Dzisiejszym absolwentom uniwersyteckich wydziałów prawa trudno w to zapewne uwierzyć, ale jeszcze w latach 1980-tych nabór na aplikację prokuratorską i (lub) sędziowską, często obywał się bez egzaminów wstępnych.
To, niestety, w jakiś sposób odbijało się na kondycji wymiaru sprawiedliwości, ale i na to „władza ludowa” znalazła sposób.
Żeby maksymalnie ujednolicić orzecznictwo na terenie RP Sąd Najwyższy na mocy ustawy z dnia 15 lutego 1962 roku o Sądzie Najwyższym (co powtórzono w kolejnej ustawie z 20 września 1984 r.) wydawał wytyczne, początkowo zwane wytycznymi wymiaru sprawiedliwości, a następnie wytycznymi wymiaru sprawiedliwości i praktyki sądowej. Wytyczne te były uchwalane przez SN w składzie całej izby, połączonych izb, a nawet pełnego składu.
Z wnioskiem o uchwałę wystąpić mógł pierwszy prezes SN, minister sprawiedliwości lub prokurator generalny. Wytyczne były publikowane w Monitorze Polskim i wiązał wszystkie sądy na terenie PRL.
Aż przyszedł rok 1989, i SN stracił te uprawnienia.
Sędziowie stali się samodzielni, wiązać zaczęły ich wyłącznie ustawy, co, w praktyce, doprowadziło do kompletnego rozwalenia orzecznictwa.
Bo przecież ci, którzy przeszli cało przez rok 1989, w którym to ponoć skończył się w Polsce komunizm, to byli, jakbyśmy dzisiaj powiedzieli, ludzie, którzy niczym nie wyróżniali się podczas studiów, a których władza, jeszcze ludowa, przyjęła na garnuszek, nie rozpieszczając zbytnio (absolwent prawa, wybierający służbę w milicji, czy SB, z miejsca otrzymywał wyższe uposażenie). Jednak do służb mało kto szedł – bardziej ambitni wybierali inne zawody, albo otwierali działalność gospodarczą.
Nic dziwnego, że ludzie, z autopsji znający wymiar sprawiedliwości PRL, mówią:
Pracę sędziego zaczynałem w PRL i – pomijając sprawy polityczne – takiej nieznośnej lekkości orzekania w tak poważnych sprawach nie pamiętam.
(wywiad z Januszem Wojciechowskim, salon24)
Oczywiście trudno dzisiaj twierdzić, że wszyscy sędziowie okresu „nocy jaruzelskiej” byli zaprzedani reżimowi. Tak naprawdę gros sędziów, szczególnie tych trafiających do zawodu po 1984 roku, nie zetknął się ze sprawami dotyczącymi opozycji. Raz, byli za młodzi, dwa, niepewni, jako że otarli się przynajmniej o pierwszą Solidarność i to w tym wieku, w którym chłonie się idee bezkrytycznie.
I, co równie ważne, funkcjonariusze systemu już zaczynali żyć w innej epoce, a więc zaszłości reżimowo-komunistyczne nie były im na rękę.
Jednak trzeba pamiętać, że sędziowie (i prokuratorzy), którzy trafili do zawodu przed 1989 rokiem są absolwentami dwóch uniwersytetów – jeden to ten, na którym kończyli prawo. Drugi natomiast to Wieczorowy Uniwersytet Marksizmu-Leninizmu.
Tzw. WUML.
Ideologia, choć nie zawsze przyjmowana autentycznie (cóż, orwellowskie dwójmyślenie w PRL obejmowało wszystkie grupy społeczne) spowodowała poważne zaburzenia etyczne.
Brak wyraźnych zasad moralnych, które stanowią o naszym człowieczeństwie, to jeden z powodów, dla których tak łatwo nastąpiła degrengolada trzeciej władzy.
Relatywizm moralny, który wcześniej przejawiał się np. w deklarowanym ateizmie i potajemnym uczęszczaniu do kościoła, po 1989 roku spotkał się z aprobatą.
