„Analiza teczek od lat 40. i 50. do 80. jest przygnębiająca. Jak to możliwe, że tylu ludzi było zaangażowanych po stronie tajnych służb”
W Naszym Dzienniku ukazał się interesujący wywiad z dr. Pavlem ˙Zác˙kiem, pierwszym dyrektorem czeskiego Instytutu Studiów nad Reżimami Totalitarnymi na temat czeskich doświadczeń lustracyjnych:
„…czy i jak należy udostępniać zasoby tajnych służb. Zdecydowaliśmy się ujawnić wszystko. Na tej stronie internetowej jest lista niemal wszystkich funkcjonariuszy resortu spraw wewnętrznych, ale także – tu odróżniamy się od innych krajów – wywiadu zagranicznego, w tym rezydentów w innych państwach. Jest też lista agentów tych służb…”,
„…Czy akta komunistycznych służb specjalnych mogą zawierać informacje fałszywe, celowo wytworzone, żeby potem je przeciw komuś wykorzystać.
– Znam tę argumentację. Pojawia się ona w Polsce, w Rumunii, w państwach bałtyckich. Ale zazwyczaj wypowiadają się na ten temat ludzie, którzy nigdy nie byli w naszych archiwach i nie pracowali z tego typu materiałami. Oczywiście jest w nich wiele kłamstwa, dezinformacji. Istniały całe wydziały zajmujące się dezinformacją kierowaną do społeczeństwa i za granicę. Można znaleźć wiele fałszywych, złych informacji o ludziach inwigilowanych. Ale to było wytworzone do specjalnego użytku i zawsze można wyjaśnić przyczynę, zamiar, jaki mieli twórcy tych kłamstw. Jeśli oni używali fałszu, to wiedzieli, że jest on wykorzystywany przeciwko ludziom. To był taki system wielkiego fałszu. Cele kampanii polegały na dezinformacji. Ale robili to inteligentni ludzie i nie oszukiwali samych siebie. Oczywiście należy liczyć się z błędami, pomyłkami. Również dzisiaj urzędy w wolnym państwie czasem popełniają błędy. Nie wierzę, żeby było dużo przypadków, w których funkcjonariusz napisał o kimś, że jest agentem, a on nie był. Tam funkcjonował ścisły system wewnętrznego bezpieczeństwa, kontroli. Tylko raz spotkałem przypadek, gdy oficer preparował notatki ze spotkań z agentem, do których w ogóle nie dochodziło. Ale to zupełny wyjątek. Jeden przypadek na setki…”
Polecam – całość poniżej:
„Z dr. Pavlem ˙Zác˙kiem, pierwszym dyrektorem czeskiego Instytutu Studiów nad Reżimami Totalitarnymi, rozmawia Piotr Falkowski
Czesi problem obecności tajnych współpracowników bezpieki w życiu publicznym chyba mają już za sobą.
