Szpieg z Watykanu oskarża księdza
10/11/2011
651 Wyświetlenia
0 Komentarze
11 minut czytania
Proces karny wytoczony przez esbeka księdzu Isakowiczowi-Zaleskiemu otwiera bardzo niebezpieczną furtkę – pokazuje,
że można wystąpić o skazanie księdza nawet na więzienie za jego opinię.
Aldona Zaorska – Ksiądz Tadeusz Isakowicz-Zaleski może trafić do więzienia. To nie są żarty. Kapłana nowohuckiej Solidarności, autora książki „Księża wobec bezpieki na przykładzie archidiecezji krakowskiej” (2007 r.), niestrudzonego obrońcę pamięci Polaków zamordowanych na Wołyniu przez UPA, człowieka, który ma status pokrzywdzonego przez służbę bezpieczeństwa oskarżył… ppłk Edward Kotowski – oficer SB, komunistyczny szpieg przez 4 lata zlokalizowany w Watykanie, który jako swoje „źródła informacji” miał dostojników kościelnych. Oskarżenie zostało sformułowane w związku z wywiadem, jakiego ksiądz Isakowicz – Zaleski udzielił w 2009 roku i wygłoszoną podczas tego wywiadu przez niego opinią. Esbecki podpułkownik zarzuca księdzu podanie nieprawdy. Według informacji podanych dotychczas w mediach esbek domaga się publicznych przeprosin zadośćuczynienia w wysokości 50 tys. złotych. Oczywiście zadośćuczynienia na swoje konto. Warto przy tym wiedzieć, że jeśli sąd zasądzi owo „zadośćuczynienie”, w przypadku jego nie zapłacenia (a 50 tys. to suma niebagatelna), ksiądz Isakowicz-Zaleski i tak może powędrować za kratki nawet na 1 rok. W ten sposób można powiedzieć, że esbek niejako pośrednio występuje o karę więzienia. Zupełnie jak jego towarzysze „za starych, dobrych lat”.
„Pamiątka” po towarzyszu Jaruzelskim
Niezależnie od meritum sprawy, najistotniejszym jej „elementem” jest sama podstawa prawna, w oparciu, o którą ona się toczy. Jest to ni mniej, ni więcej tylko artykuł 212 Kodeksu Karnego, wprowadzony do tegoż kodeksu w stanie wojennym. Wtedy miał on służyć pacyfikowaniu wolnego słowa, kneblowaniu ludzi, którzy mogli wypowiadać się w mediach. Pomimo upływu tylu lat nie zmienił się ani na jotę. Nadal w polskim prawie funkcjonuje następujący przepis:
art. 212
§ 1. Kto pomawia inną osobę, grupę osób, instytucję, osobę prawną lub jednostkę organizacyjną nie mającą osobowości prawnej o takie postępowanie lub właściwości, które mogą poniżyć ją w opinii publicznej lub narazić na utratę zaufania potrzebnego dla danego stanowiska, zawodu lub rodzaju działalności, podlega grzywnie, karze ograniczenia albo pozbawienia wolności do roku.
§2. Jeżeli sprawca dopuszcza się czynu określonego w §1 za pomocą środków masowego komunikowania, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat 2.
§3. W razie skazania za przestępstwo określone w §1 lub 2 sąd może orzec nawiązkę na rzecz pokrzywdzonego, Polskiego Czerwonego Krzyża albo na inny cel społeczny wskazany przez pokrzywdzonego.
§4. Ściganie przestępstwa określonego w §1 lub 2 odbywa się z oskarżenia prywatnego.
Od dawna jest on przedmiotem bardzo ostrej krytyki, dosłownie ze wszystkich stron. Przeciwko temu artykułowi od kilku lat protestują środowiska dziennikarskie oraz Helsińska Fundacja Praw Człowieka, Izba Wydawców Prasy i Stowarzyszenie Gazet Lokalnych. Od dawna jest on też krytykowany przez polityków ale, co równie znamienne – żaden z nich nie poczynił kroków w celu jego wykreślenia z polskiego ustawodawstwa. Najwyraźniej, pomimo oficjalnych deklaracji, jego istnienie przeszkadza politykom tylko dopóki sami nie zaczną sprawować władzy. W ten sposób „212” jest do dziś wykorzystywany i, co jeszcze bardziej szokujące – wykorzystują go często ludzie związani z bezpieką, żeby kneblować dziennikarzy. Właśnie w takich procesach, wytoczonych z art. 212 kk. dziennikarzom przez byłych esbeków, skazani zostali dziennikarze – Dorota Kania i Jerzy Jachowicz. W ten sposób artykuł ten staje się kneblem uniemożliwiającym pisanie prawdy o działalności SB. Być może dlatego za jego pozostawieniem opowiedzieli się politycy SLD, np. Piotr Gadzinowski czy Izabela Sierakowska, jak wiadomo zainteresowani, by byłym esbekom i ubekom
nie stała się zbyt duża „krzywda”. Najwyraźniej nie przeszkadza im, że tekst tego przepisu jest sprzeczny z art. 10 Europejskiej Konwencji Praw Człowieka,
art. 11 Karty Praw Podstawowych Unii Europejskiej oraz Rezolucją Parlamentu Europejskiego z 4 lipca 2006 roku.