Ba, nie tylko aprobatą został nagrodzony oportunizm ideologiczny.
Zwyciężyło również „norymberskie” tłumaczenie tych, których zasługi dla umocnienia reżimu Jaruzelskiego były ponadprzeciętne.
Antoni Dudek, historyk IPN:
– Ogromnym zaniechaniem rządów po 1989 roku był brak weryfikacji środowiska sędziowskiego i prokuratorskiego. Dziś widzimy tego efekty. Nawet, jeśli dokonała się tam wymiana pokoleniowa, to tylko częściowa, a i tak pewne postawy są dziedziczone. Dziś w korporacji sędziowskiej panuje przekonanie, że skoro komunistyczna władza kazała robić określone rzeczy, sędziowie po prostu wykonywali jej zalecenia i nie ponoszą za to odpowiedzialności.
http://www.se.pl/wiadomosci/opinie/sedziowie-iii-rp-jak-w-prl_135114.html
Dzisiaj widać wyraźnie, jaki błędem było pozostawienie sędziów samym sobie, żeby, jak stwierdził sędzia Adam Strzembosz, środowisko samo się mogło oczyścić.
Środowisko, pozbawione wyraźnego kośćca moralnego, na dodatek powiązane znajomościami, okazało się niezdolne do zmian wewnętrznych.
Na zewnątrz zaś reprezentowało korporacyjną solidarność, a nawet najlżejsze wzmianki o koniecznej reformie uważano za zamach na konstytucyjny trójpodział władzy.
Kolejnym czynnikiem, jaki pomagał w degenerowaniu się władzy sądowniczej, było postawienie jej, przynajmniej w pierwszych 10-15 latach tworzenia się III RP, poza krytyką.
Do tej pory przecież tzw. reportaż sądowy w Polsce nie istnieje.
A w dekadzie lat 1990-tych, i na początku 2000—tych często, zbyt często nawet, słyszeliśmy, że wyroków sądowych się nie komentuje.
Tak oto, na naszych oczach, doprowadziliśmy do powstania tego, co Janusz Wojciechowski określił ongiś syndromem boga.
30-latek nagle stał się panem życia (na szczęście już nie śmierci, choć oszołomów optujących za przywróceniem kary śmierci w RP nie brakuje) obywateli, a na dodatek odpowiada jedynie przed Bogiem i historią.
I, niestety, zwyczajnie mu odbiło.
Dobór do zawodu, który w dekadzie lat 1980-tych był już negatywny (oczywiście zdarzały się wyjątki) dopiero w III RP można uznać za patologiczny.
Nepotyzm widać gołym okiem.
Jeśli jeszcze na początku III RP pilnowano, aby w jednej jednostce nie pracowali razem rodzice i dzieci, to po 2000 roku najwyraźniej nikt już nie przestrzega tej niepisanej reguły. Znany jest mi przypadek, że syn prezes sądu został w tym samym sądzie sędzią, a po kilku latach odszedł z zawodu po to tylko, by założyć kancelarię notarialną.
I zarabiać circa 10-20 razy więcej.
Takich powiązań rodzinnych jest znacznie więcej. Czasem wystarczy porównać nazwiska występujące w danym okręgu, czy apelacji.
Jednocześnie brak jest, dla przeciętnego obywatela oczywiście, bo „nieprzeciętnego” takie sprawy nie dotyczą, możliwości wzruszenia nawet najbardziej bzdurnego wyroku.
W sprawach karnych rzekomo istniejąca możliwość wznowienia sprawy z urzędu, kiedy ujawnią się szczególnie ciężkie wady procesowe, w praktyce nie funkcjonuje.
Sędziwie, pełni pogardy dla stojących w ich mniemaniu znacznie niżej obywateli, silą się jedynie na jako takie uzasadnianie odmów.
Cytowany już Janusz Wojciechowski stwierdza:
– Najgorsze jest to, że nie ma dziś w polskim wymiarze sprawiedliwości skutecznych klap bezpieczeństwa, które pozwalałyby interweniować w przypadkach ewidentnie złych, niesprawiedliwych, lecz prawomocnych już wyroków. Jedynym takim mechanizmem jest kasacja, którą mogą wnieść prokurator generalny lub rzecznik praw obywatelskich, jednak boją się tego jak diabeł święconej wody.
