Sprawy związane z sądownictwem, orzecznictwem (podobnie, jak i te podatkowe) z definicji proste być nie mogą. Ba, nikt z zainteresowanych wcale tego nie pragnie. Na tym politycznym paliwie można przebyć długą drogę. Niektórzy mają nadzieję, że nawet do bloków startowych kolejnej kampanii wyborczej. Druga strona (z reguły w obserwowanych u nas sporach są trzy zainteresowane strony, politycy, grupy interesu i my społeczeństwo), trzymająca się dyskretnie na uboczu, ale równocześnie trzymająca rękę na pulsie naszej polityki, czyli zainteresowani tematem „lobbyści”, też nie zamierza wysilać się, żeby coś uprościć, wyklarować, ułatwić. Działa w zgodzie ze starym powiedzeniem, że najlepiej łowi się duże sumy w mętnej wodzie.
Na szarym końcu tego pokarmowego łańcucha jesteśmy my obywatele, podatnicy, podsądni. Wielość ról społecznych, które sami przyjmujemy i które nam się narzuca powoduję, że jesteśmy idealnym organizmem żywiciela, na którym można się nieźle podpaść. Co gorsza żerują na nas nie pijawki, kleszcze, które, jak już się obeżrą, to odpadną syte i zadowolone, ale jakieś organizmy zmutowane, których żadna ilość wyssanego z nas pokarmu nie zadowala i nie powoduje ich zasycenia.
Dążąc ad absurdum skomplikowanie spraw prawno-formalnej obecności państwa osiągnęło swoje apogeum w sporze o TK. Okazuje się, że węzła gordyjskiego tych spraw nie był w stanie rozwiązać sam Prezydent Barack Obama, który niby się wypowiedział, ale już nikt z nas obywateli nie wie w jakim duchu. Sprawa wzięła swój początek z ponoć przeinaczonego tłumaczenia po to, by finalnie skupić się nie literalnie na wypowiedzi a na jej duchu. Duch ten, jak wiadomo przemawiać potrafi różnymi głosami i każdy może usłyszeć co tam mu się wydaje. Obywatele nadal stanowią tkankę życiodajną w dodatku odmawia się jej prawa zabrania głosu, nie daj Bóg interpretacji tego, co ich otacza, jeśli nie jest zgodną z interpretacją którejś z pozostałych dwóch stron sporu.
Nurt ten wpisuje nas dobrze w ogólny paradygmat „komunikacji” elit politycznych UE ze swoimi obywatelami. Elity te mając świadomość tego co się dzieje, czyli korozji idei superpaństwa, śmiało to ignorują i odmawiają jednocześnie prawa wyrażania głosu w tej sprawie traktując takie wyrażanie najmniej, jako afront, a może już rokosz. Ta zgodność „komunikacji” krajowej i europejskiej chyba tłumaczy ciągle wysoki procent poparcia naszego społeczeństwa dla członkostwa w UE.
Ostatnia nadzieja w nadjeżdżającym do nas na ŚDM Papieżu Franciszku. Co prawda wiadome nam jest, że o ile na jedną za stron sceny politycznej działa on kojąco, to na drugą raczej, jak płachta na byka, nie tracimy jednak nadziei, że będzie potrafił znaleźć jakieś salomonowe rozwiązanie. To niebywała koincydencja, żeby głowy dwóch największych państw świata pojawiły się w tak trudnym dla nas momencie. Jeśli jednak i Papieżowi mediacja się nie uda, nie rwijmy z rozpaczy szat. Wtedy pożytek przynajmniej będzie taki, że znani staniemy się w najdalszych zakątkach świata (i najdalszych zakamarkach każdej redakcji) z trzech rzeczy, a nie dwóch, jak dotychczas. Z Papieża Polaka, z Lecha Wałęsy i Solidarności i… z Trybunału, który nie ma mocy orzekania o czymkolwiek, ale ciągle jest najważniejszą instytucją prawodawczą kraju.
Z pozdrowieniami red. nacz. Liber
rysownik, satyryk. Z wykształcenia socjolog. Ciągle zachowuje nadzieję
Jeden komentarz