoczone, nazywanego w Teheranie Wielkim Szatanem, oraz resztę posłusznych durniów z NATO (w tym oczywiście Polskę) aby wzięli na siebie trudniejszą resztę brudnej roboty: opanowanie konwulsji i spazmów gniewu podstępnie ugodzonej ofiary, udrożnienie cieśniny Ormuzd i ewentualne uspokojenie opinii publicznej w innych krajach muzułmańskich, czyli przekonanie stada baranów, że są bezpieczne, bo póki co to tylko perskiego wielbłąda zarzynają.
Deklarowanym pretekstem do takiej wojny ma być irański program nuklearny, który jakoby zagraża światowemu pokojowi, bo zdaniem USraela Iran tylko udaje, że chce modernizować swoją energetykę, podczas gdy w rzeczywistości cały czas knuje jakby tu na boku ukręcić sobie bombę jądrową, aby nią potem zrzucić na Izrael. Ta wojna właściwie już się zaczęła, a jej pierwsze akty to polowanie na irańskich ekspertów nuklearnych i ich zabijanie przez nieznanych sprawców nawet w biały dzień na ulicy Teheranu. W ten sposób przez ostatnie półtora roku zabito ich już czterech. Ostatnim był dr Mostafa Ahmadi Roshan, zastepca dyrektora zakładów w Natanz zabity 11 stycznia 2012 przez bombę, którą do drzwi samochodu doczepił mu zamaskowany agent przejeżdżający obok na skuterze. Zabójstwa te, nagłaśniane zwłaszcza na Zachodzie, mają spełniać kilka ważnych celów: (1) dowodzić opanowania Iranu przez wywiad USraela, a zwłaszcza Mosad, który może tam robić co chce i ma na oku, kogo tylko sobie upatrzy. Takie przekonanie ma nie tylko osłabiać morale Persów, ale jeszcze bardziej uspokajać opinię publiczną Zachodu obiecując szybkie i łatwe zwycięstwo wskutek precyzyjnych uderzeń jakoby bez masowych strat ludności ; (2) pogłębić nieufność Irańczyków wobec wciąż sporej i wpływowej tam wspólnoty żydowskiej, z której najprawdopodobniej rekrutuje się część takiej agentury, a więc sprowokować akty antysemityzmu, które ułatwiłyby atak na Iran w obronie prześladowanych; (3) przekonywać opinię publiczną Zachodu, że w wojnie z Iranem będzie chodziło tylko o program nuklearny i o równie precyzyjne „uderzenia prewencyjne”, tyle że w większej skali. W rzeczywistości cel zamierzonej wojny jest o wiele większy, o czym jednak napiszę innym razem; (4) dostarczyć zawczasu wygodnego wytłumaczenia na zarzut, jaki pojawi się w razie udanego pokonania Iranu, kiedy nie znajdzie się dowodów na budowanie bomby A (podobnie jak w pokonanym Iraku nie znaleziono potem imputowanej Saddamowi broni chemicznej, która stanowiła pretekst do wywołania wojny). Odpowie się wtedy tak: bomby A nie ma, bo im w porę sprzątnęliśmy groźnych ekspertów i nie zdążyli jej wyprodukować.
Doświadczając bardzo dużego oporu wobec planów tej wojny także w niektórych kołach wojskowych USA, propaganda USraela skupia się ostatnio na eksploatowaniu znanego „wątku dwóch oficerów śledczych”, dobrego i złego, z których jeden bił i torturował przesłuchiwanych, a drugi częstował ich potem papierosami i namawiał do współpracy „po dobroci”. Mówi się teraz, że na atak nalega Izrael, który jest bardziej zagrożony, co przecież trzeba zrozumieć i który ma ponoć lepsze rozeznanie wewnątrz Iranu (znowu ta piąta kolumna żydowska i szczucie na pogrom) a nawet wie, w którym są aktualnie etapie majsterkowania nad owąż bombą. Natomiast murzynek Obama to znany poczciwiec, który stara się Żydom wyperswadować taką wojenną samowolkę, odwleka atak ostatkiem sił jak może, no ale jak będzie trzeba, to się nie zawaha, bo jest przecież dzielnym prezydentem najbardziej demokratycznego i dobrotliwego mocarstwa na kuli. Te propagandowe manewry mogą jednak zmylić tylko najbardziej naiwnych i są grubymi nićmi szyte. Np. choćby w niedzielę 5 lutego w wywiadzie dla NBC News prezydent Obama stwierdził, że „na stole są wszystkie opcje (razem z militarną)” i że jego Administracja ściśle współpracuje z Izraelem „aby zapobiec wejściu przez Iran w posiadanie broni jądrowej”. Jak zwykle ani słowa o tym, że Izrael ma nielegalnie ponad 200 głowic jądrowych i ośrodek ich produkcji w Dimona na pustyni Negev, ani o tym że Iran jako sygnatariusz układu o nierozprzestrzenianiu broni jądrowej ma prawo do wzbogacania uranu dla zastosowań pokojowych i takie samo prawo do budowy elektrowni atomowych jak inne państwa świata. Nie wspomina się także o tym, że w grudniu 2003 roku Iran podpisał dodatkowy protokół przewidujący w swoich zakładach inspekcje ekspertów Międzynarodowej Agencji Energii Atomowej w dowolnym czasie i na dowolną głębokość, i że jak dotąd niczego zakazanego one nie stwierdziły.
