Czas na finał Mistrzostw Świata w snookerze. Przed nami dwa dni i co najmniej 18, a co najwyżej 35 frejmów. Gdyby rok temu ktoś powiedziałby mi, jaki będzie skład finału w 2011 roku, nie uwierzyłabym mu.
Za nami dwa zacięte półfinały. W obu wygrał zawodnik nie tyle lepszy, co bardziej wytrzymały. Młody Chińczyk Ding Junhui uległ jeszcze młodszemu Anglikowi Juddowi Trumpowi. Chwilami prowadził w meczu nawet 2 frejmami, ale nerwy, z którymi zaskakująco dobrze radził sobie w tych mistrzostwach, wreszcie dały o sobie znać i Ding przegrał 15-17. Niemniej jednak Chińczyk, który w poprzednich mistrzostwach dochodził co najwyżej do drugiej rundy, może mówić o przełomie w karierze. Trump jest jednym z kilku kwalifikantów w historii, którzy doszli do finału MŚ. Jednym z nich był Stephen Hendry, który w wieku 21 lat wygrał pierwszy ze swoich 7 tytułów mistrzowskich. Judd Trump też ma 21 lat… Gra bez obciążeń, zuchwale i błyskotliwie. Gdyby jeszcze tylko umiał się uczesać…
Ostatni raz kwalifikant dotarł do finału w 2007 roku. Był to Mark Selby, dla którego był to zaledwie drugi finał turnieju rankingowego w karierze (po Scottish Open w 2003 roku) i który w wieku 24 lat zaczął już być uważany za zmarnowany talent. Finał zaczął źle i po pierwszym dniu przegrywał 4-12. Wydawało się, że już pozamiatane i mecz może skończyć w trzech sesjach. W poniedziałek po południu doszło jednak do jednego z ładniejszych powrotów do meczu, jakie widziałam. Selby wygrał wszystkie z 6 rozegranych w trzeciej sesji frejmów. Były one tak zacięte i trwały tak długo, że na więcej nie starczyło czasu i dwa pozostałe frejmy tej sesji przeniesiono na wieczór. Mecz trwał długo w noc i zakończył później niż finał z poprzedniego roku, pomiędzy Graemem Dottem i Peterem Ebdonem, do tej pory najdłuższy w historii snookera i uważany przez wielu za najnudniejszy. Co ciekawe, o finale z 2007 roku nikt tak nie mówił… Finał ten, choć przegrany, okazał się przełomem w karierze Selby’ego, który od tej pory wygrał m. in. dwukrotnie prestiżowy turniej Masters.
A kto zwyciężył w 2007 roku? Kto odparł desperacki atak Selby’ego? Otóż był to John Higgins. Zdobył wtedy drugi ze swoich trzech tytułów mistrza świata. Pokazał wytrzymałość psychiczną i odporność na presję, które, obok znakomitej techniki i zmysłu taktycznego, uczyniły go jednym z najwybitniejszych zawodników w historii snookera. We wczorajszym półfinale z Markiem Williamsem Szkot po raz kolejny pokazał swoją siłę. Williams prowadził przez większość meczu, ale Higgins nie odpuszczał i nie pozwalał Walijczykowi uciec na więcej niż 3 frejmy. Zaś kiedy Williams zaczął pod koniec meczu tracić siły, Higgins poczuł krew i, chociaż sam zmęczony, wyszedł na prowadzenie i zwyciężył 17-14. Jak to trafnie określili komentatorzy, ujawnił się jego „instynkt zabójcy”.
W 2007 roku kibicowałam Johnowi Higginsowi. Tym razem mam nadzieję, że pokona go młody kwalifikant. Dlaczego? Pisałam już o tym wcześniej. Nie potrafię przejść do porządku dziennego nad skandalem korupcyjnym, w którym brał udział. Kiedy rok temu, w przeddzień finału mistrzostw świata, wybuchła afera, nikt chyba nie sądził, że rok później John Higgins będzie miał prawo startu w mistrzostwach. Higgins został natychmiast zawieszony. Mówiono o nawet dożywotniej dyskwalifikacji. Przypominano przypadek Australijczyka Quintena Hanna, który za podobne przewinienie został w 2006 roku zdyskwalifikowany na osiem lat. Wydawało się, że nie obejdzie się bez co najmniej rocznego zawieszenia. Kiedy we wrześniu ogłoszono w końcu decyzję – półroczna dyskwalifikacja, licząc od początku okresu zawieszenia, wielu przyjęło ją z niedowierzaniem. Wszak większość z tego czasu przypadła na przerwę w rozgrywkach. Higgins miał stracić tylko dwa pierwsze, mniej ważne turnieje rankingowe w sezonie. Powrócił w listopadzie. Zagrał w prestiżowym UK Championship… i wygrał, utrzymując pierwsze miejsce w rankingu. Teraz gra w mistrzostwach – i gra świetnie. Rok temu bardzo bym się cieszyła. Dziś czuję niesmak. Dlatego mam nadzieję, że tym razem młodzieńcza brawura zatriumfuje nad dojrzałością i rozwagą. Z drugiej strony obawiam się, że Higgins w obecnej formie nie pozwoli Trampkowi na zbyt wiele…