– Republika Czeska, jeszcze w ramach Czechosłowacji, była pierwszym państwem, które postanowiło zmierzyć się z tym problemem. Cała sieć agentury sowieckiego typu przenikała społeczeństwo. Jako pierwsze państwo postkomunistyczne rozwiązaliśmy ten problem na poziomie ustawy lustracyjnej w 1991 roku. W ten sposób chcieliśmy chronić naszą władzę, wysokich urzędników, rząd, nasze służby specjalne, istotne stanowiska w czeskiej armii przed agentami i komunistyczną nomenklaturą. Przy czym to nie było prawo dla całego narodu, ale tylko dla sfery władzy. Od 2008 r. istnieje nasz Instytut, który udostępnia dane wszystkich pracowników czechosłowackiej bezpieki (StB) i jej agentów na stronie internetowej. To zakończyło dyskusję, czy i jak należy udostępniać zasoby tajnych służb. Zdecydowaliśmy się ujawnić wszystko. Na tej stronie internetowej jest lista niemal wszystkich funkcjonariuszy resortu spraw wewnętrznych, ale także – tu odróżniamy się od innych krajów – wywiadu zagranicznego, w tym rezydentów w innych państwach. Jest też lista agentów tych służb. Zakończyliśmy tworzenie naszego serwisu w listopadzie 2009 r., w 20. rocznicę obalenia komunizmu w Czechosłowacji. Nastąpiła dyskusja w mediach trwająca kilka tygodni. Byli funkcjonariusze tajnej policji oburzali się. Ale jestem pewien, że to, co zrobiliśmy, było potrzebne. Demokratyczna część naszego społeczeństwa czekała na to od lat 90. XX wieku. Ja sam w 1989 r. byłem studentem, wówczas zetknąłem się z tymi materiałami. Potem, gdy zostałem dyrektorem, czułem, że moją misją jest zakończenie tych sporów, pokazanie społeczeństwu, że otwarcie na prawdę nie jest nielegalne, jest potrzebne. Musimy wiedzieć, kto jest kim, kto kim był, abyśmy nie byli ludźmi jakby w cieniu, niemówiącymi o swojej przeszłości, totalitarnej przeszłości. Jesteśmy odpowiedzialni za otwarcie i udostępnienie ludziom, oczywiście zgodnie z prawem, informacji o tej sferze. Mam tu na myśli także nasze partnerskie instytucje, takie jak IPN.
Ale czeski Instytut nie tylko publikuje listy?
– Nie, zajmujemy się udostępnianiem wszystkich materiałów z archiwów dawnych tajnych służb. W internecie opublikowane są tylko listy z imieniem i nazwiskiem, datą urodzenia i stanowiskiem. Jest możliwość uzyskania bezpośredniego dostępu do samych akt. Z tym że od kiedy są te listy, możliwe jest prowadzenie dyskusji, studiów nad całym archiwum. Analiza teczek od lat 40. i 50. do 80. jest przygnębiająca. Społeczeństwo zaczęło się zastanawiać, jak to możliwe, że tyle osób było zaangażowanych po stronie tajnych służb. Wielu ludzi, którzy byli znani jako przeciwnicy systemu, opozycjoniści, znajduje się na listach agentów. Więc udostępnienie informacji jest tak naprawdę pierwszym krokiem. Teraz przyszedł czas, żeby wyjaśnić, co znaczy bycie na tych listach.
Jak w Czechach rozwiązano problem tzw. danych wrażliwych w aktach komunistycznej bezpieki?
– W Czechach dyskusja na ten temat była podobna do tej w Polsce. Jeśli chodzi o samo udostępnienie list, to nasz urząd zajmujący się ochroną danych osobowych uznał, że bycie w przeszłości agentem albo funkcjonariuszem tajnej policji nie jest informacją podlegającą ochronie. Natomiast w aktach znajdują się czasem informacje o czyimś zdrowiu, życiu seksualnym, jakichś kompromitujących epizodach w życiu, wtedy przy udostępnianiu są one chronione. Chodzi tu przede wszystkim o fakty, które były używane do szantażu podczas werbowania agentów. U nas jednak znaczna część tych materiałów została zniszczona, zanim dotarła do naszych archiwów. Często ludzie są teraz zaskoczeni, bo nie znajdują dokumentów, których się spodziewali. Ale zasadniczo chronimy dane wrażliwe. Jeśli w aktach osobowych funkcjonariuszy są informacje o ich zdrowiu, to nie udostępniamy ich, chociaż wiadomo, że to nie byli dobrzy ludzie. Mamy procedury pozwalające podejmować decyzje w tej sprawie przez odpowiedzialnych za to archiwistów.
Czy akta komunistycznych służb specjalnych mogą zawierać informacje fałszywe, celowo wytworzone, żeby potem je przeciw komuś wykorzystać.
