Dostałem mailem taki tekst. Dostawca twierdzi, że chwali on UE za ratowanie narodów przed ich własną głupotą. Mnie się wydaje, że obnaża on metody bezkrwawego podboju. A co Wy na to?
Portugalia przez dziesiątki lat żyła ponad stan, teraz kraj jest zubożały i bezradny. Rząd zareagował wprowadzeniem brutalnego pakietu oszczędnościowego, samo to jednak w niczym nie pomoże. Najbardziej brakuje tu konkurencyjnego przemysłu.
Przylądek Roca oddalony jest o trzydzieści kilometrów od Lizbony i stanowi najdalej wysunięty na zachód fragment naszego kontynentu. Morze tu szaleje, a w powietrzu czuje się sól. Nad rafą króluje latarnia morska, przed nią widnieje tablica z napisem „Koniec Europy”. W obecnych dniach brzmi to nieco dziwnie.
Na drodze do tego miejsca biegnie wzdłuż wybrzeża Atlantyku długa, dwupasmowa ścieżka rowerowa. W nocy brązowoczerwony specjalny asfalt oświetlony jest dizajnerskimi latarniami, stojącymi tu co 50 metrów. Rowerzyści rzadko oczywiście korzystają z tej ścieżki, również podczas dnia, bo wieje tu zbyt potężny wiatr.
Luksusowa trasa przypomina lepsze lata, gdy Portugalczykom powodziło się jeszcze doskonale. Zbudowali wówczas w Lizbonie "Colombo", swego czasu największe centrum handlowe Europy. Wznieśli stadion piłkarski, który należał do najnowocześniejszych na świecie. I poprzecinali kraj drogami – samych tylko autostrad, często sześciopasmowych, zbudowali 2700 kilometrów w ciągu dwudziestu lat. Często bywały zupełnie puste.
Wiele rzeczy w Portugalii jest jakby o rozmiar za dużych, a dramatyczne skutki owego braku umiaru dają dzisiaj o sobie znać. W kwietniu kraj musiał uciec pod parasol ochronny państw strefy euro, to jednak tylko na krótki czas zapewniło spokój.
Najpóźniej w chwili, gdy agencja ratingowa Moody’s wyraziła wątpliwość, czy kraj ten jest jeszcze w stanie spłacić swoje długi, i obniżyła jego wiarygodność do statusu uznawanego za „śmieciowy”, stało się jasne, że sytuacja jest bardzo poważna. Portugalia przeliczyła się pod względem finansowymi i trudno jej będzie przezwyciężyć obecny kryzys. Czy strefie euro grozi więc powtórka sytuacji z Grecji?
Aby państwo pozostało zdolne do działania, nowy rząd centrolewicowy Pedro Passosa Coelho stworzył dość brutalny pakiet oszczędnościowy, tnąc między innymi wydatki na świadczenia zdrowotne i urzędnicze pensje. W drugiej połowie lipca, gdy pojawiły się kolejne dziury w budżecie, premier poszerzył jeszcze katalog okrutnych działań. Społeczeństwo musi nastawić się na „dwa ciężkie lata” – zapowiedział już wcześniej.
Margarida Sá Pereira, bizneswoman z Lizbony, właśnie przygotowuje się do chudych lat. Jej rodzina od 1789 roku sprzedaje świece przy Rua do Loreto. Przed świętami wielkanocnymi mają kształt jajek, na Boże Narodzenie są w formie choinek, a wszystkie robi się ręcznie, z najdelikatniejszego wosku. Sá Pereira, dama drobnej postury, w rzucających się w oczy okularach, stoi za ladą, witryny po jej prawej i lewej stronie sięgają sufitu. Mijają kolejne minuty, a do sklepu nie wchodzi nikt.
Z jej obserwacji wynika, że klienci od paru miesięcy przestali wydawać
pieniądze. A teraz nowy rząd chce opodatkować w dodatku bożonarodzeniowe premie – zwykle przed świętami Sá Pereira osiągała czwartą część rocznych obrotów. – Tegoroczna Gwiazdka będzie dla nas bardzo trudna – obawia się.
Nagle Portugalia zaczęła korzystać z kredytów jak wielkie kraje, Niemcy czy Francja. Ludzie przyzwyczaili się do życia „na kreskę”, z szybkim samochodem i eleganckim mieszkaniem. Złudny dobrobyt, nieodpowiadający rzeczywistej sile gospodarczej.
