Ciszę panującą w sklepie przerwał dźwięk telefonu.
– To mój – wybąkał pan Sitko.
– No to niech pan odbierze – powiedział wyższy napastnik. Pan Sitko wyjął komórkę, spojrzał na wyświetlacz, jęknął "żona" i nacisnął guzik.
– Halooo… Tak… Nie… Jeszcze jestem w sklepie… Nie, nie kupiłem… Jak nie ma, jest… Ma pan śmietanę kremówkę? – zapytał sprzedawcę. Sprzedawca sztywno kiwnął głową.
– Ma – kontynuował pan Sitko. – Czemu nie kupiłem? No bo napad jest… Nie, prawdziwy napad… Tak, na ten sklep do którego akurat poszedłem… Nie, nic nie piłem jeszcze… Naprawdę nic nie piłem! Co napad? No przecież wzięli mnie na zakładnika! Skąd wiesz? Policja u nas była? Co chcieli? A…
– Co się stało? – zaniepokoił się niższy napastnik.
– Antyterroryści byli u nas w domu – wyjaśnił szeptem pan Sitko. – Pomylili adresy.
– A ostrzegałem – mruknął wyższy napastnik.
– Nie wiem kiedy mnie wypuszczą… – pan Sitko wrócił do słuchawki telefonu. – Śmietana się nie skwasi, w lodówce jest, a poza tym jeszcze za nią nie zapłaciłem… Co? Chyba żartujesz… No dobrze, skoro się upierasz…
I wręczył telefon wyższemu napastnikowi mówiąc:
– Do pana!
– Do mnie???
– A kto napadł na sklep, może ja? Teraz niech się pan tłumaczy.
Wyższy napastnik wziął telefon, przełknął ślinę i powiedział:
– Słucham… Tak, to ja… Nie, na sklep napadłem z kolegą… Tak, pani mąż jest tutaj… Wie pani, był już w sklepie, kiedy napadliśmy, więc nie mogę ręczyć, ale od momentu napadu nic nie pił… Ja bym bardzo chętnie go puścił do domu, ale policja już otoczyła sklep. Nie mogę teraz wypuścić pani męża, bo policja gotowa go postrzelić… O! Słyszę, że pani też ma o policji nie najlepsze zdanie… Tak, antyterroryści zaraz pewnie tu dotrą i pójdą do szturmu… Nie, to pani dzwoni… Możemy kończyć, bo faktycznie impulsy lecą… Tak, jak to się skończy, przypomnę mężowi o tej śmietanie…
– Dziękuję – odparł gorzko pan Sitko i wyciągnął rękę po telefon.
– Dlaczego pan uważa, że antyterroryści pójdą do szturmu? – zapytał ochrypłym głosem sprzedawca.
Wyższy napastnik uśmiechnął się lekko i rzucił beztrosko:
– Tata jest policjantem…
– Wy tu gadu gadu… – niższy napastnik odwrócił się od drzwi, był blady. – A policja naprawdę otoczyła sklep!
Teraz już nie było mowy o ciszy. Słychać było warkot silników, głosy gapiów i jakiś dziwny terkot.
– Jest tu jakieś miejsce, żeby się schować? – spytał z niepokojem wyższy napastnik.
– To wy się martwcie, nam nic nie grozi! – zawołał buńczucznie pan Sitko, ale obaj napastnicy spojrzeli na niego z takim smutkiem, że pan Sitko też się zaczął martwić.
Na szczęście okazało się, że pawilonik wybudowano na niewielkiej skarpie i pod podłogą ma przyklejoną do zbocza piwniczkę.
– Ależ mamy szczęście – westchnął niższy napastnik podnosząc klapę w podłodze. – Wszyscy do piwnicy, ale już!
Sprzedawca próbował oponować.
– Potem nam pan podziękuje – burknął wyższy napastnik spychając po wąskich schodkach sprzedawcę i pana Sitko. Obaj napastnicy zeskoczyli za nimi i zamknęli za sobą klapę.
Minęło trochę czasu, czasu pełnego nerwów i niepewności.
– Poddajcie się – zaproponował napastnikom pan Sitko. Obaj napastnicy pokręcili głową.
– To może ja wyjdę ponegocjować – odezwał się bez przekonania sprzedawca.
– Teraz nie ma sensu pokazywać się policji na oczy – powiedział wyższy napastnik. – Czy pan wie co się stało w Warszawie, kiedy z cyrku uciekł tygrys? Policja zrobiła obławę i chciała go zastrzelić…
– I co?
– I zamiast tygrysa zastrzelili weterynarza.
Nikt już nie podejmował tematu poddawania się czy wychodzenia do policji.
– No dobrze, ale jak długo możemy tu siedzieć? Co dalej? – irytował się pan Sitko.
– Weźmiemy ich głodem – zaproponował niższy napastnik. – W końcu to spożywczy, nie?
– Ej, patrzcie to! – wyższy napastnik pokazał im swój telefon. – Wszedłem do internetu i piszą o nas! Nawet helikopter telewizji lata nad nami!
– To stąd ten terkot – zauważył domyślnie sprzedawca.
– Jest też wywiad z dowodzącym akcją – zasępił się wyższy napastnik. – Mówi, że podobno od dwóch godzin negocjują z porywaczami w sklepie…
Zapadła niezręczna cisza.
