Wszyscy lamentujemy, ja także, nad tym, że polska armia postawiona jest w stan likwidacji
Wszyscy lamentujemy, ja także, nad tym, że polska armia postawiona jest w stan likwidacji. Abstrahując od tego czy to prawda czy nie, warto zastanowić się po co w istocie tę armię się likwiduje. Po to – nasuwa się pierwsza odpowiedź – by oddać kraj wrogowi. To prawda, może tak się zdarzyć, że wróg tu wejdzie i nie będzie komu nas bronić. Tyle, że wróg i tak tu wchodzi, wchodzi z pieniędzmi nie z karabinami i wykupuje co mu tam jest potrzebne. Poza tym wobec potencjałów rozmaitych wrogów żadna rodzima armia, nawet najdoskonalsza nie mogłaby nas uratować. Co najwyżej mogłaby przedłużyć wojnę i dać nadzieję na odsiecz. Nasze doświadczenia z odsieczą są jednak marne i wątpię, by armia chciała rzeczywiście bić się aż do nadejścia tej mocno hipotetycznej odsieczy.
Pozostaje jeszcze kwestia metod – jeśli jest tak jak mówią – czyli wojnę dziś prowadzi się rakietami, to nie ma mowy o odsieczach, obronie i w ogóle czymkolwiek. Jedyne co mogłoby nas uratować to powszechne przeszkolenie wojskowe wszystkich obywateli i karabin w każdym domu oraz bateria rakiet w każdym powiecie. To dopiero byłoby skutecznym straszakiem dla ewentualnego okupanta.
Kwestia armii jednak jest ciągle rozważana. Jeśli jest za duża – niedobrze, bo za drogo kosztuje. Jeśli za mała – wiadomo. To „wiadomo” jednak jest dość zagadkowe jak wykazaliśmy wyżej. Wobec bowiem redukcji armii pozostaje ciągle kwestia kadr i wysokich oficerów oraz podporządkowanie tejże armii prezydentowi. Armia dawniejsza, była armią z poboru. Przez komunistów zorganizowanego tak, że rekrut z Przemyśla służył w wojsku w Szczecinie, a ten ze Szczecina jechał z biletem do Nysy. Powód był oczywisty – trzeba było w jakiś sposób zneutralizować narodowy charakter tej armii. Gdyby ten z Przemyśla służył w Przemyślu, nie byłoby siły zdolnej powstrzymać go od strzelania, gdyby w mieście tym pojawił się okupant. Nie byłoby także siły na to, by zmusić do do strzelania gdyby na ulicach pojawili się niezadowoleni z władzy mieszkańcy Przemyśla. Więcej – z całkowitą pewnością twierdzę, że rekrut taki natychmiast zacząłby strzelać do władzy, a za jego przykładem poszliby inni rekruci, żołnierze i oficerowie odbywający służbę w swoich rodzinnych miejscowościach lub w pobliżu nich. Tego właśnie należało uniknąć stąd ta tendencja do przerzucania Górali nad morze i Kaszubów w Sudety, którą wszyscy pamiętamy.
Dziś nie ma o tym mowy, bo armia jest profesjonalna. Cóż to znaczy? To znaczy, że jest mała i bardzo sprawnie działająca. Służący w niej żołnierze zaś to ludzie nie ulegający emocjom, za to ściśle wykonujący rozkazy. Nie ma więc niebezpieczeństwa, że poddani presji tłumu przestaną słuchać pana prezydenta i zaczną słuchać narodu i jego złowrogich pomruków. Nie są bowiem ci ludzie armią narodową. Są armią najemników we własnym kraju i taką mają mentalność. Wiem co piszę bo pochodzę z garnizonowego miasta. Do wojska idą, żeby mieć „lepszą pracę”. Już lepiej gdyby szli tam pod przymusem. W obecnej chwili, biorąc pod uwagę ogólną degenerację moralną, faceci ci gotowi są do wystąpienia przeciwko narodowi, kiedy tylko Broniu kiwnie palcem. Nie grają w nich emocje, bo są profesjonalistami, najwyższym dobrem jest dla nich „dobra praca”, państwo, naród, to jakieś mrzonki, liczy się organizacja i oni tej organizacji służą. Ich liczba zaś konkretyzuje im zadania i przy okazji je ogranicza. Wiadomo, że nie mogą nas obronić, ale nie mogą też zrobić tego co od dawien dawna czyniły wszystkie narodowe armie, z wyjątkiem komunistycznych – nie mogą postawić się władzy, a nie jej zmienić solidaryzując się z ludem. I o to chyba chodziło.
Wszystkich zapraszam na stronę www.coryllus.pl gdzie można już kupić moją najnowszą książkę pod tytułem „Atrapia” oraz wszystkie wcześniejsze książki.
swiatlo szelesci, zmawiaja sie liscie na basn co lasem jak niedzwiedz sie toczy