Bez kategorii
Like

Test dwudziestu zdań

11/02/2012
528 Wyświetlenia
0 Komentarze
14 minut czytania
no-cover

Trzeba poznawać i ujawniać mechanizmy panowania nad umysłami i emocjami ludzi oraz kulisy sieci manipulacji, którymi jesteśmy omotani. Np. pomiarów tożsamości. A na deser muzyka.

0


 

Chociaż prawie każdy z nas sądzi, że potrafi się dobrze maskować i że tylko on wie kim naprawdę jest, psychologia od dawna interesuje się rozszyfrowaniem naszej prawdziwej tożsamości i przyporządkowaniem nas do określonego typu, co potem pozwala dużo łatwiej skrycie oddziaływać, indywidualnie bądź zbiorowo, na nasze decyzje i wybory. W celu pomiaru i badania tożsamości wypracowano już cały szereg instrumentów, poczynając od stosunkowo prostych i często używanych testów, a kończąc na badaniach przy pomocy wykrywaczy kłamstw i urządzeń do nich podobnych.

        Test dwudziestu zdań, zwany z angielska TST (Twenty Sentence Test) jest jednym z najprostszych i najstarszych, ale skutecznym i nadal używanym narzędziem do badania tożsamości, znanym już od ponad 50 lat. Wygląda on następująco. Na kartce papieru wypisuje się 20 zdań, z których każde zaczyna się od słowa “Jestem…”. Uczestnik testu musi każde z tych zdań dokończyć używając rzeczowników, a więc raczej odpowiedzieć dwadzieścia razy na pytanie “Kim jestem?” niż “Jaki/jaka jestem?”. Można sobie wyobrazić, że ktoś wpisze kolejno np. “kobietą, matką Agnieszki, Polką, żoną Andrzeja, katoliczką, nauczycielką, mieszkanką Łodzi  itp.” a ktoś inny “cholerykiem, alergikiem, blondynem, romantykiem, łasuchem, intrawertykiem, melomanem, filatelistą itp.”

       Po zebraniu kartek zaczyna się zadanie dla interpretatora, którym może być nawet mało wytrawny psycholog. Zbiór cech TST tworzy bowiem unikalną konfigurację, która składa się na tożsamość własną określoną przez badanego, ale przede wszystkim stanowi wygodny materiał do badań i porównań prowadzonych na całym świecie. Z punktu widzenia interpretatora ważna jest kolejność w jakiej te określenia są wpisywane, ale oczywiście najważniejsza jest ich treść. Najczęściej dokonuje się tylko interpretacji treści bez wnikania w kolejność. Określenia podawane w TST psycholodzy dzielą bowiem na dwie zasadnicze i proste kategorie, według których dokonują pierwszego zakwalifikowania osób.

        Pierwszą z nich są te określania, które opisują nas w odniesieniu do innych, a które interpretator określa osobnym znakiem. Są to takie kategorie jak Polak, katolik, ojciec 5 dzieci, hydraulik, Podlasiak, konserwatysta, podporucznik WP, nauczyciel, kierowca z I kat. prawa jazdy itp. Kto je wymienia częściej niż inne, a ponadto jakby w pierwszej kolejności, ten sam siebie postrzega i określa przede wszystkim w jako część większej całości, zwykle takiej, którą szanuje (traktuje jako wartość) i z którą się utożsamia: jest członkiem społeczności, ogniwem pokoleń, sympatykiem określonej orientacji politycznej, przedstawicielem tradycyjnego zawodu  itp. Widzi siebie w kontekście zbiorowości i wartości wiążących go z innymi ludźmi. Postawę taką nazywa się zazwyczaj kolektywistyczną, co dla wielu osób określających się jako prawica emocjonalnie kojarzy się często z komuną i budzi nieufność. Dla osób o orientacji narodowej lub katolickiej postawa taka stanowi jednak wzór pozytywny i pożądany, ponieważ naród, Kościół, rodzina, plemię, klub itp. to pojęcia par excellence  kolektywistyczne.

