Dlaczego dziś akurat zdecydowałem się pisać o tych nie istotnych z dzisiejszego punktu widzenia sprawach? Bo je lubię ze względu na malowniczość okoliczności im towarzyszących
Pomijając wszystkie inne aspekty, towarzyska atrakcyjność III wyprawy krzyżowej musiała być silnym, a może nawet decydującym magnesem dla tych, którzy decdowali się opuścić dom i wyruszyć do Ziemi Świętej. Zanim przejdziemy do omówienia walorów towarzyskich przedsięwzięcia przedstawmy pokrótce inne, także ważne i także atrakcyjne elmenty wyprawy.
Po pierwsze cel. Cel był jasny, wyraźny i nie wywoływał w duszach rycerzy jakichś niepotrzebnych wątpliwości. Jerozolima zdobyta! Trzeba ratować króleswto i Grób Pański. Oczywiście, co innego rycerze i giermkowie, a co innego władcy, którzy na tę wyprawę wyruszali i łożyli na nią z własnych niezbyt przepełnionych wtedy skarbców. Królowie Ryszard i Filip, nie pałali do siebie szczególną sypmatią, ale starali się zachowywać pozory. Cesarz Fryderyk, który mógłby w jakiś sposób rołzadować napięcia pomiędzy dwoma konkurującymi ze sobą władcami, dwoma energicznymi mężczyznami, którzy mieli do siebie mnóstwo zastrzeżeń, niestety utonął i przez to może atrakcyjność towarzyska III krucjaty zmniejszyła się znacznie. Dokładnie jednak nie stwierdzimy tego nigdy. Uczciwie musimy jednak przyznać, że i bez Fryderyka było całkiem fajnie i sympatycznie. Konflikt, starannie ukrywany, na linii Ryszard – Filip, czynił z III krucajty wyprawę o charakterze sportowym, ekscytującym i dynamicznym. W III krucjacie więcej było wojowników niż mnichów co także deydydowało o jej rozrywkowym charakterze.
Przeciwnik? Ten był znany od dawna, opisywany wielokrotnie wyrazami okropnymi i kojarzącymi się z piekłem. Był w dodatku wyraźnie słabszy w polu, co dawało rycerzom z Europy wiele satysfakcji, albowiem oni właśnie w polu byli silniejsi. Polityka nie szła im najlepiej, ale o to nie martwili się wcale. Poszukiwali bowiem triumfu, a nie wpływów politycznych osiąganych jakimiś skrytobójczymi metodami. Wydarzenia poprzedzające III krucjatę podekscytowały wszystkich jeszcze bardziej i podniosły bojowego ducha. Zdobycie Jerozolimy i nieszczęsna bitwa pod Tyberiadą, w której Saraceni pokonali chrześcijan, były wydarzeniami, które koniecznie należało zdyskontować. Nie tylko dlatego, że święte miasto znalazło się w rękach niewiernych, ale także z przyczyn ambicjonalnych. Oto przeciwnik pogardzany, słaby i stosujący metody niegodne mężczyzny uzyskał przewagę. Chwilową, jak mniemali wszyscy uczestnicy wyprawy. Przewagę tę należało złamać i od nowa zdobyć miasto, od nowa oczyścić Palestynę z niewiernych. Wszystko to trzeba było powtórzyć w okolicznościach o wiele bardziej widowiskowych niż w czasie poprzednich wypraw. Saladyn, który stanął na czele wojsk saraceńskich był dla krzyżowców wprost diabłem wcielonym i nie mieli oni ani przez chwilę wątpliwości, że tylko zwycięstwo i śmierć tego człowieka może dać uczestnikom wyprawy pełną satysfakcję.
Jasny cel i czarny wróg. To ważne elementy z punktu widzenia uczestnika krucjaty, elementy które decydowały o tym, że czuł on się dobrze wśród innych rycerzy, że miał pewność uczestnictwa w przedsięwzięciu właściwym, dobrym i miłym Bogu.
Dowódcy. W rzeczywistości politycznej ówczesnej Europy byli śmiertelnymi wrogami, co nie zmieniało faktu, że dla swoich ludzi i dla otoczenia w ogóle stanowili element bardzo atrakcyjny i ciekawy. Król Anglii wydawał się przy tym ciekawszy niż król Francji, ale to tylko dlatego, że clown zawsze wydaje się ciekawszy od tresera zwierząt. Ma bardziej kolorowe ubranie i robi więcej szumu wokół siebie. I tak też było z Ryszardem i Filipem. I jest nadal. Nie ma chyba ani jednego filmu poświęconego tej bezwzględnej i mocnej osobowości – królowi Francji Filipowi II zwanemu Augustem. To znaczy jest eden film, który doczekał się dokrętki, ale w Polsce chyba go nie pokazywano. Film ten powstał na podstawie sztuki pod tytułem „Lew w zimie”, w której to obaj królowie przedstawieni są jako para komoseksualna. To jest typowe dla naszych czasów rozumienie problemów średniowiecza i sporów jakimi żyli ówcześni ludzie. Nie ma się co nad tym zatrzymywać. Filmów zaś i książek o Ryszardzie jest tyle, że można by nimi palić w kominku przez cały sezon. Wynika to po pierwsze z dominującej roli kultury anglosaskiej, która w początkach epoki filmu zrobiła z Ryszarda ikonę i element propagandowy, całkowicie zakłamując jego historię. Po drugie z tego, że historia Francji średniowiecznej zdominowana została przez innego króla – Filipa IV. Ze względu na Templariuszy oczywiście. Uważam, że niesłusznie. No, ale nie mam na to żadnego wpływu, zostanie więc wszystko tak jak jest.