Oczywiście każdy, nawet były esbek, ma prawo dochodzić swych racji przed sądem (chociaż sami esbecy praw swoim ofiarom wielokrotnie odmawiali). Właśnie po to jest Kodeks Cywilny, w którym znalazły się przepisy dotyczące ochrony dobrego imienia osób fizycznych i prawnych (np. firm).
Na ich podstawie też można żądać odszkodowania. Jednak proces karny niesie za sobą zupełnie inne konsekwencje – przede wszystkim – zastosowanie kodeksu karnego oznacza, że w przypadku przegranej, fakt skazania, niezależnie od wysokości kary, będzie po prostu wpisany do rejestru karnego, tak samo jak w przypadku pospolitych przestępców. W wielu przypadkach oznacza to zamknięcie drogi do podejmowania konkretnych zawodów, ale nie tylko z tego powodu przepis „212” jest określany jako prawdziwe kuriozum na skalę całej Unii Europejskiej. Warto bowiem zauważyć, że jego istnienie narusza po prostu prawo do wolności słowa, do informowania społeczeństwa, co jest przecież ustawowym obowiązkiem mediów. W ten sposób doszło do kuriozalnej sytuacji, w której mamy dwa wykluczające się nawzajem przepisy.
„Stalinowski” przepis w rękach esbeka
Na czym dokładnie opiera się akt oskarżenia sformułowany przez byłego esbeka wobec księdza Isakowicza-Zaleskiego do końca nie wiadomo, bowiem będzie on odczytany dopiero na pierwszej rozprawie, a ta prawdopodobnie będzie utajniona.
Ale kuriozalność całej sytuacji polega nie tylko na podstawie procesu, ale także na tym, kto w nim występuje. Z jednej strony – esbek, szpieg, pracujący w instytucji zwalczającej Kościół (chociaż on sam twierdzi coś przeciwnego, że jego „praca” miała „zbliżyć” Kościół i władze PRL), z drugiej człowiek, który był przez SB zwalczany a i dziś dla wielu środowisk jest bardzo „niewygodny”. Jakby tego było mało – mamy też do czynienia z sytuacją, w której przedstawiciel instytucji zwalczającej Kościół w karnym procesie po raz pierwszy występuje przeciwko księdzu za wypowiedzenie opinii. Opinii, nie publikacji naukowej czy chociażby artykułu. Czy to oznacza, że w Polsce nie wolno już mieć poglądów i swobodnie o nich mówić? Czy w ten sposób nie wracamy do czasów stalinowskich, kiedy za każdą wypowiedź można było trafić za kratki? Tu już nie chodzi tylko o księdza Isakowicza-Zaleskiego. Proces ten otwiera bardzo niebezpieczną furtkę – pokazuje, że można wystąpić o skazanie księdza na więzienie za jego opinię. Nietrudno sobie wyobrazić sytuację, w której ktoś pozwie innego księdza za inny wywiad, fragment kazania czy komentarz. W Polsce nie brakuje osób, które z ochotą skorzystają z takiego „precedensu”. W tej sytuacji logicznym wydaje się zajęcie stanowiska przez Kościół a konkretnie przez Krakowską Kurię. Jednak na dzień dzisiejszy stanowiska tego po prostu… brakuje. Nie ma żadnej opinii, żadnej wypowiedzi wskazującej na słowa poparcia dla księdza Zaleskiego. Czy krakowska Kuria czeka na rozwój wypadków i całą lawinę takich procesów? Biorąc pod uwagę, kto dostał się do Sejmu i jakie opinie coraz częściej pojawiają się w mediach, taka sytuacja nie jest wykluczona. Czy dopiero, gdy posypie się lawina tego typu oskarżeń sprawą zajmie się Episkopat Polski? I czy wtedy nie będzie za późno?
I co dalej?
Na razie wiadomo tylko, że pierwsza rozprawa odbędzie się 1 grudnia 2011 roku, o godzinie 11.00 w Sądzie dla Warszawy-Mokotowa przy ulicy Ogrodowej 51. Jeśli strony zgodzą się na jej jawność (ale znając zwyczaje stających przed sądem byłych esbeków należy raczej w to wątpić), okaże się, o co eks-towarzyszowi chodzi. Potem okaże się, jakie są granice wolności słowa w Polsce. Niestety, przykład dwóch znakomitych dziennikarzy – Doroty Kani i Jerzego Jachowicza, skazanych przez polskie niezależne sądy na podstawie oskarżeń byłych esbeków, budzi poważne obawy o wynik procesu.