         Drugą kategorię stanowią określenia, które nie wiążą nas z innymi i w ogóle nie traktują nas jako kategorii społecznej. Jeżeli określam siebie jako melancholika, szatynkę, nadciśnieniowca, atletę, znawcę win lub miłośnika motyli, to rzadko mam na

myśli innych i raczej nie myślę o społecznym kontekście albo przydatności tej cechy. Określeniem tym skupiam się wyłącznie na sobie. Postawę taką nazywamy indywidualistyczną. Termin ten budzi na ogół aprobatę u części osób określających się jako prawica, ale nie niesie ona wartości społecznych i jest często wyrazem dekadencji i atomizacji społeczeństwa. Kiedy zagłusza postawę kolektywistyczną z punktu widzenia ideologii narodowej stanowi wzór niepożądany.  

         Oczywiście w praktyce zawsze pojawia się określenia, które wcale nie będą łatwe do zakwalifikowania w jedną czy drugą stronę, co tworzy po stronie interpretatora spory margines dowolności. Dlatego jest to tylko bardzo podstawowy i gruby test, a do jego interpretacji potrzebne jest jednak pewne doświadczenie i wyskalowanie kryteriów.  

         Pewne wypaczenie tego testu może również powstawać wskutek specyfiki danego języka. Np. język angielski z dużo większą łatwością niż polski tworzy rzeczowniki opisujące osobę jako wykonawcę czynności, często nawet błahej, jak np. “frequent eater” (często-jadacz), “bird watcher” (podglądacz ptaków), “early waker” (wczesno-wstawacz), “easy mixer” (osoba łatwo nawiązująca kontakty z innymi), “job hopper” (osoba często zmieniająca miejsce zatrudnienia), “church goer” (osoba regularnie chodząca do kościoła), “fence mender” (dosł. naprawiacz płotów, osoba łatwo przywracająca zakłócone stosunki z innymi osobami) itp. Daje to o wiele większe możliwości opisu TST w tym języku niż w takim jak polski, który raczej trzyma się ustalonej listy rzeczowników. Z tego względu TST jest stosowany najczęściej w krajach anglosaskich, gdzie powstał.

        Warto sobie zdawać sprawę, że takie i podobne testy służą do wartościowania ludzi w celu łatwiejszego nimi manipulowania. Obecny trend interpretacyjny i polityczna poprawność w Polsce, podobnie jak w krajach Zachodu, a najbardziej w USA, nakazuje premiowanie postaw indywidualistycznych. Niektórzy szczerze uwierzyli w to, że postawy kolektywistyczne oznaczają większą podatność na zniewolenie, a nawet że są odmianą Homo sovieticus, natomiast postawy indywidualistyczne zapewniają wolność, inicjatywę, niezależność, aktywność i postęp. Znane są przypadki podświadomego lub ukrytego dyskryminowania osób lub grup, które przyznają się do postaw kolektywistycznych, a zwłaszcza narodowych lub wyznaniowych, oraz premiowania tych, które wykazują postawy kosmopolityczne i indywidualistyczne, nawet jeśli zatracają o nihilizm. Najczęściej towarzyszy temu typowa interpretacja wartościująca: ci pierwsi są jakoby staroświeccy, ich kolektywizm to piętno komuny (np. w Polsce), albo ciemnogrodu i nacjonalizmu, a ci drudzy są nowocześni, tolerancyjni wobec innych, wyzwoleni, nie dostrzegają i nie wartościują przynależności grupowej i lepiej sobie dadzą radę w konkurencji kapitalistycznej. Ergo: nadają się lepiej do pracy w korporacjach ponadnarodowych, przeważnie dobrze płatnej.