(salon24, op. cit.)
Kolejne zmiany w prawie wprowadzają na nowo jakąś prawniczą neoscholastykę, rozumianą jako nadmiar formalizmów, całkowicie zacierających rzeczywistą istotę rzeczy. Przecież wyrok cywilny tak naprawdę zależy nie od siły argumentów, ale od tego, czy i kiedy zostaną one podniesione. Ba, można też przegrać proces z przyczyn materialno – technicznych! Wystarczy tylko odpowiedź wnieść zamiast na formularzu na zwykłej kartce papieru. I nie pomogą nawet najbardziej doniosłe argumenty.
Czy tak wygląda prawo do sprawiedliwego i jawnego rozpatrzenia sprawy, gwarantowanego rzekomo art. 45 Konstytucji?
Jaka to, u diabła, sprawiedliwość, skoro wynik uzależniony jest od odpowiedniego kuglowania prawnego strony?
Jaka to, u diabła, sprawiedliwość, skoro apelacja zaczyna być nic nie znaczącym obrzędem?
I jaka wreszcie to sprawiedliwość, która dotyczy jedynie maluczkich?
Rzecznik Praw Obywatelskich i inne podmioty, ba, nawet pozarządowe jak Helsińska Fundacja Praw Człowieka, to instytucje fasadowe.
Są, bo można się na nie powołać w Brukseli.
Tak samo stalinowscy dyplomaci chwalili się na forum międzynarodowym najbardziej demokratyczną konstytucją ówczesnego świata.
Tymczasem sądy przestały pełnić funkcję, do jakiej zostały powołane.
Otóż obywatel nie może liczyć, że jego sprawa zostanie rozpatrzona sprawiedliwie i w rozsądnym terminie.
Oczywiście bywa, że obywatel się rozczaruje.
Pozytywnie.
Ale doświadczenie uczy, że tylko obecność na sali sądowej publiczności, najlepiej mediów, jeszcze wywiera pożądany wpływ na zachowanie człowieka, ubierającego do pracy togę.
Czy dlatego, że to przecież duży wstyd byłoby przeczytać o sobie, że jest się cokolwiek aroganckim, a nie daj Bóg, niedouczonym?
Czy w III RP media mają zastępować przysięgłych?
Tymczasem coraz częściej spotykane są sytuacje, że dziennikarz jest z sali wypraszany, bądź też zakazuje mu się filmowania.
Pod byle pozorem okazuje się, że sprawa toczy się z wyłączeniem jawności.
Z jednej strony oznacza to, że sędziowie (niektórzy) boją się pokazania nie tyle swego wizerunku, ile tego, co robią.
Z drugiej jednak oznacza to, że kontrola społeczna, kontrola teoretycznego suwerena, jest iluzoryczna.
Zależy od chwilowego kaprysu „boga”.
…
Andrzej Duda słusznie widzi potrzebę reformy wymiaru sprawiedliwości.
Bo bez sądów nie ma państwa.
Janusz Wojciechowski, były sędzia, europoseł, reformę wymiaru sprawiedliwości widzi następująco:
Po pierwsze – połączenie Prokuratora Generalnego i Ministra Sprawiedliwości, odpowiedzialność rządu za prokuraturę, hierarchiczna struktura prokuratury;
Po drugie – zmiana sposobu powoływania sędziów – sędzią może być osoba mająca co najmniej 35 lat i 5 lat doświadczenia w innym zawodzie prawniczym;
Po trzecie – pełna jawność oświadczeń majątkowych sędziów i prokuratorów;
Po czwarte – wprowadzenie apelacji nadzwyczajnej, dającej szersze i głębsze możliwość naprawiania prawomocnych błędów sądowych;
Po piąte – wprowadzenie ławników do orzekania w II instancji, większe „uspołecznienie” wymiaru sprawiedliwości;
Po szóste – urealnienie odpowiedzialności dyscyplinarnej sędziów i prokuratorów, wydłużenie przedawnienia przewinień;
Po siódme – przywrócenie awansu poziomego sędziów, czyli awansu na wyższe stanowisko bez zmiany sądu;
Po ósme – większe uprawnienia Ministra Sprawiedliwości w zakresie wizytacji i badania skarg na sądy, włącznie z możliwością badania orzecznictwa;
Po dziewiąte – obowiązkowe nagrywanie wszystkich rozpraw sądowych w celach dowodowych;
Po dziesiąte – poprawa statusu zawodowego i materialnego pracowników administracyjnych wymiaru sprawiedliwości.
