Medialne kuźnie dzień i noc nie ustają w trudzie wykuwania „nowego człowieka”.
Po dłuższym okresie intensywnego oglądania kanałów informacyjnych miałem kwadratową głowę i początki nerwicy żołądka. Niemal już byłem gotów uwierzyć, że szersze horyzonty zapewni mi telewizor plazmowy.
Wszystko dobre, ale w miarę.
W tym przypadku miarą dalszego oglądania telewizji zostały sporadyczne, drobne zajęcia domowe. No i nie wiem, czy ostatnio miałem pecha, czy może powszechne, medialne młotkowanie zwojów aż tak się zintensyfikowało?
Dobrze jest pisać dobrze i zabawnie. A jak się nie da – to przynajmniej krótko. Zatem do rzeczy. Według klucza. Muzycznego.
W sobotę, warszawska parada zboczeńców wyruszyła spod Sejmu. Większość poprzebierana, nawet za księdza. Ale okupująca jedną z, pardon my French, platform śmietanka lewicy z posłem Ryszardem Kaliszem na czele nawet się nie przebrała.
Właściwi ludzie na właściwym miejscu, chciałoby się powiedzieć.
Widać też jak na dłoni, kto jest współcześnie tejże lewicy „proletariatem”. I że nie są to bynajmniej owi tajemniczy „wykluczeni”, nad którymi z zatroskaniem pochyla się cała reszta politycznego spektrum, od Kaczyńskich (niesławne wystąpienie w Fundacji Batorego) po Arłukowiczów. Arłukowicz zresztą ma za zadanie to pojęcie rozbroić semantycznie. Finis coronat opus. A jak od czasów „Roku 1984” wiadomo, czego się nie da powiedzieć ani pomyśleć, to nie doprowadzi do myślozbrodni.
Miało być z klucza muzycznego i jest: zboczeńcy na początku odśpiewali… nie, nie żaden przebój Village People ani nie Międzynarodówkę, tylko Mazurka Dąbrowskiego!
W asyscie państwowej policji.
Pod Sejmem RP.
Dawka groteski i absurdu – bezcenna.
Swoją drogą dekadę temu pan marszałek Niesiołowski z właściwą sobie pienistością zaliczył Kalisza do „pornogrubasów”. Współcześnie obaj panowie pijają sobie w mediach z dzióbków. Tyle, że póki co – trzeba to przyznać – pan marszałek nie paraduje na zboczeńczych paradach.
I już wiemy, czym się różni lewica od prawicy. Małe, a cieszy.
Niedzielne dyskusje o konwencjach PiS i PO również zdominowane były tematyką muzyczną. Bo jeden lider, uważacie Państwo, wszedł na mównicę przy dźwiękach Jump Van Halen, a drugi przy We will rock you Queen. Niesamowite!
Przy czym nagonieni przed kamery eksperci byli najwyraźniej kompletnie pozbawieni słuchu, więc z całą powagą i zacięciem płatnych idiotów skoncentrowali się na pokracznych interpretacjach tekstów. Głównie tekstu We will rock you, bo Jump jest płytki jak PO-wska narracja.
Widać z tego, że jak się jest ekspertem wie się przynajmniej tyle, że na pochyłe drzewo i Salamon nie naleje. Dobre i to.
A właśnie, co do klucza muzycznego: zaczęło się od pani Zuzanny Kurtyki. Owa wdowa, bez dwóch zdań medialna, przy okazji kolejnej miesięcznicy (brr, co za potworny neologizm!) nie tylko opisała ekscesy organisty wawelskiej katedry, ale i objawiła co tenże organista czyta i ogląda.
A podobno muzyka łagodzi obyczaje…
Myliłby się ten, kto by domniemywał, że to nasze media są skrzywione i załgane. Wręcz przeciwnie – my dopiero gonimy standardy światowe, dlatego wychodzi to czasem topornie i nieporadnie.
Chcąc się odtruć, przy kolejnej drobnej pracy domowej włączyłem BBC. Trafiłem na krótki reportaż o remoncie katedry w Reims. Było o historii i współczesności. Że katedra stara, że miejsce koronacji ponad dwudziestu królów, że ucierpiała bardzo podczas I wojny światowej, że witraże przedstawiają produkcję szampana(!), że projektował je między innymi Marc Chagall, że współpraca Francuzów i Niemców przy odbudowie jest symbolem pojednania… Nie było tylko ani słowa o Kościele, chrześcijaństwie, Rewolucji Francuskiej, ani nawet (ogólnikowo i nijako) o dźwigającej takie katedry wysoko nad mierzwę codzienności tęsknocie.
Cóż, nam się medialną i kulturalną kroplówką podaje, że to człowiek (lub ludzkość) jest miarą i koroną wszechrzeczy. A jeśli ktoś uważa, że to tak, jakby próbować samemu sobie wspiąć się na barana – to z niego ciemny moher! I mu brzydko pachnie!
W postępie szczególnie szybko postępują intelektualiści. Pan Piotr Najsztub, dziennikarz i zadeklarowany ateista przedwczoraj w TVN w programie o zdradzie przyznał, że został zdradzony. Bełkotał przy tym z entuzjazmem o odchodzącym w przeszłość patriarchalnym paradygmacie oraz o tym, że dla niego było to ciekawe męskie doświadczenie.
W trwającym podczas audycji teległosowaniu 48% uczestników przyznało, że doświadczyło zdrady. Prowadząca program pani z profesjonalnie ujmującą naiwnością (albo najzupełniej szczerą głupotą – nie jestem pewien) okazała zaskoczenie wynikiem i zasugerowała, że być może właśnie kaming ałt pana Piotra ośmielił widzów do przyznania się, do szczerych odpowiedzi?
Droga pani z telewizji, dziennikarstwo i polityka są pociągające między innymi dlatego, że można być kowalem nie tylko własnego losu. I pani o tym nie wie?
Piotrowi Najsztubowi życzę dalszych ciekawych, męskich doświadczeń. Sam natomiast po tych kilku wyrywkowych włączeniach telepudła nie mogę się pozbyć łaskoczącego w gardle, bombastycznego absmaku. Przypomina mi się gęsto ostatnio krążący w kręgach parapisowskich cytat, z dobrze osadzonego we wczesnym PRLu poety, Gałczyńskiego: gdy wieje wiatr historii, ludziom jak pięknym ptakom rosną skrzydła, natomiast trzęsą się portki pętakom.
Owszem, trzęsą się, trzęsą. Coraz częściej i mocniej.
Tyle, że ze śmiechu.
warszawa.gazeta.pl uczestnicy parady odśpiewali przed wymarszem "Mazurka Dąbrowskiego"
wiadomosci.gazeta.pl jedna z relacji z partyjnych konwencji
pomniksmolensk.pl Zuzanna Kurtyka o organiście
pl.wikipedia.org Piotr Najsztub
Pozdrawiam Polaków!
Naczelne (Primates) – rzad ssaków lozyskowych charakteryzujacych sie najlepiej wsród wszystkich zwierzat rozwinietym mózgiem. (Wikipedia)