To, co dzieje się w Polsce, to gigantyczny przekręt w biały dzień. Co ciekawe w wyłudzaniu roszczeń do istniejących budynków, kamienic z lokatorami, szkół i przedszkoli, placów, parków, dworków itp. biorą solidarnie udział i ludzie z najwyższej półki (politycy, biznesmeni i prawnicy) jak też zwyczajni przestępcy i mafia. Tu, gdzie bije źródełko z milionami, wszyscy spotkali się zgodnie. To nie tylko problem Stolicy, ale i innych miast, miasteczek czy wsi. Polska bez odniesienia do biegu wydarzeń (hekatomba II wojny światowej, przechodzące przez terytorium Rzeczypospolitej fronty i straty demograficzne, sięgające 10 milionów obywateli) weszła w prosty schemat prawny, mający na celu zaspokojenie praw do utraconego majątku przez rodziny ówczesnych właścicieli, ale nie tylko przez nie. Rozmaici krętacze, naciągacze wespół z urzędnikami wszelkich szczebli opanowali przez lata w stopniu niemal doskonałym gigantyczny proces kradzieży majątku wspólnego. Skala bezprawia sięga już miliarda dolarów – a są to bardzo ostrożne szacunki. W przypadku Warszawy ma miejsce swoiste kuriozum.
W 1945 r. istniała pełna świadomość własności prywatnej, ale też świetnie wśród nowych władz zdawano sobie sprawę z tego, że wywłaszczanie posesji za pomocą tradycyjnych metod prawnych trwałoby dziesiątkami lat. Kraj jednak potrzebował Stolicy. Perspektywa odbudowy wydawała się czymś tak nieprawdopodobnym logistycznie i finansowo, że władze PRL zupełnie serio rozważały przeniesienie stolicy do Łodzi, gdzie przetrwała większość przedwojennych zabudowań jak również ocalały fabryki, mogące w przyszłości dać ludności pracę. Po Powstaniu Warszawskim miasto, w którym przed wojną mieszkał milion ludzi, było niemal opustoszałe, przedstawiając upiorny widok. Kilka tysięcy osób gnieździło się pośród zgliszcz jak duchy w wymarłym mieście. Czemu więc Warszawę jednak odbudowano?
Z dwóch powodów. Pierwszym był czynnik ludzki – od stycznia 1945 ludzie nieprzerwanie napływali do miasta; dawni mieszkańcy i inni przybysze, pozbawieni dachu nad głową gromadzili się pośród skutych lodem ruin, rozpoczynając odbudowę na własną rękę. Władze musiały to jakoś skoordynować. Od strony finansowej odbudowę na własne barki wziął cały naród (co dziś – w dobie indywidualizmu – nie było by możliwe). Trudno dziś w to uwierzyć, ale jedynym źródłem finansowania były dobrowolne datki obywateli, zbierane przez Społeczny Fundusz Odbudowy Stolicy. Utworzony w 1945 r. i rozwiązany dopiero w 1965 r.
14. lutego 1945 r. ukonstytuowało się Biuro Odbudowy Stolicy. Wraz z utworzeniem BOS, rozpoczęła się realizacja jednego z najbardziej ambitnych projektów w dziejach ludzkości. Nikt nigdy nie próbował dotąd odbudowywać miasta, przeoranego wojną na taką skalę. Do Warszawy ściągały dziesiątki tysięcy ludzi owładniętych fanatyzmem i pasją. Cel był jeden – uratować nasze dziedzictwo, które z butą i nienawiścią podeptali Niemcy i ich szalona wizja III Rzeszy. Stolica była wolna, lecz po decyzji Hitlera, oznaczającej w zamierzeniu kres miasta, po horyzont ciągnęła się śnieżna pustynia (straty w zabudowie Warszawy na początku 1945 r. szacowano na 84%, przy czym infrastruktura przemysłowa i obiekty zabytkowe zniszczone były w 90%, a budynki mieszkalne w 72%). Ludzie ściągali do Stolicy również w poszukiwaniu pracy, nowego życia oraz szansy na lepsze jutro, co oferowała nowa władza. Dotyczyło to głównie klas społecznych, uprzednio wykluczonych z udziału w życiu miejskim. „Cały kraj odbudował stolicę”, przez niesamowity wysiłek, gigantyczne nakłady na odgruzowanie, kombinacje z istniejącą – pokiereszowaną i kosztowną w naprawie, przestarzałą – infrastrukturą i problemami własnościowymi właśnie.
