Pani Fidget „żyła wyłącznie dla swojej rodziny”. Sąsiedzi podziwiali ją i mówili o niej, że jest wzorową żoną i matką. O każdej porze dnia w domu był gorący posiłek. Nawet, gdy ktoś sobie tego nie życzył, ona wiedziała lepiej – pisze C.S.Lewis.
Pani Fidget „żyła wyłącznie dla swojej rodziny”. Sąsiedzi podziwiali ją i mówili o niej, że jest wzorową żoną i matką. O każdej porze dnia w domu był gorący posiłek. Nawet, gdy ktoś sobie tego nie życzył, ona wiedziała lepiej – pisze C.S.Lewis.
Wykonywała ręczne robótki krawieckie i zmuszała wszystkich do chodzenia w jej wyrobach.
Chorowita córka dostawała od mamy wymyśle mikstury, kaszki, kleiki itp., podawane wprost do łóżka. Nawet lekarz nie był dopuszczany do córki, bo matka wiedziała lepiej, jak ją leczyć.
Słowem – taktyka Pani Fidget polegała na tym, że ona troszczyła się o domowników (także dorosłych) i „urabiała sobie ręce po łokcie dla nich”.
A że dzieci i mąż byli przyzwoitymi ludźmi, pomagali jej w tych wysiłkach. Szkoda im było zapracowanej matki i żony, która z wyrzutem patrzyła im w oczy. Jak to zgrabnie ujął C. S. Lewis: pomagali matce “robić różne rzeczy, żeby jej dopomóc w robieniu różnych rzeczy dla nich, na które oni nie mieli ochoty”.
Zdarzyło się, że Pani Fidget zmarła.
I co się wtedy stało?
Oddajmy głos jeszcze raz autorowi "Czterech miłości": „Aż dziwne, jak jej rodzina poweselała. Wyraz napięcia znikł z twarzy męża, zaczyna się nawet uśmiechać. Młodszy syn, którego zawsze uważałem za stworzenie zgorzkniałe i opryskliwe, wykazuje całkiem ludzkie cechy. Starszy, który tylko nocował u rodziców, teraz prawie stale jest w domu i zajął się ogrodem. Córka, o której zawsze się mówiło, że jest wątła (…) bierze teraz lekcje konnej jazdy…”
Wyzwoleni spod tyranii ślepej miłości poszczególni członkowie jej rodziny odetchnęli z ulgą. Nie dlatego, żeby pragnęli jej śmierci. Żałowali, że tak się stało. Ale nie da się ukryć, że coś zmieniło się w ich zachowaniu na plus.
Nie chodzi mi, by podważać ideał matki. Lewis pisze o Pani Fidget w kontekście wypaczenia miłości macierzyńskiej. Rodzicielskie przywiązanie do dzieci jest przejawem miłości, która odczuwa potrzebę dawania.
Jednak to dawanie musi mieć kres, inaczej stanie się dręczeniem. Celem tej miłości jest abdykacja, doprowadzenie do stanu, gdy już nie trzeba dawać – zauważa cytowany wyżej pisarz.
Przychodzi moment, gdy jako rodzice musimy „wrzucić na luz”. Walka o dziecko trwa do końca naszych dni. Ale gdy wciąż wychowujemy dwudziestokilkuletniego “bobaska” tzn., że coś jest nie tak.
Prawdopodobnie we wcześniejszym okresie popełniliśmy jakieś błędy. Nie usamodzielniliśmy dziecka. Jeśli nie nauczyliśmy wcześniej dobrze żyć, to czy nauczymy teraz?
A może jest inaczej, może wychowaliśmy, ale nie możemy się oswoić z myślą, że już nie jesteśmy potrzebni. Swoją „upierdliwością” (przepraszam, nic trafniejszego nie przychodzi mi na myśl) możemy doprowadzić do sytuacji, że ze złości dorosłe dziecko porzuci nasze nauki.
1.Uświadomić sobie, że gdy dzieci kończą (plus, minus) dwadzieścia lat, to nie jesteśmy już im potrzebni do przeżycia. Jeżeli jest odwrotnie, to pewnie nie podołaliśmy wychowaniu.
2.Reagujmy tylko w granicznych przypadkach oraz gdy sami zwrócą się do nas po pomoc (mała uwaga: nie interpretujmy zbyt szeroko sytuacji granicznych).
3.Musimy znaleźć sobie nową pasję i zostawić dorosłe dzieci w spokoju.
4.Nasze pomaganie ograniczmy do modlitwy za nich.
5.Pamiętajmy – nasza miłość musi abdykować, by zwyciężyć! Gdy przyjdzie pokusa dawania na siłę powtarzajmy sobie zdanie:
„Miłość, która została bogiem, stała się demonem” (C.S. Lewis).
Za: EDUKACJA KLASYCZNA W XXI W.
PS.Cytaty pochodzą z książki: C. S. Lewis, Cztery miłości, przekł. Maria Wańkowiczowa, W-wa 1993 r.
"Zajmuje sie upowszechnianiem pedagogiki klasycznej. Napisalem dwie ksiazki na ten temat: "Sztuka samowychowania" oraz "Wychowac czlowieka szlachetnego"."