Król Anglii, jako że miał wówczas przewagę i był po prostu starszy został wodzem wyprawy i popełnił całą serię błędów, które to piękne przedsięwzięcie zamieniły w niewypał. Na koniec, jak to zwykle zdarza niedojrzałym psychopatom, przeczuwającym rychły koniec kariery, załadował swoich ludzi na statki i dopłynął do Europy. Tam w najgłupszy sposób na świecie dał się uwięzić Austriakom, co było w lietraturze romantycznej, takiego Waltera Scota, na przykład, przedstawiane jako wydarzenie smutne i przygnębiające. Stało się ono powodem, rzekomym do nakręcenia koniunkury na ludowość angielską, której bohaterem stał się niejaki Robin Hood, przeciwnik szeryfa z Nottigham. Człowiek ten bronił ludu i czekał aż króla wypuszczą z więzienia, po to by pomógł mu ten lud ratować. Z punktu widzenia takiego Filipa Augusta choćby, były to bezsensowne brednie. Ryszard zaś był po prostu niedopowiedzialnym durniem.
Wróćmy jednak do naszej krucjaty. Ryszard jedzie na czele, dookoła grajkowie i jakieś przypadkowe kobiety ucharakteryzowane na damy, które pomagają królowi znieść uciążliwości podróży. Nikt nie wątpi, że udziałem tego człowieka będzie sukces. Nikt z wyjątkiem króla Francji, który celowo trzyma się nieco z tyłu, żeby nie na niego czasem spadły ewentualne odia związane z błędami popełnionymi przez jego wysokość obdarzoną przydomkiem Lwie Serce. Ryszardowi jak zawsze towarzyszą jakieś typy spod ciemnej gwiazdy, jacyś wynajęci do mordowania niewinnych Gaskończycy, swołocz powyciągana z szynków, którą lubi się on otaczać i której imponuje rozmachem i fantazją. Mamy bitwę pod Akką, zdobycie miasta, wycofanie się, potem znowy bitwę i wielki sukces. Następnie marsz na Jerozolimę, a wcześniej wytracenie setek o ile nie tysięcy muzułmańskich jeńców, którzy przeszkadzali królowi w drodze do świętego miasta. Pod Jerozolimą Ryszard zatrzymał się na chwilę i wrócił nie zdobywszy miasta. Był rok 1192. Pożył jeszcze siedem lat i dał się zabić w okolicznościach tak samo idiotycznych jak wszystko czego się tknął.
Zachowanie króla i jego temprament nie jest może godny naśladowania, ale na pewno podnosiły towarzyską atrakcyjność wyprawy. No i niektórym dawał nadzieję na zwycięstwo i odzyskanie miasta. Miał Ryszard po stronie której szedł z pomocą, po stronie rycerzy Królestwa Jerozolimskiego swoje alter ego. Był to znany rozbójnik i przyczyna wszystkich niemal kłopotów tegoż królestwa Renald hrabia Chantillon. Morderca, gwałtownik, osobisty wróg Saladyna, człowiek który spalił Medynę i o mało nie spalił Mekki. Ludzie chętnie się z nim przyjaźnili, bo miał zawsze pieniądze i gwarnatował dobrą i ekscytującą rozrywkę. Niestety w czasie kiedy Ryszard przybył do Palestyny Renald już nie żył, bo Saladyn ściął go własnoręcznie wziąwszy wcześniej do niewoli. Z zemsty za jego wyczyny rzecz jasna.
