Jesteśmy nieprzemakalni… Ten stary utwór „Sztywnego Palu Azji” powinien zostać hymnem PO. Przynajmniej tak długo, jak długo ton wystąpieniom tej zwijającej się z każdym dniem partii nadawać będzie premierzyca Ewa Kopacz (z domu Lis).
10 czerwca 2015 roku. Premier Ewa Kopacz wygłasza kolejne już „expose”. Tym razem ogłosiła na konferencji prasowej dymisję trzech najbardziej skompromitowanych ministrów swojego rządu oraz zapowiedziała samodymisję Radosława Sikorskiego.
Ponoć także został zdymisjonowany licencjusz Jacek Rostowski. Ale póki nie zobaczę aktu dymisji samozwańczego profesora na własne oczy, to nie uwierzę.
Jednak Ewa Kopacz (de domo Lis) nie byłaby sobą, gdyby ten skądinąd słuszny gest, choć spóźniony o rok bez mała, nie opatrzyła komentarzem, obracającym w niwecz jego wymowę.
Otóż ministrowie ustępują nie dlatego, że dali się nagrać, jak pierniczyli niczym potłuczeni o ważnych sprawach kraju, pokazując wszem i wobec, jak bardzo liczy się tylko ich prywata, a nie „… kamieni kupa”, czyli Nasza Ojczyzna.
Takie stwierdzenie, jako odpowiadające prawdzie, jest nie do wypowiedzenia dla tej pani.
Zdaniem Kopacz (z domu Lis):
– Rozmawiałam z osobami, które pojawiają się na taśmach. Wspólnie uznaliśmy, że nie możemy dłużej czekać. (…) Zbliża się kampania wyborcza, a ja nie pozwolę, by polegała ona na grze taśmami. Mam zobowiązania wobec Polaków i chcę je wypełnić. (…) Ofiary nielegalnych podsłuchów dzisiaj wykazały się szczególną odpowiedzialnością – oceniła premier. – Przepraszam Polaków za to, co usłyszeli na nielegalnych nagraniach – dodała.
(za: Onet.pl)
Ofiary, proszę państwa! Premierzyca ma czelność nazywać osobników, którzy rozmawiają o Polsce językiem knajackim, godnym prowincjonalnych mafiosów omawiających „dil” narkotykowy, ofiarami.
Ręce opadają…
Chytra baba z Radomia, jak proroczo przezwano ją w Internecie jakiś czas temu, nadal usiłuje zrobić wodę z mózgu przynajmniej części potencjalnego elektoratu.
„Ofiary” nielegalnych podsłuchów to prominentni przedstawiciele PO którzy prowadzili szczere rozmowy na tematy związane z funkcjonowaniem państwa w błogim poczuciu, że nikt tego nie usłyszy.
Po roku zamiatania sprawy pod dywan i przerzucenia ciężaru tego, co i kto mówił, na to, kto i w jakim celu nagrywał, dzięki akcji Zbigniewa Stonogi sprawa ostatecznie się rypła.
Jedyne wyjście z zachowaniem resztek honoru przez Ewę Kopacz (z domu Lis) to ustąpienie wraz z całym gabinetem.
A jak poważnie myśli o wyborach parlamentarnych – oddanie przywództwa w partii komukolwiek nieskompromitowanemu wcześniej.
Bo w opinii społecznej funkcjonariusze rządzących obu partii (PO i PSL) są już wystarczająco skompromitowani.
Jeśli nawet zdarzy się, że jakiś minister nie został nagrany, to nie dlatego, że zachowywał się przyzwoicie.
Ale dlatego, że miał szczęście, i chodził na ośmiorniczki i whisky do lokalu, gdzie jeszcze podsłuchu nie założono.
Albo schlewał się samotnie w gabinecie.
To jest właśnie „efekt Kopacz”.
PO prostu tej pani i jej formacji już nie wierzymy.
Taki jest efekt rocznej zabawy ze społeczeństwem, w której to pozbawieni poczucia moralności na elementarnym poziomie kretyni polityczni w rodzaju Niesiołowskiego usiłowali obarczyć winą a to dziennikarzy WPROST, którzy zapoczątkowali całą aferę, a to PiS, który przecież jest winien wszystkiemu, co najgorsze, łącznie z gradobiciem i kołtunem mózgu co POniektórych posłów i ministrów, premierzycy nie wyłączając.
Ale to nie koniec hucpy „metr w głąb” Ewy Kopacz (z domu Lis).
Podkreśla ona, że nagrywania były nielegalne. Zamierza w ten sposób wytworzyć psychozę przestępstwa, jakoby towarzyszącego „podsłuchom”.
Tymczasem…
Ustawa z dnia 4 lutego 1994 r. o prawie autorskim i prawach pokrewnych wyraźnie wskazuje w art. 81 ust. 2, że „Zezwolenia nie wymaga rozpowszechnianie wizerunku: osoby powszechnie znanej, jeżeli wizerunek wykonano w związku z pełnieniem przez nią funkcji publicznych, w szczególności politycznych, społecznych, zawodowych. A więc ustawodawca przesądził w sposób nie budzący wątpliwości, że dozwolone jest nie tylko nagrywanie, ale również – co jest czynnością teoretycznie dalej wkraczającą w zakres prywatności – dopuścił możliwość rozpowszechniania nagrań z udziałem osób wymienionych w tym przepisie.
Przepis ten potwierdza, że nie jest wymagana również zgoda osoby na utrwalenie takiego wizerunku (który może przybrać formę tzw. wizerunku dźwięcznego). Jak wskazują przedstawiciele doktryny „Regulacja ta ogranicza prawo pewnych osób do dysponowania swoim wizerunkiem, sporządzonym we wskazanych wyżej okolicznościach. I wywołuje kilka pytań. Po pierwsze – o pojęcie osoby „powszechnie znanej”. W tej sprawie dość szeroko wypowiadały się judykatura oraz doktryna, często posługując się niezbyt fortunnym określeniem „osoba publiczna”, funkcjonującym zwłaszcza w języku dziennikarskim i wypowiedziach prasowych. J. Sieńczyło-Chlabicz, sięgając właśnie do określenia „osoba publiczna”, przeprowadziła obszerną i dogłębna analizę tego pojęcia i sformułowała tezę: jednostka może być zakwalifikowana do kręgu osób publicznych, jeżeli spełnia jedno z dwóch kryteriów: 1)kryterium wykonywania działalności publicznej w węższym rozumieniu, w szczególności pełnienia funkcji publicznych, kryterium wykonywania mandatu zaufania publicznego, np. poseł, senator, radny itp. (Naruszenie prywatności, s. 242).” (E. Ferenc-Szydełko. Ustawa o prawie autorskim i prawach pokrewnych. Komentarz. Warszawa. 2011)
Nie ulega wątpliwości, na niekorzyść pani premierzycy, że ani jedno nagranie ujawnione przez tygodnik WPROST nawet nie dotykało pośrednio sfery prywatnej polityków.
Ujawniło poza tym faktyczne antydemokratyczne zapędy tzw. PO-lityków (vide: rozmowa Sikorskiego z Rostowskim).
Służy więc ochronie największego dobra, jakim jest demokracja.
Nazywanie w tej sytuacji „podsłuchów” nielegalnymi przez chytrą babę z Radomia jest cyniczną próbą odwrócenia uwagi społeczeństwa od istoty sprawy.
A to dyskwalifikuje Ewę Kopacz (z domu Lis) nie tylko jako premiera.
Ale do pełnienia każdej innej funkcji publicznej, radnej Radomia nie wyłączając.
…
..
10.06 2015
2 komentarz