         Ponieważ manipulacje socjotechniczne, jakich się dokonuje w stosunku do ludzi są zjawiskiem szkodliwym i zagrażającym także naszej kulturze narodowej, poczuciu solidarności społecznej itp.,  wszystkim zwolennikom poglądów narodowych, doradzałbym daleko posuniętą nieufność  i wszędzie tam, gdzie to możliwe odmawianie współpracy przy tego rodzaju badaniach. Z drugiej jednak strony zamiast otwartej odmowy, mając odpowiednią wiedzę można jednak stosować czynną metodę ich kompromitowania i psucia, np. wpisując w takich testach dane przypadkowe, odwrotne lub zgoła absurdalne, które wcale nas nie opisują, lecz które wprowadzają Przeciwnika w błąd. Jak w każdej walce i jak za każdej okupacji, także i na tym froncie istnieje bowiem moralny obowiązek przeszkadzania Przeciwnikowi, utrudniania mu życia i krzyżowania jego planów wszędzie tam, gdzie tylko jest to możliwe. Nawet jeśli chodzi tylko o uniemożliwianie lub utrudnianie działania reklam. W ten sposób zamieniamy tego rodzaju badania w prosty trening narodowego i społecznego oporu wobec tego, co chcą z nami zrobić i co .

 

Deser muzyczny

Na koniec jeszcze jeden test: do moich wpisów chciałbym odtąd dodawać utwory muzyczne, które szczególnie mi się podobają, nawet niekoniecznie związanych z tematem głównego wpisu. Oczywiście, o każdym z nich dodałbym kilka słów choćby formalnego wprowadzenia. Wchodzimy tu na teren poszukiwań piękna, które ma przynajmniej tyle samo sensu, co poszukiwanie prawdy i dobra, ale do każdego może przemawiać inaczej. Ponieważ muzyką interesuję się od bardzo wielu lat, oznacza to także, że już zabrnąłem w bardzo swoiste i głębokie jej nisze i moje wybory nie wszystkim muszą się podobać. Najogólniej przedkładam muzykę Wschodu nad muzykę Zachodu, bardzo lubię muzykę etniczną, religijną, nju-ejdżową, ambientową, unikalne instrumenty, aranżacje itp. Oczywiście, chciałbym tu jak najwięcej osób do niej przekonać, a może nawet znaleźć takie, dla których także jest ona pasją i które chciałyby się tu nią dzielić. Zaczynam od bardzo krótkiego (2:28), ale pięknego utworu Yanniego, greckiego muzyka i kompozytora z USA pt. „Preludium”, który jak podpowiada jego nazwa już z definicji jest utworem niedokończonym i ma u mnie status II kategorii, ale dobrze ostrzega przed moim gustem i ma tę zaletę, że temat muzyczny prowadzi tu mój ukochany instrument – ormiański duduk, a towarzyszą mu wspaniałe zdjęcia nieśmiertelnego mauzoleum Tadż Mahal. Na duduku gra wprawdzie Wenezuelczyk Pedro Eustache, światowej sławy wirtuoz wielu dętych instrumentów drewnianych, ale przynajmniej na skrzypcach w tle towarzyszy mu Ormianin Samvel Yervinian, zresztą znakomity. Natomiast sam Yanni nie budzi we mnie entuzjazmu – jest to komercyjny efekciarz o podwyższonej próżności, właściwie kabotyn, zawsze pośrodku sceny, z wystudiowanymi minami markującymi głębokie przeżycia i z niepotrzebnym dodawaniem akcentów do ruchów dyrygenta tam, gdzie grają inni. Publiczność w USA lubi go za to, że podpowiada w ten sposób, czym się trzeba zachwycać i w którym momencie „przeżywać”, tak samo jak w TV lubi, gdy programom rozrywkowym towarzyszy tzw. śmiech z puszki, bo wtedy wiadomo, gdzie się trzeba śmiać. No, ale to są preferencje Amerykanów. Ciekaw jestem naszych reakcji na ten utwór i na pomysł dodawania deserów muzycznych do wpisów w daniu głównym.

 

Bogusław Jeznach

0

Bogus

Dzielic sie wiedza, zarazac ciekawoscia.

452 publikacje
0 komentarze
 

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758