– Przecież w sklepie nikogo nie ma – rzekł pan Sitko.
– Jezu, a jak się kto zakradł? Okradną mnie! – wystraszył się sprzedawca i leciutko uniosł klapę. – Nie, nikogo nie ma.
– Piszą, że negocjują z dwójką porywaczy – niższy porywacz przejął telefon. – Jeden czarny…
– Zostawiłem skórzaną kurtkę na krześle – wyszeptał sprzedawca.
– …a drugi zielony.
Zapanowała konsternacja, aż sprzedawca przypomniał sobie, że na kontuarze stoi wielki słój z kiszonymi ogórkami.
– No dobrze, to co oni mogą… – zaczął pan Sitko i przerwał mu głośny trzask. Prawie jednocześnie rozległ się drugi trzask i głośny, głuchy huk połączony z szumem.
– Co się stało?? – przeraził się sprzedawca i nagle dotknął twarzy. – Coś na mnie kapnęło!
– To z klapy… – wyjąkał niższy napastnik. Rzeczywiście, ze szczeliny przy klapie ciurkała jakaś ciecz. Pan Sitko zebrał kilkanaście kropli na dłoń, powąchał, potem ostrożnie spróbował.
– Woda po kiszeniu ogórków – oznajmił tonem konesera. – Zeszły rocznik. Południowa Wielkopolska. Słoneczne równiny nad Prosną…
– No cóż – rzekł z ironią wyższy napastnik. – Chyba właśnie rozstał się pan z tym słojem ogórków…
– A słyszeliście ten pierwszy trzask? – przypomniał niższy napastnik. – To pewnie poszła szyba w wystawie. A to oznacza tylko jedno. Strzelał snajper.
– Strzał mizerykordia! – wyższy napastnik zbladł i zaczął drżeć. Sprzedawca i pan Sitko zażądali wyjaśnień.
– W specjalnych sytuacjach snajper policyjny może oddać strzał mizerykordię, zwany też strzałem eutanazyjnym – objaśnił niższy napastnik. – Jeżeli kombinacja wieku zakładnika, jego indeksu BMI, ilości darowizn na rzecz Największej Kwesty oraz statusu społecznego czynią akcję odbicia nieopłacalną to…
Wyższy napastnik wyciągnął przed siebie rękę, wycelował palec i krzyknął "Peng!". Pomiędzy panem Sitko i sprzedawcą nastąpiła ożywiona wymiana informacji na temat wieku, wagi oraz wysokości pobieranej renty.
– Odstrzelą nas – rzekł załamany sprzedawca.
– Jest komentarz do strzału snajpera w internecie. Dowodzący akcją: nie może być, że wszyscy nie żyją, a my wchodzimy dopiero po paru godzinach – odczytał niższy napastnik. – Tym razem wejdziemy szybciej!
W piwnicy zrobiło się niewesoło. Nagle coś potwornie gruchnęło i zrobiło się gorąco. Wyższy napastnik uchylił klapę, do środka wtargnął kłąb dymu.
– Teraz! – zawołał i zaczął kaszleć. – Jest taka dymówa, że mamy szansę się prześlizgnąć!
Pomagając sobie nawzajem wygrzebali się z piwnicy. W gęstym dymie przekradli się przez rozbite okno wystawowe i zsunęli po skarpie po czym wtopili w tłum gapiów.
– Uff… Udało się… – westchnął uszczęśliwiony sprzedawca.
Pan Sitko rozglądał się z otwartymi ustami. Zamiast sąsiedniego sklepiku był dymiący krater w ziemi. Obok dopalał się leżący na boku wrak pojazdu straży pożarnej. obok dowodzący akcją udzielał wywiadu.
– …ale czy musieliście wysadzać sąsiedni sklepik?
– Eliminowaliśmy niebezpieczeństwo z otoczenia.
– Sklep warzywniczy?
– Proszę pani, wie pani jaka marchew jest niebezpieczna? Zawiera takie rzeczy, że ho ho!
– A ten wóz strażacki?
– A… Tak… Tak nagle wyskoczyli… Zaskoczyli nas! Musieliśmy ich zatrzymać… Zresztą żaden strażak nie zginął…
– Są jakieś straty?
– Właściwie nie… Dwóch funkcjonariuszy jest rannych…
– Jak to się stało?
– Jednemu… Snajper mu odstrzelił lewe jądro… – bąkał zakłopotany dowodzący akcją. – A drugi… Antyterrorysta… Został trafiony odłamkami po wybuchu pod sklepem… Odłamki przebiły kamizelkę kuloodporną… I… Zatrzymały się na…
– Na…?
– Na biustonoszu…
Wyższy napastnik popatrzył sobie na pobojowisko, po czym nachylił się do ucha sprzedawcy i rzekł:
– A poszło panu o głupią stówę…
Dowodzący akcją opowiadał dalej jak im świetnie idą negocjacje z facetem w czarnej kurtce.
Pan Sitko oddalił się dyskretnie i wrócił do domu pełen napięcia i chęci opowiedzenia wszystkiego. Po pięciu minutach jednak wyszedł i ponownie udał się do sklepu. Po śmietanę kremówkę.
Poznaniak. Inzynier. Kontakt: brixen@o2.pl lub Facebook. Tom drugi bloga na papierze http://lena.home.pl/lena/brixen2.html UWAGA! Podczas czytania nie nalezy jesc i pic!