W latach osiemdziesiątych (schyłkowych dla eksploatacji naszego transatlantyka „Stefana Batorego”) uczestniczyłem w charakterze muzyka i piosenkarza w kilku egzotycznych rejsach wycieczkowych. Nasza kilkunastoosobowa ekipa artystyczna (piosenkarze, tancerze, aktorzy, iluzjoniści) wystawiała mniej więcej raz w tygodniu nowy, tematyczny program estradowy. Była to typowa składanka: każdy z nas miał w repertuarze znaczny zasób gotowego już repertuaru; reszta przygotowywana była na próbach już podczas rejsu.
Ponieważ pasażerowie wywodzili się z różnych krajów – staraliśmy się zadowolić wszystkie nacje.
Był więc „Dzień Amerykański”, podczas którego królowało country, blues i jazz, skecze i zabawy rodem z Dzikiego Zachodu. Był „Dzień Polski”, oparty na polskim folku, Chopinie i tradycji (nawet załoga miała przygotowane kapitalne stroje ludowe i tańce – i wirowała niczym mini-„Mazowsze”). Bardzo podobał się „Dzień Rosyjski” (dumki, romanse, kabaretowe wykonanie tańca z „Jeziora Łabędziego” itd.), kapitalny „Dzień Żydowski” („Skrzypek na dachu”, szmoncesy, „Haba Nagila” etc.). No i uniwersalny w przekazie, najbardziej ulubiony przez pasażerów „Dzień Operetkowy”.
Warunki występów były „bojowe”; czasami zdrowo kiwało i tancerze wykonywali zaskakujące, nieprzewidziane w układzie figury. Współczułem żonglerowi; nagle wylądował na stoliku kapitańskim wraz ze swoim jednokołowym rowerkiem, a jego piłeczki turlały się z burty na burtę. I tylko z pomocą widzów udało się nam wszystkie je odzyskać.
Pamiętam, że ogromną sympatią cieszył się wśród nas starszy aktor, zdeklarowany gej (nazwijmy go „Krzycha”). „Krzycha” popłynął (popłynęła?) w rejs ze swoim młodym „siostrzeńcem”. „Krzychę” uwielbiały wszystkie bez wyjątku artystki (z moją żoną na czele); „Krzycha” miał dodatkową kabinę na kostiumy, rewelacyjne kosmetyki, stroje, peruki, spinki, duperele babskie itp. I z chęcią dzielił się nimi, doradzał, pomagał.
„Krzycha” w każdym programie naśladował (genialnie!) a to Merlin Monroe, a to Erthę Kitt, a to Księżniczkę Czardasza czy Romansu. A rola „Krzychy” (pana po 60-tce!) jako baletnicy – była wprost REWELACYJNA. Być może nie był tak dobry, jak Natali Portman w „Czarnym Łabędziu”, ale na pewno dużo bardziej śmieszny.
Korzystaliśmy wszyscy z „krzychowego” artystycznego doświadczenia; jako „stary szmirus” (sam tak się określał) kapitalnie ustawił nam koncert operetkowy i recital przedwojennych przebojów – i to łącznie z choreografią.
Pasażerowie uwielbiali „Krzychę” i zawsze nagradzali go (ją) owacjami. Po jednym z show podszedł do mnie młody, obiecujący dziennikarz i pochwalił mój zespół za kolejny, rewelacyjny koncert. Grzecznie podziękowałem, zawiązała się sympatyczna rozmowa. Jakież było moje zdziwienie, gdy po chwili ówże fan zaczął okrutnie „nadawać” na „Krzychę”. „Pedał”, „chory człowiek”, „trzeba go na leczyć”, „obciach przed zagranicznymi turystami” – to tylko niektóre z padających epitetów.
Im bardziej broniłem „Krzychy” (że profesjonalista, człowiek uroczy, nieszkodliwy, nie narzucający się ze swoją orientacją seksualną), tym agresywniej atakował go ów młody pasażer. Szczerze mówiąc przestraszyłem się nie na żarty. W tamtych czasach (lata 80-te) tego typu skarga do armatora mogła „wyautować” z pracy każdego artystę. Udało mi się w końcu załagodzić sytuację i być może uratować bogu ducha winnego geja przed obywatelskim „linczem”.
Minęło 25 lat. Ze zdumieniem (i rozbawieniem) oglądam od pewnego czasu znanego polityka, walczącego „po tęczowej stronie mocy” o prawa homoseksualistów. Ludzie zmieniają się, ale nie na tyle, bym nie rozpoznał na paradzie obrońców mniejszości seksualnych owego młodego pogromcy pedałów. Nie muszę dodawać, że zarówno wtedy, jak i dziś, na paradzie gejów – jest równie przekonujący…
Lech Makowiecki
P.S. W środowisku artystycznym zawsze była nadreprezentacja gejowska. Nic dziwnego – to ludzie nadwrażliwi, często bardzo utalentowani, pracowici i ambitni profesjonaliści. I – dopóki nie łapią mnie za kolano – w ogóle mi nie wadzą. Z wieloma nawet się przyjaźnimy. Ale akurat ich nie widzę na paradach, manifach, wyuzdanych demonstracjach… Pewien umiar obowiązuje zarówno homo- , jak i heteroseksualnych …
Z cyklu – znalezione w sieci – kapitalna strona o obu "Batorych", autorstwa Petera, Polonusa z Kanady; polecam:
stefanbatoryoceanliner.weebly.com/song-piosenka.html
Inzynier z wyksztalcenia, songwriter i grajek z wyboru. Niepoprawny romantyk, milosnik Historii - oceanu wiedzy o tym, co nas moze spotkac. Fan Mickiewicza i Pilsudskiego - ostatnich Wielkich Polaków majacych mega-wizje bez udzialu dopalaczy...