Teraz mieszkańcom nie pozostaje nic innego, jak rzeczywiście zacząć oszczędzać na wszystkim. Nawet palacze zaczęli się już ograniczać, wpływy z podatku od tytoniu spadły w maju o ponad 20 procent. W witrynach sklepowych, zwłaszcza w mniejszych gminach, szyldy z napisem "Liquidiçao total" świadczą o upadku.
Kraj tkwi w głębokim kryzysie, najgorsze jednak dopiero go prawdopodobnie czeka. Da się to przewidzieć: odsetki rosną, kredyty stają się coraz droższe, banki pożyczają mniej pieniędzy, firmy przestają inwestować, niektóre wpadają w pętlę kredytowa i upadają, a liczba bezrobotnych dalej rośnie. Zadziwiające jest tylko to, że społeczeństwo się nie buntuje. Wielu ludzi jest po prostu w szoku.
A przy tym Portugalczycy nie stosowali żadnych sztuczek, jak robili to Grecy. Ich banki od dawna już nie udzielały tylu ryzykownych kredytów jak irlandzkie instytucje finansowe. I nie powstała tam również bańka na rynku nieruchomości, w każdym razie nie taka, jak w sąsiedniej Hiszpanii. Teraz jednak mieszkańcy tego kraju zostali postawieni w jednym szeregu z innymi – stali się obywatelami beznadziejnie zadłużonego państwa, pod względem ekonomicznym zdolnym do przetrwania jedynie pod określonymi warunkami. Jak to się stało – pytają zatroskani ludzie – że sprawy zaszły tak daleko?
Przez dziesiątki lat Portugalczycy żyli ponad stan. Byli do tego wręcz nakłaniani. Wpierw Unia Europejska nęciła hojną pomocą – od chwili wstąpienia do wspólnoty w 1986 roku do kraju popłynęło z Brukseli 55 miliardów dolarów. Potem wprowadzenie wspólnej waluty dodało gospodarce nowego bodźca.
Odpowiedź na to pytanie można znaleźć w Figueiró dos Vinhos, ładnym miasteczku niedaleko Coimbry. Tu westfalski przedsiębiorca z branży tekstylnej, Gerry Weber, w 1993 roku przeniósł swoją produkcję. 160 pracownic, same kobiety, szyją tu żakiety i spodnie. Siła robocza była tania, a oprócz tego napłynęły dotacje: z około trzech milionów euro, jakie zainwestowała firma, Bruksela pokryła połowę.
Dziesięć lat później nastąpił gwałtowny koniec. Członek rady gminy Jorge Domingues, prawa ręka burmistrza Figueiró, pamięta, jak zaskoczyła ich wiadomość o zamknięciu zakładu. – Byliśmy wszyscy ogromnie rozczarowani – wspomina.
Domingues stoi przed bramą fabryki, białego, dwupiętrowego budynku. Żaluzje są spuszczone, wisi tablica: „Na sprzedaż”. Niemieccy menedżerowie, kiedy tu przyjeżdżali, spali w apartamencie na poddaszu – mówi, wskazując palcem w górę. W 2003 roku zdecydowali się przenieść produkcję do Rumunii, gdzie koszta były o 40 procent niższe. Kobiety z Figueiró zostały ofiarami globalizacji.
W ostatnich latach podobne doświadczenia stały się udziałem wielu Portugalczyków. Międzynarodowe firmy jedna pod drugiej kończyły produkcję. W samym tylko przemyśle obuwniczym zniknęło 50 tysięcy miejsc pracy.
Co czwarte zwolnienie między 2003 a 2006 rokiem umotywowane było tym, że firma przeniosła swoją działalność za granicę, głównie do Europy Wschodniej i na Daleki Wschód. Dla porównania – w Niemczech jedynie 7 procent miejsc pracy padło ofiarą podobnego eksportu.
W tym okresie Portugalia przestała wspinać się po drabinie rozwoju ekonomicznego, tak jak udawało się to przedtem tygrysom z południowej Azji: od producentów tanich towarów masowych po dostarczycieli najnowocześniejszej techniki. Zamiast tego gospodarka od lat drepcze w miejscu, z tendencji tej wyłamują się jedynie płace: jednostkowe koszty pracy w porównaniu z poziomem niemieckim wzrosły od 1996 roku o ponad jedną trzecią. Mówiąc innymi słowy – Portugalia stała się za droga na to, co jest w stanie osiągnąć.
