Polacy jako naród potrafią jeszcze racjonalnie myśleć.
Jeszcze kilka lat temu w głównych wydaniach programów informacyjnych można było oglądnąć grający na emocjach zlep obrazów: najpierw trujących komin (to nic, że przeważnie dymem była para wodna), potem spękana upałem ziemia, czarne dziecko z wypukłym brzuszkiem, tornado, sztorm, trzęsienie ziemi. Potem całość komentował "ekspert" z kolczykiem w nosie i w brwi, chowający za siebie butelkę z piwem, słowami: "jeśli czegoś z tym nie zrobimy, Bałtyk zaleje Tatry", a pani redaktor szczerze przerażona potakiwała.
Dzisiaj to nie przejdzie. Nie chodzi już nawet o to, że odbiorcy uodpornili się na podobne bzdury. Większość Polaków jest zdecydowanie sceptyczna wobec dogmatu o apokaliptycznym charakterze zmian klimatu. Być może nie do końca żyjemy jeszcze w epoce obrazkowej, gdzie telewizyjnymi lemingami manipuluje się graniem na emocjach. Polacy jako naród potrafią jeszcze racjonalnie myśleć. Co stało się w ciągu tych kilku lat, że ci, których wcześniej nazywano "negacjonistami klimatycznymi", zaczęlo dominować w debacie publicznej?
Przełomem okazała się konferencja klimatyczna w Kopenhadze w 2009 r. Przed dorocznym szczytem klimatycznym ONZ z komputerów Hadley Climate Research Unit wyciekła korespondencja ujawniająca, że owi "naukowcy", fałszowali dane tak, aby pasowały do układanych z góry tez. Warto zaznaczyć, że był to najbardziej prestiżowy ośrodek z najbardziej alarmistycznym przekazem wśród zwolenników hipotezy o efekcie cieplarnianym. Do klasyki przeszedł już tzw. "trik Mike’a" polegający na zawyżaniu pomiaru temperatur lub dobieranie wyników z ośrodków o najcieplejszych temperaturach, tak aby udowodnić tezę o ocieplaniu się klimatu w wyniku przemysłowej działalności człowieka. Dla opinii publicznej stało się jasne, że projekt "globalne ocieplenie" to polityczny i biznesowy szwindel rozgrywający się co najmniej w kilku obszarach.
Po pierwsze, co przyznają zgodnie eksperci związani z rynkiem energetycznym, chodzi zwyczajnie o zastąpienie starszych technologii, nowymi. Ma to służyć wielkim korporacjom i monopolom energetycznym, głównie z takich krajów jak Francja i Niemcy, aby umocnić jeszcze swoją pozycję na międzynarodowych rynkach.
Po drugie jest to proces polityczny, związany z integracją lewicy (od marksistów, poprzez ekologów po socjaldemokrację). Nadrzędnym celem jest budowa gospodarczej władzy poprzez podpisanie globalnego traktatu o redukcji emisji gazów cieplarnianych, co planowano już w Kopenhadze. Byłby to de facto quasi-rząd światowy, decydujący jaki kraj ile i czego może produkować.
Po trzecie, sięgając istoty postulatów całego środowiska związanego z teorią cieplarnianą, jest to ruch przeciwko ludzkiemu życiu. Jeśli określa się człowieka mianem nowotworu niszczącego środowisko naturalne, głównym postulatem walki z globalnym ociepleniem ma być kontrola urodzin, a z niezbędnego dla życia dwutlenku węgla – gazu bez którego istnienia nie byłoby możliwe życie na ziemi – robi się truciznę, to jest to ruch skierowany przeciwko… samemu człowiekowi.
Na szczęście na wszystkich frontach zwolennicy globalnego ocieplenia zaczynają ponosić porażkę. Ponieważ konsumenci zaczynają płacić coraz wyższe koszty zakupu energii, co jest bezpośrednio związane z polityką wobec zmian klimatu, coraz głośniejsze stają się głosy kwestionujące skuteczność i podstawy naukowe owej polityki.
Po drugie opinia publiczna jest coraz bardziej świadoma z korzyści związanych z okresowego ocieplenia klimatu. Klimat jest zmienny, więc wystarczy sobie wyobrazić co by było gdyby obecny okres prosperity przypadł np. na małą epokę lodowcową, która zakończyła się raptem w XIX w. Przy rosnących cenach surowców i ograniczonych zasobach naturalnych, skończyłoby się to długotrwałą globalną recesją.
Po trzecie ludzie mają już dość narzucania sobie poglądów przez politycznych cyników i popierających ich aktywistów z koktajlami mołotowa w dłoni. Obywatele chcą rzetelnej i fachowej debaty, a nie polityki narzucanej przymusem.
Od czasu publikacji mojej książki „Mitologia efektu cieplarnianego” w 2008 r. byłem zapraszany na wiele konferencji naukowych, dotyczących polityki wobec zmian klimatu. Nie spotkałem żadnego wiarygodnego naukowca: klimatologa, geologa, biologa, fizyka lub chemika, który nie wyrażałby się w sposób sceptyczny o tym, co serwują nam media, politycy i fanatyczni ekolodzy nt. zmian klimatu.
Warto więc zadać zasadnicze pytanie: na jakich podstawach naukowych bazuje europejska polityka wobec zmian klimatu, którą próbuje się narzucić całemu światu? Jakie są koszty ekonomiczne prowadzonej polityki? Wreszcie: jakie są jej efekty dla ochrony środowiska?
Gdy odpowiemy sobie uczciwie na powyższe pytania, prawdopodobnie okaże się, że w bajkę, że temperaturami na ziemi można sterować tak jak klimatyzacją w samochodzie wierzą wyłącznie przepełnieni pychą i samouwielbieniem politycy…
Warto także zastanowić się nad gigantycznymi bzdurami podsuwanymi opinii publicznej przez ekologów. To właśnie oni od lat straszą nas bajką o ograniczonych zasobach naturalnych Ziemi, kompletnie ignorując fakt, że to mechanizm cen oraz innowacje decydują o rozwoju świata. Czy era kamienia łupanego zakończyła się, ponieważ wyczerpały się zasoby kamieni, a era żelaza, gdy wyczerpały się złoża rudy żelaza? Nie powinniśmy się bać przyszłości. Według Międzynarodowej Agencji Energii Atomowej złoża uranu wystarczą ludzkości na… 1500 lat.
W grudniu czeka nas kolejny szczyt klimatyczny ONZ. Prawdopodobnie znów politycy oraz rozmaici ideolodzy będą przekonywać świat, że grozi nam zagłada poprzez ocieplanie się klimatu. Zgodnie z teorią, że lepsza wypiera gorszą, za kilka lat o bzdurnej teorii cieplarnianej, nikt nie będzie już pamiętał.
Ale toczy się także gra o nasze portfele. W przyszłym roku zacznie obowiązywać akcyza na węgiel. To może zrujnować gospodarkę, górnictwo, przemysł i bezpieczeństwo energetyczne naszego kraju. Już dziś powinniśmy myśleć o silnej koalicji, która będzie się w stanie temu przeciwstawić.
Artykuł ukazał się w specjalnym dodatku "Dziennika Zachodniego" z okazji 5-lecia Instytutu Globalizacji