Wskutek nasilającego się, i to od wielu lat, napięcia wokół Iranu, oraz otaczania go przez wojny wszczynane dookoła jego granic (Irak, Afganistan itp.) byłoby dziwne, gdyby jego przywódcy nie chcieli mieć w swym arsenale bomby A. Przyjmijmy zatem, że w podejrzeniach iż gdzieś się nad nią cichcem w Iranie pracuje jest trochę prawdy. No, ale gdyby nawet Iranowi udało się wyprodukować taka bombę, to co? Chruszczow i Breżniew też mieli bomby, wygadywali różne głupoty, a mimo to nigdy ich nie użyto. Nikt nie może pokazać palcem tego, kto spośród posiadaczy bomby użyje jej jako pierwszy. Gdyby trzymać się tylko twardych faktów, to jako pierwszego skorego do użycia broni jądrowej trzeba by wskazać właśnie Wielkiego Szatana czyli USA, bo jak dotąd w historii tylko Stany Zjednoczone dwukrotnie użyły tej strasznej broni, a mówiąc ściślej grubo jej nadużyły, bo zbombardowały dwa wielkie i czysto cywilne cele w chwili, gdy Japonia była już militarnie złamana, jej armia i flota cofała się na całej linii, a wynik wojny był przesądzony. Hiroszima i Nagasaki zostały wybrane jako cele zrzutu bomb A nie ze względów wojskowych, tylko jako cele cywilne, ze względu na ich położenie i spodziewaną maksymalną liczbę ofiar wśród ludności w celu ostatecznego załamania i zastraszenia reszty Japonii. Do dziś umierają tam ludzie wskutek napromieniowania. Trudno o bardziej cyniczny i moralnie podły motyw użycia tej broni, a zatem trudno także dać wiarę zarzutom, jakie z takiego źródła płyną pod innym adresem.
Atomowo uzbrojony ZSRR został pokonany z zupełnie nieatomowej strony i jego imperium rozpadło się nawet bez jednego wystrzału z kałasznikowa. Od dawna bomby A mają USA, Rosja, Indie, Chiny, Francja, Wielka Brytania, Pakistan, Izrael i Korea Płn. I jakoś nikt z tego powodu nie chce na te kraje napadać, ani nie załamuje rąk. Można nawet powiedzieć, że w każdym przypadku posiadanie broni jądrowej stabilizuje te państwa, dodaje im powściągliwości i rozwagi, czyni je o wiele bardziej przewidywalnymi politycznie i bardziej zapobiega wybuchom konfliktów niż je generuje. Przewodniczący Mao zasłynął kiedyś powiedzeniem, że bomba atomowa jest papierowym tygrysem. Służy bowiem bardziej do szachowania i do straszenia niż do użycia. Iran jest wielkim bogatym krajem pełnym zdolnych i ambitnych ludzi o wspaniałej, starożytnej kulturze. Czy zamiast szykować nową wielką wojnę o nieobliczalnych dla świata następstwach nie można go po prostu zaakceptować jako dziesiątego posiadacza bomby A na świecie?
Bogusław Jeznach
Deser muzyczny
Proponuję kolejną piękną perską pieśń miłosną pt. Shahzadeye gheseye man w wykonaniu Golshifteh Farahani i Mohsena Namjoo. Po raz pierwszy tę pieśń śpiewała Yasmin w Teheranie 1961 roku. Zarówno perska poezja miłosna, jak i muzyka należą do najpiękniejszych na całym Wschodzie i uchodzą tam tradycyjnie za wzór z najwyższej półki. W materiale pt. Miłość z Internetu (15.02) deserem muzycznym była też perska pieśń miłosna Ahang szodam śpiewana przez Mehdi Razvana.