Oczywiście istnieją tu wyjątki. Volkswagen w Palmeli na południe od Lizbony działa z sukcesem, 3 tysiące pracowników montuje tam takie modele, jak Sharan, Eos i Sirocco, prawie wszystkie owe samochody idą na eksport. Firma ustaliła z radą zakładową elastyczne zasady, przy słabej koniunkturze może od razu skreślić do 22 dni roboczych w ciągu roku.
W tej chwili jednak jest boom, urlopy zostały nawet skrócone z trzech do dwóch tygodni. Volkswagen w Palmeli osiąga około 1,6 miliarda euro obrotu, co stanowi jeden procent PKB całej Portugalii. Tym samym zakład ten, jeden z najmniejszych w koncernie, stanowi największą inwestycję w tym kraju.
– Jesteśmy wyspą na wzburzonym morzu – mówi Jürgen Hoffmann, dyrektor finansowy Volkswagena w Portugalii, opisując tym samym dość dokładnie główny problem tutejszej gospodarki, Tym, czego jej brakuje, jest szeroka baza przemysłowa, potrzebnych jest więcej firm, które będą inwestować i produkować towary na eksport. Cały PKB Portugalii wynosi 166 miliardów euro, jest to dokładnie dwukrotność łącznych obrotów Daimlera i Siemensa. W Portugalii za mało się produkuje, a konsumuje zbyt wiele.
Ten nierówny rozkład jest uwarunkowany historycznie. Konkurencja i przedsiębiorczość nie mają w tym kraju tradycji. Od pokoleń nadrzędną rolę przejmuje państwo, jest to dziedzictwo po prawicowej dyktaturze z 1936 roku, ale również po rewolucji goździków z 1974 roku. Z odwagi i chęci do podejmowania ryzyka, cechujących przed wiekami odkrywców oceanów, niewiele już pozostało.
Dziś państwo funduje sobie rozdętą do niebotycznych granic administrację. W sektorze tym pracuje 750 tysięcy z pięciu milionów zatrudnionych. Są dobrze wynagradzani – według Organizacji Współpracy Gospodarczej i Rozwoju (OECD) zarobki w urzędach są znacznie wyższe niż za podobną pracę w firmach prywatnych. Mimo to administracja funkcjonuje dość kiepsko – opracowanie zeznań podatkowych często się przeciąga, również rachunki płacone są z opóźnieniem, a wydawanie wszelkich zezwoleń wymaga od starających się o nie wielkiej cierpliwości. Załatwienie wszystkich formalności potrzebnych na przykład do budowy magazynu trwa przeciętnie 287 dni – średnia OECD to 157 dni.
Nowy rząd postanowił wydać walkę owej opieszałości, na tyle, na ile jest to możliwe. Chce zlikwidować przestoje w sądownictwie i zmniejszyć czas oczekiwania do dwóch lat. Przejawy niedbalstwa widać również wyraźnie w sektorze prywatnym. W broszurce wydanej dla potencjalnych inwestorów przez bawarskie Centrum Stosunków Gospodarczych z Zagranicą znajduje się informacja, że w Portugalii kierownictwo przychodzi do pracy „zwykle dopiero między godziną 9.30 a 10”. Przerwa obiadowa to w tym kraju „rzecz święta” – stąd rada: „Między trzynastą a piętnastą nie należy próbować zakłócać przyjętego porządku dnia”.
Równie odstraszający dla inwestorów jest brak wykwalifikowanych pracowników. Zaledwie 15 procent czynnych zawodowo Portugalczyków skończyło wyższą uczelnię – średnia UE jest dwukrotnie wyższa. Wielu młodych ludzi przerywa ponadto naukę. Niejeden z niemieckich przedsiębiorców działających w Portugalii – jak podały ankiety przeprowadzone przez Izbę Handlu Zagranicznego – jest więc niezadowolony z kwalifikacji startujących w zawodzie pracowników.
