Ciężkie czasy dla rozsądku. „Szczególnie godny uwagi jest w tym krzyku ton „ukarania” dziennikarzy”
Nieoceniony Marian Hemar wyjaśniał kiedyś, dlaczego durnie wygrywają z mądrymi. Między innymi dlatego, że dureń, w przeciwieństwie do człowieka mądrego, wszystko wie od razu, a mądry się zastanawia. Co więcej, mądry, skoro się zastanawia, to i często się myli, a dureń − nigdy. Mądrzy spierają się między sobą, rozważają wątpliwości, nie są nigdy do końca pewni − więc są słabi. Durnie, wolni od wątpliwości i sporów, pewni swego − silniejsi. Więc wygrywają. Dopiero, gdy wszystko doprowadzą do ruiny, wszystko zmarnują i zaprzepaszczą, bieg spraw biorą w swe ręce mądrzy − jak w znanej bajce księcia biskupa warmińskiego „Wół minister”.
Taki jest porządek świata, więc niespecjalnie dziwi taniec radości, jaki odstawiają dziś wyznawcy generał Anodiny, krzycząc, że coś im się udało udowodnić. Co niby? Że śledczy, którzy trzykrotnie zapewniali, iż nie wykryli żadnych śladów materiałów wybuchowych ani produktów ich rozpadu, po publikacji Cezarego Gmyza, zaprzeczając po raz czwarty, przyznali, że jednak substancje będące produktami rozpadu wykryli, ale muszą je zbadać, co zajmie jeszcze co najmniej pół roku, o ile oczywiście Rosjanie odpowiedzą pozytywnie na nasz kolejny wiosek o pomoc prawną i wydadzą trzymane u siebie próbki, i to te same, które u nich ufnie zdeponowaliśmy.
Po pierwsze, nie było żadnych śladów trotylu, po drugie, pochodził on z czasów wojny. Jak zwykle logika oficjalnej narracji jest nieodparta, ale to wystarcza propagandystom władzy do orzekania po raz kolejny, że wszystko jest wyjaśnione. Ostatnio posuwają się nawet do nazywania tych, którzy widzą w tych „wyjaśnieniach” oczywiste sprzeczności i fałsze, „kłamcami smoleńskimi”. Jak długo jeszcze grupka „tak zwanych naukowców” uprawiać będzie „kłamstwo smoleńskie”, podważając legalne ustalenia rządowych ekspertów, godząc w sojusze i „podpalając Polskę”?! Dlaczego nie spotykają się oni ze stanowczym odporem? Zakazać! Ukarać!
Ciekawe, czy po język propagandy stanu wojennego i posierpniowej nagonki na „ekstremistów” z „Solidarności” ludzie ci sięgają odruchowo, czy świadomie. Ale w każdym razie − ten język nie może przekonać. Nie może nawet zagłuszyć, choć w tym właśnie celu został przywrócony do łask.
Szczególnie godny uwagi jest w tym krzyku ton „ukarania” dziennikarzy, którzy wrzucili sensację w wentylator. Nie w tym rzecz, że znam dobrze dorobek i Cezarego Gmyz, i Tomasza Wróblewskiego, i nie wierzę, by nie dochowali zasad rzetelności (prędzej, że padli ofiarą świadomej dezinformacji, ale i tu nie widzę na razie wystarczających przesłanek) − moje przekonanie nie musi być dla nikogo argumentem, zobaczmy, jak się dalej sprawa potoczy. Rzecz w tym, że o „ukaranie” ich najgłośniej krzyczą media, które ongi wyprodukowały i nagłośniły całkowicie fałszywego newsa o rzekomej kłótni na lotnisku pomiędzy generałem Błasikiem a kapitanem Protasiukiem. Kłótnię, która miała być udokumentowana zapisem lotniskowych kamer. A wcześniej miesiącami wbijały ogłupianym Polakom w głowy zdanie „jak tu nie wyląduje, to on się będzie mnie czepiał”. Nie mówię już o rzekomych przechwałkach pilotów Tupolewa kierowanych do kolegów z Jaka „zobaczycie, jak lądują debeściaki” i innych bzdurach. Dziś wiemy już na pewno, że nie było kłótni na lotnisku ani żadnych taśm, nie było takiego zdania w stenogramach, nie było generała w kokpicie, nie było żadnych przechwałek. Tak jak nie było czterech podejść do lądowania ani żadnej próby „lądowania za wszelką cenę”. Nie było − ale jednak jako „fakty prasowe” są wciąż obecne w myśleniu tych, którzy uwierzyli i nie zauważają, iż przesłanki ich wiary w międzyczasie cichcem wyparowały.
