A w mediach niedowierzanie i wnikliwe pytania… Wygląda to np. tak:



"Tajemnicza blogerka z Rosji. Skąd ma drastyczne zdjęcia?

 

Reporter RMF FM bez trudu ustalił adres zamieszkania Tatiany Karacuby, która jako pierwsza opublikowała w sieci drastyczne zdjęcia ofiar katastrofy w Smoleńsku. Ale blogerka nie odpowiada ani na e-maile, ani na telefony. Sąsiedzi rozpoznają ją na zdjęciach. 



Karacuba mieszka w prestiżowym rejonie rosyjskiej stolicy, przy Kutuzowskim prospekcie – niedaleko domu, w którym mieszkali przywódcy ZSRR Leonid Breżniew i Jurij Andropow – podaje RMF FM. Karacuba – twierdzi stacja – posiada tez nieruchomości na Ukrainie, między innymi w miejscowości Koktebel na Krymie. 



Andriej Sołdatow, szef portalu Agentura.ru, w rozmowie z RMF FM napomina, by traktować ostrożnie doniesienia na jej temat, bo "wszystko, co o niej wiemy, to wyłącznie jej słowa.

 

Karacuba chwali się, że zasiada we władzach Akademii Bezpieczeństwa, ale ta została prawie 5 lat temu zamknięta przez władze za nadawanie fałszywych tytułów i orderów. – Ta akademia zajmowała się nadawaniem fałszywych stopni Federalnej Służby Bezpieczeństwa, chciałeś mieć stopień generała czy pułkownika, to przychodziłeś do nich – twierdzi Sołdatow. Przyznaje równocześnie, że pisał przed laty do wydawanego przez Karacubę niszowego magazynu "Prezydent, parlament, rząd", ale nigdy nie widział jej na oczy. 



Sama Karacuba w biografii na stronie magazynu "Prezydent, parlament, rząd" pisze o sobie, że jest obywatelką rosyjską. Urodziła się 11 listopada 1954 roku na Czukotce, w rejonie Anadyrskim. Pisze, że w 1978 roku ukończyła dziennikarstwo na Moskiewskim Państwowym Uniwersytecie. W latach 1978-1982 przebywała w USA, gdzie jej mąż dyplomata pracował w radzieckim przedstawicielstwie przy ONZ. W latach ZSRR instytucje te były często wykorzystywane przez KGB jako przykrywka dla oficerów jego wywiadu – przypomina RMF FM. 



Karacuba twierdzi, że pracowała wtedy w ONZ. Utrzymuje, że w latach 1986-1998 rosyjski MSZ wysłał ją do Genewy – również do pracy w agendach ONZ. W tym samym czasie miała też kierować zarejestrowaną w Szwajcarii firmą i robić interesy z kombinatem metalurgicznym "Norylski Nikiel". Karacuba pisze, że jest nie tylko dziennikarzem, ale i psychologiem". 



Telewizyjne elity były zaskoczone rosyjskimi działaniami od samego początku. Prawdopodobnie efektem tego zaskoczenia było bezkrytyczne powtarzanie rosyjskich wrzutek. Nawet wtedy gdy dzielni dziennikarze wiedzieli, że są to kłamstwa. Z drugiej strony istniały tematy tabu….

(notka z 20.04.2010:"Niczego nie przesądzam. Chciałbym tylko dowiedzieć się, dlaczego mainstreamowe media, które tak chętnie podawały sensacyjne bzdury (np. że samolot dwie godziny kołował nad lotniskiem, 4 razy podchodził do lądowania, a piloci nie znali języków obcych) nie zainteresowały się filmem z miejsca katastrofy? Czy to autentyczny dokument filmowy…?")

 

Zakłopotane gwiazdy wyraźnie nie chciały "jatrzyć", a nie wiedziały jak komentować dziwne zachowania Rosjan.

(notka z 20.04.2010:"Polska prokuratura chce, by strona rosyjska w drodze pomocy prawnej ustaliła kto, w jakim zakresie i po co wykonywał prace przy oświetleniu lotniska w Smoleńsku bezpośrednio po katastrofie prezydenckiego samolotu – informuje Naczelna Prokuratura Wojskowa).

Dziennikarze byli zdezorientowani…

(notka z 01.07.2010: "Biuro Ochrony Rządu pyta Prokuraturę Wojskową i Prokuraturę Okręgową w Warszawie, gdzie jest broń funkcjonariuszy, którzy zginęli w Smoleńsku – podaje RMF FM. Reporterzy radia ustalili, że broń wciąż jest w Rosji".) 

 

Dopiero jakimś czasie okazywało się, że odnalazły się kłopotliwe filmy, zdjęcia, zegarki… Wszyscy w jednym momencie przypominali sobie,  że redaktor Bater miał ze sobą zegarek, redaktor Wiśniewski kamerę, kilkuset ludzi znajdujących się w okolicy aktywne telefony komórkowe z czasomierzami…

Udający nieporadność Rosjanie, musieli mieć niezły ubaw, gdy widzieli, że polska telewizja powtarza błędne informacje i emituje filmiki nakręcane krótko po katastrofie…  bez informacji o czasie nagrania (oprócz zegara kasowane były odgłosy strzałów).


Przez dwa lata wyglądało to tak, jakby Rosjanie przyjęli sobie za punkt honoru, by podawać tylko fałszywe informacje. I to w taki sposób, aby każde kłamstwo było łatwe do rozszyfrowania

 

("Stopień fałszowania przez Rosjan dokumentów – moim zdaniem – tak bije w oczy, że można się już zacząć zastanawiać, czy oni nie robili tego specjalnie. Niektóre dokumenty są sporządzone tak prymitywnie, że aż nie chce się wierzyć, jak w ogóle można było coś takiego wytworzyć i przysłać nam jako oficjalne papiery" – fragment wywiadu Małgorzaty Wassermann)

Dlaczego Rosjanom nie zależy na zrobieniu "dobrego wrażenia"? Dlaczego swoją demonstracyjną nieporadnością robią problemy "polskim przyjaciołom"? Dlaczego nie starają się naprawić "błędów"? Dlaczego nawet w najdrobniejszych sprawach starają się zasiewać wątpliwości?

Słowa pani Małgorzaty Wassermann to ważna wskazówka dla komentatorów, którzy nie widzą profesjonalizmu działań naszych wschodnich sąsiadów i bełkoczą o "rosyjskim niechlujstwie".



Dlaczego? Dlaczego Rosjanie są aż tak "nieporadni"?

Są jak filmowy "Wielki Szu", który pokazuje swemu uczniowi jak bardzo nie potrafi potasować kart do gry…

"Długo uczyłem swoje ręce niezgrabności" – wyjaśnił Wielki Szu.

 




 

image