Menedżer Paul Van Rooij wyciągnął z tego konsekwencje. Kieruje on firmą dostarczającą części samochodowe, w zakładach Ovar na południe od Porto robotnicy produkują metalowe części między innymi dla Volkswagena. (…)
Od niedawna na końcu hali stoi kilka kontenerowych biur, w których Van Rooij urządził szkołę dla mechaników. Zaczynał z dwudziestką uczniów, w międzyczasie kilku zostało podkupionych przez konkurencję – tak bardzo poszukiwani są młodzi fachowcy. (…)
– Praca w przemyśle nie jest uważana tu za coś atrakcyjnego – stwierdza menedżer. Nawet banki mają w tej dziedzinie wciąż małe pole do popisu, po tym, jak przez długie lata finansowały głównie projekty konsumpcyjne, na przykład centra handlowe.
Nic dziwnego, że Portugalia cierpi na brak porządnego, zdolnego do eksportu przemysłu – co jednak mogłoby to być? Odpowiedź przedsiębiorcy António Riosa de Amorima jest prosta: – Ten kraj musi oprzeć się na tym, co najlepiej potrafi.
43-letni Amorim jest szefem przedsiębiorstwa, które nazywa się tak samo, produkuje naturalny korek i jest czołową w świecie firmą z tej branży. (…) Kiedy w 2001 roku przejął kierownictwo, a korki zaczęły być wypierane przez inne rodzaje zamknięć, przebudował rodzinny zakład na nowo. Nawiązał kontakty z wschodzącymi rynkami win w Chile, Australii, Nowej Zelandii i powiększył dzięki temu zbyt na swój towar. Zainwestował w badania, by dowiedzieć się, co powoduje korkowy posmak w winie. Przede wszystkim jednak poszerzył asortyment produkcji – jego korek zaczął służyć do wyciszania podłóg, jako okładzina fasad, uszczelnienie misek olejowych, a nawet jako osłona cieplna do promów kosmicznych. W rezultacie owych poczynań jego firma odnotowała ostatnio najlepszy rok w swojej historii – w samym środku panującej w kraju recesji.
W takich właśnie działaniach Amorim upatruje przykład dla całej Portugalii. Powinna ona znaleźć swoje oryginalne, mocne strony i dalej je rozwijać. – Mamy tyle bogactw – mówi biznesmen. – Musimy je tylko wydobyć z ukrycia.
Za pomocą samego tylko oszczędzania kraj nie stanie na nogi – podobnie jak nie uda się to Grecji, Irlandii czy Hiszpanii. Można pomyśleć na przykład o inwestowaniu w przemysł drzewny i papierniczy, w końcu jedna trzecia Portugalii pokryta jest lasami. W przemyśle obuwniczym kilka firm postawiło już na produkcję dizajnerskiego towaru najlepszej jakości. – Portugalia musi osiągnąć wyższą produktywność, specjalizując się w wysokojakościowych wyrobach – radzą eksperci z OECD.
Ogromny potencjał widzą jeszcze w turystyce. Do tej pory sektor ów był jedynie w połowie tak wydajny jak francuski – było za dużo tanich ofert, za małe obłożenie. Główny ekonomista Międzynarodowego Funduszu Walutowego Olivier Blanchard przed kilkoma laty wystąpił z pomysłem, by stworzyć w Portugalii azyl dla seniorów, tak zwany model florydzki.
Podobną strategię widzi członek rady gminy Jorge Domingues dla Figueiró, niegdysiejszej siedziby zakładów tekstylnych. Chciałby on przyciągnąć do tego regionu turystów, mogliby odpoczywać tu wśród lasów piniowych i wodospadów. Jeszcze lepiej, jeśli zostaliby na dłużej – około setki cudzoziemców ma tu już domek wakacyjny. – Osiedlił się u nas nawet pewien Australijczyk – opowiada Domingues.
Autor: Alexander Jung
DER SPIEGEL
Taki był komentarz:
Kompletny brak powściągliwości w zadłużaniu państwa i samorządów świadczy o tym , że nasze elity polityczne nie uczą się na błędach innych, ale takie elity jakie społeczeństwo !! Może jak społeczeństwo poczyta to co w załączeniu to będzie lepiej.
Zagladam tu i ówdzie. Czesciej oczywiscie ówdzie. Czasem cos dostane, ciekawsze rzeczy tu dam. ''Jeszcze Polska nie zginela / Isten, áldd meg a magyart'' Na zdjeciu jest Janek, z którym 15 sierpnia bylismy pod Krzyzem.