W zachodniej i północnej Polsce rozbierano tysiące, jeśli nie dziesiątki tysięcy dobrych, w pełni sprawnych budynków mieszkalnych, produkcyjnych i użyteczności publicznej, by odzyskać z nich 30% materiałów, po czym przewieźć przez całą Polskę cegłę porozbiórkową do Warszawy. Naród gonił czas, nie czekano kilkanaście lat na cegłę z polskich cegielni. To był autentyczny, heroiczny czyn dla dobra wspólnego.
Bolesław Bierut poparł odbudowę Starego Miasta i za jego dekretem poszła nacjonalizacja, dająca podstawę do rozpoczęcia realnych prac (bez komunalizacji ciężko byłoby w ogóle myśleć na przykład o odbudowie Muranowa, Woli – gdzie po zdławieniu powstania w getcie Niemcy zrównali dziesiątki ulic z ziemią, a większość żydowskich właścicieli wymordowali)… Dekretem objęto około 12 tys. ha gruntów, w tym ok. 20-24 tys. nieruchomości. W myśl dekretu właściciele gruntów mogli w ciągu sześciu miesięcy od dnia objęcia działek w posiadanie przez gminę, zgłosić wnioski o przyznanie im na tych terenach „prawa wieczystej dzierżawy z czynszem symbolicznym lub prawa zabudowy za symboliczną opłatą”. Wiele osób nie złożyło w ogóle wniosków, bo nie przebywały na terenie Warszawy lub przebywały za granicą. Inne nie czytały ogłoszenia, bo nakłady prasy były małe i nie wszędzie ona docierała. Rozmach podjętych prac był w swej skali ogromny a w czasie budowy bito wszelkie rekordy.
W środę 22. lipca 1953 r. o godz. 10:00 pachnący jeszcze świeżym tynkiem i farbą Rynek Starego Miasta ujrzeli jego budowniczowie. Miasto odzyskało swój blask. Od 1945 r. miasto Warszawa oraz skarb państwa są prawnym i faktycznym właścicielem wszelkich gruntów i tzw. roszczeń nie powinno się uwzględniać, bo jako właściciel ziemi – to wyłącznie miasto decyduje, co z daną nieruchomością się stanie. Trudno ustalić wartość nieruchomości w 1945 r., większość z nich była pewnie mało warta, inne symbolicznie, a te ocalałe lub mało zniszczone z możliwym dostępem – pewnie krocie. Już w okresie PRL roszczenia odszkodowawcze obywateli obcych wobec Polski, wynikające z przejęcia majątków przez komunistyczne władze, zostały zaspokojone. Odszkodowania dotyczyły wszystkich obywateli obcych, także tych pochodzenia żydowskiego. Od 1946 r. do początku lat 70. ubiegłego wieku kolejne polskie rządy podpisały umowy z państwami kapitalistycznymi, których obywatele mieli roszczenia majątkowe pod naszym adresem. Za pozostawione mienie w Polsce PRL wypłacił $65 milionów, które w USA miały być oddane byłym właścicielom majątków w przedwojennej Polsce. Takich umów zawarto po wojnie dwanaście z czternastoma państwami, w tym ze Stanami Zjednoczonymi i Kanadą (wspólną umowę miały Belgia i Luksemburg oraz Szwajcaria i Lichtenstein). Na mocy tych umów Polska wypłaciła rządom państw zachodnich odszkodowania, przeznaczone na zaspokojenie roszczeń ich obywateli z tytułu majątków, przejętych przez komunistyczne władze w Polsce. Odszkodowania dotyczyły wszystkich obywateli, bez względu na narodowość, a więc zaspokajały także tzw. roszczenia żydowskie.
Na tym tle, roszczenia oparte na narodowości, wysuwane przez Światowy Kongres Żydów, a wyceniane przezeń na 65 mld USD, są pozbawione podstaw. Kolejna rekompensata miała miejsce w 1969 roku. Polska podpisała z 12 krajami niejawne umowy dwustronne, dotyczące wypłaty rekompensat za mienie, pozostawione w Polsce przez byłych obywateli Polski. W Krakowie kilka takich wypłat znalazło odzwierciedlenie w odpowiednich zapisach. Środki na rekompensaty miały pochodzić z części kredytów, udzielanych Polsce w latach 70. XX w. Rekompensaty były wypłacane, o czym świadczą nieliczne wpisy w księgach wieczystych. (cdn.)
Roman Boryczko
Za: http://www.siemysli.info.ke/