Miał swoje alter ego po tamtej stronie także król Filip. Człowiekiem, który bezskutecznie próbował przywrócić do przytomności władców Królestwa Jerozolimskiego i cały jego jakże sympatyczny, ale kompletnie nieodpowiedzialny „zarząd” był hrabia Rajmund z Tripoli. Człowiek, któremy udało się wyprowadzić swoich ludzi z pogromu w wąwozie Hattin i który mógł potem jeszcze działać na rzecz odwojowania królestwa. Niestety nie trafił na swój czas i na swojego króla. Miał wyraźnie na pieńku z rodziną Luzynianów władających królestwem oraz z Templariuszami, którzy w tamtym czasie zachowują się zupełnie jak ogłuszeni i idą wprost na śmierć prowadząc ze sobą innych. Nie ujmuje im to jednak malowniczości, a całej sytuacji dodaje kolorytu. Pisałem tu już o tych sprawach dwukrotnie, kto chce ten sobie te teksty odszuka. Ich szefem był wtedy ubogi rycerz z Flandrii Gerard de Ritdefort. I to jest jeszcze jeden przyczynek do tego, by trzmać się zawsze z daleka od ludzi znikąd obdarzonych przesadnymi ambicjami, którym wszystko udaje się „samo z siebie”. Był bowiem Gerard oskarżany wielokrotnie przez hsitoryków francuskich nie o szpiegostwo nawet, ale o zaprzedanie całej organizacji Saladynowi. Jedynej sieciowej organizacji świata chrześcijańśkiego działającej sprawnie i zdecydowanie. To poważny zarzut i sprawa poważna, jak sądzę prawdziwa, z której Templariusze już się właściwie nie podnieśli.
Jakoś tak się składało, że w czasie wyborów mistrza, konkurował z Gerardem rycerz Gilbert de Erail, osoba sympatyczna, zrównoważona i poważna, w dodatku sutosunkowana i rozpoznawalna w całym chrześcijańśkim świecie. Niestety z jakichś przyczyn przegrał wybory. Możemy się tylko domyślać z jakich.
Coeur de Leon przywiózł do Palestyny nowego wielkiego mistrza, którego wsadził na to stanowisko kiedy okazało się, że rycerz Gerard przedał gdzieś w zawierusze wojennej. Prawdopodobnie siedział w tym czasie w namiocie Saladyna i jadł daktyle, ale nikt tego nie wie z ostateczną pewnością. Nowym człowiekiem, który odbudować miął struktury zakonne zniszczone przez Saladyna był Robert de Sable. Świecki całkowicie rycerz mający marne pojęcie o organizacjach sieciowych i rozwiązywaniu ich problemów. Ryszard mianował go wielkim mistrzem w nadziei, że uda mu się rządzić całą organizacją jakbyśmy dziś powiedzieli „z tylnego siedzenia”. Nie udało się, bo kto inny siedział już na tym siedzeniu.
Dlaczego dziś akurat zdecydowałem się pisać o tych nie istotnych z dzisiejszego punktu widzenia sprawach? Bo je lubię ze względu na malowniczość okoliczności im towarzyszących, a także dlatego, że próżno dziś szukać wśród bohaterów naszego codziennego politycznego dnia osobistości tej klasy co wyżej wymienieni. To także pewnie sprawia, że polityka jest tak obrzydliwie muląca i nie interesuje nikogo poza takimi fanatykami jak blogerzy ze wszystkich platform razem wziętych. Próby jej uatrakcyjnienia są żenujące i podejmowane przez ludzi z tylego siedzenia, a polegają właśnie na tym by wprowadzać do polityki jakichś Palikotów, jakieś Cielbąki i inne byty nierozpoznane, a wstrętne. Nie mamy dziś także jasnego celu, ja ludzie którzy wyruszyli na III krucjatę pod wodzą, troszkę głupawego, ale za to malowniczego króla Anglii i jego rozgarniętego ale mnie widowiskowego konkurenta z Francji. Przeciwnik zaś dla wielu tak zwanych naszych wydaje się być atrakcyjny i ciekawy, wcale nie czarny i zły. Saladyn też się wydawał ciekawy i atrakcyjny takiemu choćby Ryszardowi. I ja to się skończyło? Wszyscy wiemy.
To są smutne i źle rokujące sprawy. Stąd ten tekst o czasach, które nie dość, że były piękne to jeszcze dużo łatwiej było rozpoznać kto jest kim. No, może z jednym rycerzem Gerardem byłby kłopot.
Przypominam, że moje książki można już kupić w Warszawie w księgarni Tarabuk przy ulicy Browarnej 6, a także w sklepie Foto-Mag przy Alei KEN 83 lok.U-03, tuż przy wyjściu z metra Stokłosy, naprzeciwko drogerii Rossman. Można je też kupić w księgarni "U Iwony" w Błoniu oraz w księgarniach w Milanówku po obydwu stronach torów kolejowych, a także w tymże Milanówku w galerii "U artystek". Aha i jeszcze w galerii "Dziupla" w Błoniu przy Jana Pawła II 1B czyli w budynku centrum kultury. Cały czas zaś są one dostępne na stronie www.coryllus.pl Zapraszam. Uwaga! Atrapia i Toyah dostępne są jedynie w sklepie Foto-Mag, bo tak i już. Może kiedyś będą także gdzie indziej, ale na razie ich tam nie ma.
swiatlo szelesci, zmawiaja sie liscie na basn co lasem jak niedzwiedz sie toczy