Trzeba założyć dobrą wolę medialnych żołnierzy władzy, która te operację przeprowadziła, dopuścić, że może nie wiedzieli oni, iż rozpowszechniają oszczerstwa, sfabrykowane przeciwko ofiarom tragedii by uprawdopodobnić wielki fałsz, służący ich oczernieniu i wybieleniu rosyjskiej kontroli naziemnej.
Ale po tej serii − jak to ująć? Słowo „wpadka” jest chyba jednak zbyt słabe? − mediów prorządowych nie słyszałem żadnych przeprosin, nie mówiąc już o dymisjach. Więc obecne zbiorowe opluwanie „Rzeczpospolitej” i domaganie się głów w wykonaniu tego towarzystwa jest szczytem hipokryzji. I po prostu cuchnie.
Wiele pisałem ostatnio o swoich wątpliwościach względem Smoleńska − i tydzień temu w „Subotniku”, i wczoraj na „Interii” − i mam te wątpliwości nadal. Nie tylko wobec wersji oficjalnej, nie przekonuje mnie także teza o zamachu. Ogłaszanie jej potwierdzenia jest równie przedwczesne, jak ogłaszanie, że wszystko zostało wyjaśnione. Szczególnie powinni się tego strzec ludzie poważani − dlatego niepomiernie zirytowała mnie reakcja Jarosława Kaczyńskiego, który po raz kolejny dał się podpuścić, niwecząc w dużym stopniu cały pozytywny efekt merytorycznych debat oraz kandydatury premiera technicznego i dając kolejny dowód, że dwa miesiące to najdłuższy okres, jaki potrafi wytrzymać spokojnie. Trudno. Ale w sprawie takiej jak Tragedia Smoleńska trzeba stawiać pytania i mozolnie szukać na nie odpowiedzi, z całych sił trzymając się tego, co pewne i udowodnione − a nie rzucać szokująco mocnymi tezami, których się nie jest w stanie udowodnić, bo to tylko szkodzi i kompromituje poszukiwanie prawdy. Trzeba się od tego powstrzymać zwłaszcza wtedy, gdy rządzący Rosją czekiści zainteresowani są utrwalaniem w Polsce wiary w skuteczny, bezkarny zamach i eskalowanie emocji. A że są, to chyba oczywiste dla każdego, kto umie dodać dwa do dwóch.
Niemniej, upieranie się, że w Smoleńsku nie mogło się stać nic gorszego, niż wypadek, a wobec postawy Rosjan trzeba być wyrozumiałym, bo skoro obrażamy ich podejrzeniami, no to mają prawo tak nas traktować, to postawa krańcowo durna. I dla człowieka rozsądnego − nader podejrzana. Zwłaszcza, gdy o „kłamstwie smoleńskim” i „kompromitacji Rzeczpospolitej” krzyczą nam dziś medialni intoksykatorzy, którzy wsączyli do polskiej debaty liczne oszczerstwa względem pilotów, oraz ludzie, którzy pozostając pod ich wpływem do dziś te wielokrotnie zdementowane oszczerstwa powtarzają, z taką samą kurczową, obsesyjną wiarą, z jaką nawiedzeni antysemici powołują się na „stwierdzony fakt”, że cztery tysiące Żydów nie przyszło 11 września do pracy w WTC.
http://wpolityce.pl/artykuly/39841-tylko-u-nas-subotnik-ziemkiewicza-ciezkie-czasy-dla-rozsadku-szczegolnie-godny-uwagi-jest-w-tym-krzyku-ton-ukarania-dziennikarzy
Z każdym dniem coraz to nowe gnidy się ujawniają i już niczego się nie wstydząc wyznają swoją miłość do Rosji i strach przed nią czas na tworzenie list tych smoleńskich koczkodanów, aby ich w sposobnym momencie izolować od społeczeństwa, nie będzie w nim miejsca dla sprzedajnych dzienniku rew, tudzież miejsca w polityce dla takichże sprzedawczyków trzęsących spodniami na widok sierpa i młota.
"My musimy komunizm wyniszczyć, wyplenić, wystrzelać! Żadnych względów, żadnego kompromisu! Nie możemy im dawać forów, nie możemy stwarzać takich warunków walki, które z góry przesądzają na naszą niekorzyść. Musimy zastosować ten sam żelazno-konsekwentny system. A tym bardziej posiadamy ku temu prawo, ponieważ jesteśmy nie stroną zaczepną, a obronną!". /Józef Mackiewicz dla mieniących się antykomunistami/