– Znam tę argumentację. Pojawia się ona w Polsce, w Rumunii, w państwach bałtyckich. Ale zazwyczaj wypowiadają się na ten temat ludzie, którzy nigdy nie byli w naszych archiwach i nie pracowali z tego typu materiałami. Oczywiście jest w nich wiele kłamstwa, dezinformacji. Istniały całe wydziały zajmujące się dezinformacją kierowaną do społeczeństwa i za granicę. Można znaleźć wiele fałszywych, złych informacji o ludziach inwigilowanych. Ale to było wytworzone do specjalnego użytku i zawsze można wyjaśnić przyczynę, zamiar, jaki mieli twórcy tych kłamstw. Jeśli oni używali fałszu, to wiedzieli, że jest on wykorzystywany przeciwko ludziom. To był taki system wielkiego fałszu. Cele kampanii polegały na dezinformacji. Ale robili to inteligentni ludzie i nie oszukiwali samych siebie. Oczywiście należy liczyć się z błędami, pomyłkami. Również dzisiaj urzędy w wolnym państwie czasem popełniają błędy. Nie wierzę, żeby było dużo przypadków, w których funkcjonariusz napisał o kimś, że jest agentem, a on nie był. Tam funkcjonował ścisły system wewnętrznego bezpieczeństwa, kontroli. Tylko raz spotkałem przypadek, gdy oficer preparował notatki ze spotkań z agentem, do których w ogóle nie dochodziło. Ale to zupełny wyjątek. Jeden przypadek na setki. Archiwum zawiera materiał użyteczny do badań. Możemy być pewni, że powstał w szczególnej instytucji dla szczególnych celów, ale on nigdy nie miał być upubliczniony. Nie wierzę, żeby ktoś preparował fałszywe akta z myślą o przyszłości. Oni bronili siebie, swojego ustroju, nie myśleli, że upadnie i ktoś to będzie czytał.
Po tym całym procesie swoistego oczyszczenia czeskie społeczeństwo jest bardziej wolne, dojrzałe?
– Mamy ustawę o wolności dostępu do informacji wzorowaną na amerykańskiej, w Polsce też jest podobna. Obywatel może żądać dostępu do informacji o działaniu publicznych instytucji. To jedno z demokratycznych praw, zupełnie naturalne w naszych zachodnich krajach. Byłoby nienormalne, gdybyśmy nie mogli mieć podobnego dostępu do tego, co dotyczy przeszłości. Więc dobrze, że to wszystko zostało otwarte, chociaż 20 lat po zmianie ustroju. Nasza praca jest ukierunkowana na przyszłość, nie na wspomnienia, sentymenty. Totalitaryzm zaznaczył się w całej Europie od Portugalii po Rosję i trzeba nauczyć się radzić z konsekwencjami tego epizodu. Otwarcie archiwów w tym pomaga. To na pewno lepsze niż trzymanie tego gdzieś dla użytku tylko tajnych służb. To dotyczy całego społeczeństwa i powinno być dostępne dla całego społeczeństwa. Zawartość jest zasmucająca. Ale chyba dojrzeliśmy do tego, żeby starać się zrozumieć, co się wtedy działo.
Dziękuję za rozmowę.
Dr Pavel Z˙ác˙ekurodził się w Pradze w 1969 roku. Na Uniwersytecie Karola studiował historię, politologię i nauki społeczne. Był zaangażowany w demokratyczną opozycję w środowiskach akademickich. Od 1993 r. pracował w instytucjach zajmujących się przechowywaniem i udostępnianiem akt czechosłowackiej bezpieki dla celów lustracyjnych (StB), w latach 2001-2003 był członkiem czeskiej Rady Telewizji, zaś w latach 2008-2010 tworzył Instytut Studiów nad Reżimami Totalitarnymi i kierował nim, obecnie kieruje Radą Instytutu.”
Nasz Dziennik, Czwartek, 25 sierpnia 2011, Nr 197 (4128)
http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20110825&typ=sw&id=sw03.txt