Powyższe zmiany zdaniem JW nie wymagają zmian w Konstytucji.
Proponuje on jeszcze trzy kolejne, które tej zmiany wymagają:
Po pierwsze – zmiana składu Krajowej Rady Sadownictwa, która nie powinna być tak jak obecnie zdominowana przez sędziów.
Po drugie – zmiana odpowiedzialności dyscyplinarnej i immunitetowej sędziów, przekazanie rozstrzygania o tej odpowiedzialności do Krajowej Rady Sądownictwa,
Po trzecie – wprowadzenie możliwości odwoływania sędziów (przez prezydenta na wniosek KRS) dopuszczających do szczególnie niesprawiedliwych orzeczeń.
(za: http://januszwojciechowski.blog.onet.pl/ )
Prawdopodobnie w pogoni za jakimiś wzorcami z książek myślicieli uznawanych jedynie przez środowisko skupione wokół Adama Michnika doszliśmy już do etapu „niezawisłych” prokuratorów, czyli kolejnej grupy „półbogów” nie odpowiadających za swoje poczynania przed społeczeństwem. Pora zacząć porządkowanie w tej grupie. Jeśli bowiem rząd ma być odpowiedzialny za stan przestrzegania prawa, czyli za bezpieczeństwo obywateli, nie może być pozbawiony wpływu na politykę karną. Chyba, że tak naprawdę rządzącej koalicji chodziło o to, aby społeczeństwo nie mogło mieć do rządu pretensji również o tą działkę.
Nie zgadzam się natomiast z pomysłem wprowadzania na powrót ławników.
Ten wariant nie sprawdził się. Ławnicy zbyt łatwo dali się uzależnić od sędziego – muszą być sądy przysięgłych. Można jedynie dyskutować katalog spraw, w jakich przysięgli byliby obecni. Obowiązkowo jednak w sprawach, dla których Sąd Okręgowy jest sądem I instancji, a także przy sprawach zagrożonych karą pozbawienia wolności 5 lat i powyżej.
Niezbędne jest publikowanie oświadczeń majątkowych sędziów i prokuratorów.
Do tych dwóch kategorii funkcjonariuszy publicznych trzeba dodać komorników, a także pracowników urzędów skarbowych, ZUS, policjantów.
Oczywiście od odpowiednio wysokiego szczebla (np. naczelnika wydziału).
Możliwość odwoływania sędziów, których orzeczenia urągają poczuciu przyzwoitości, jest konieczna.
Z tym, że takie odwołanie nie może następować wyłącznie na wniosek jakiegoś sądowego kolegium, bo wtedy będzie to zapis martwy. Takie odwołanie winno nastąpić po przeprowadzeniu dochodzenia i zasięgnięciu opinii niezależnych prawników, dotyczącej wagi naruszonego prawa.
Również postępowanie winno być wszczynane automatycznie po uznaniu skargi obywatela za zasadną przez Trybunał w Strasburgu.
Przemiany, zapoczątkowane w 1989, trafiły na przypadkową grupę.
Szansa, jaka zdarzyła się w Polsce raz na dwa pokolenia.
Grupa złapała wiatr w żagle i żeglowała równo przez pokolenie.
Wygląda na to, że teraz przed społeczeństwem stoi szansa na naprawienie tego, co świadomie (lub nie) zaprzepaszczono w pierwszych latach III RP.
14.06 2015
Jeden komentarz