Tekst bardzo ważny. Trzeźwa, sensowna i precyzyjna analiza.
Swój tekst dotyczący najsłynniejszej jak się wydaje pary ostatniego dwudziestolecia, to jest Trotylu i Nitrogliceryny, pisałem we wtorek przed południem, a wiec po opublikowaniu w Rzeczpospolitej informacji o znalezieniu dużej ilości śladów materiałów wybuchowych na różnych elementach wraku Tu-154, a przed całym dalszym ciągiem, to jest: konferencją Zespołu Parlamentarnego, konferencją prokuratury wojskowej, dementi Rzepy, częściowego dementi dementi Rzepy, mową wieczorową Tuska. Wypada dzisiaj spojrzeć na całe to wydarzenie z perspektywy kilkudziesięciu godzin, bo wtedy, we wtorek byliśmy (my publicyści) zaskakiwani zmieniającymi się scenariuszami. Skąd moja teza z wtorkowego przedpołudnia, że mamy do czynienia z „wrzutą” obliczoną na skompromitowanie i Zespołu i śledztwa? Z prostego przekonania, że jeżeli, załóżmy, jesteśmy specjalistą od mafii samochodowej i podążamy tropem gangu „Łysego”, który jest mistrzem szczególnie zuchwałych i wyrafinowanych technicznie kradzieży na zamówienie luksusowych wozów, i stajemy wobec faktu znalezienia w szopie Astona Martina V12 Vantage coupe, z drzwiami bezczelnie wywalonymi brechą, z przewodami spiętymi na krótko, tapicerką ze śladami wymiocin i pustą butelką po gorzale, to myślimy sobie: „każdy, ale nie „Łysy”, bo jakkolwiek wielkim bandytą „Łysy” by nie był, to swoją metodę ma, i pewnie szczyci się w półświatku swoim własnym złodziejskim wyrafinowaniem. No ale potem się „posypało”. Przeanalizujmy… Najpierw mieliśmy posiedzenie Zespołu, na którym padło kilka, jak na mój rozum, bardzo istotnych deklaracji (nie tylko na samym posiedzeniu, ale również w trakcie wywiadów z nim związanych). Po pierwsze padło kilkukrotnie zadane pytanie, jak bliscy ofiar byliby w stanie przyjąć do wiadomości nieokreślony zakresu polskiego współudziału w wydarzeniach 10 kwietnia 2010. Ten wątek był dla mnie dosyć przełomowy, bo dotychczas prace Zespołu kierowały naszą uwagę w kierunku strony rosyjskiej, jako wykonawcy zamachu; nawet jeśli nie explicite, to tego typu konkluzja wynikała, moim zdaniem z całości informacji udzielanych przez Zespół. Po drugie padły dwa bardzo istotne (znów: moim zdaniem) oświadczenia Pani Generałowej Błasikowej, a za takie uznaję upublicznienie faktu, że służby (jak zrozumiałem wojskowe) wywierały na Panią Błasik presję w sprawie Jej udziału w działaniach nakierowanych na wyjaśnianie tajemnicy wydarzeń 10 kwietnia, a po drugie, że Jej mąż – Generał Błasik – nigdy nie ufał oficjalnej wersji wyjaśnienia przyczyn katastrofy pod Mirosławcem. No jak dla mnie Pani Generałowa dokonała tymi dwiema uwagami identyfikacji grupy, którą ja w swoich analizach nazywam „Graczem”, to jest: „związku przestępczego o charakterze zbrojnym, złożonego z byłych (lub obecnych) funkcjonariuszy i oficerów polskich służb specjalnych”. Kolejnym istotnym elementem było otwarte nazwanie wydarzeń 10 kwietnia morderstwem dokonanym na polskiej delegacji przez Prezesa PiS-u Jarosława Kaczyńskiego. Owszem, samo narzuca się tutaj hipoteza o działaniu pod wpływem wzburzenia i emocji, ale ja osobiście dokonałem we własnym zakresie falsyfikacji tej hipotezy, choćby pod wpływem uważnego wysłuchania (i obejrzenia) wywiadu, jakiego Pan prezes udzielił Pani redaktor Katarzynie Gójskiej -Hejke. Otóż Pan prezes nie był ani wzburzony, ani nie wyglądało na to, by wypowiadał się pod wpływem jakichś nadzwyczajnych emocji, a w każdym razie nie takich, które mogłyby zakłócić zdolność logicznego formułowania myśli. A więc mamy kolejny fakt: „prezes największego polskiego, opozycyjnego ugrupowania otwarcie oskarża o dokonanie zabójstwa 96 członków polskiej delegacji z prezydentem RP i całym sztabem Wojska Polskiego, nie pozostawiając żadnych wątpliwości”. Biorąc pod uwagę, że dotychczas Pan prezes unikał takich jednoznacznych deklaracji, obarczając co najwyżej rząd Donalda Tuska i jego urzędników karygodnymi zaniedbaniami, mamy tutaj sytuację jakościowo nową. Zakładam, że Pan prezes wie, co mówi, i że nie jest typem polityka, który podłożyłby siebie, swoje ugrupowanie, oraz dokonania Zespołu w tak dziecinnie prosty i łatwy do ośmieszenia sposób; ergo: zakładam, że Pan prezes ma wiedzę, której ja nie mam, i która wykracza poza wiedzę ujawnioną tak w Rzeczpospolitej, jak i na konferencji prasowej prokuratorów. Przypominam, że zarówno Cezary Gmyz, autor artykułu, jak i Pan prezes Kaczyński spotkali się z Prokuratorem Generalnym Seremetem ZANIM postawili lub podtrzymali (odpowiednio w artykule i na konferencji prasowej oraz w trakcie wywiadu) swoje tezy. Po trzecie mieliśmy oświadczenie jednego z członków bliskich ofiar, który oświadczył, że przekazał do analizy próbki pochodzące z odzieży i wyposażenia samolotu dwóm niezależnym ośrodkom poza granicami RP; jedna z nich (jak zrozumiałem) wykazała obecność materiałów wybuchowych, wyniki drugiej są jeszcze nieznane, ale po ich zwróceniu zostaną upublicznione wraz z podaniem nazw ośrodków, które badania wykonały. Po czwarte mieliśmy okazję wysłuchać oświadczenie prokuratora Szeląga. To było bardzo dziwne oświadczenie, i po jego przeanalizowaniu doszedłem do wniosku, że jego celem było takie formułowanie tez, by nikt w przyszłości nie mógł z powodu tych tez postawić prokuratorowi Szelągowi jakichkolwiek zarzutów. Proszę zauważyć, prokurator zaprzeczył (tak jak zapewne od niego oczekiwano), ale zaraz potem nie wykluczył. Co by się nie okazało, zawsze znajdzie się taki element w wystąpieniu prokuratora Szeląga, który będzie zgodny ze stanem faktycznym. Po piąte mieliśmy wystąpienia premiera Tuska, oraz cały szereg innych wystąpień. Po stronie rządowej (oraz publicystów lub blogerów sympatyzujących) dominował pogląd, że mieliśmy do czynienia z de facto zamachem stanu, próbą obalenia legalnie funkcjonujących władz Rzeczpospolitej i zamachem na Jej instytucje. Trochę to dziwne z perspektywy dziennikarskiej kaczki, błędu, pomyłki „tabloidu”, etc… Nie przypominam sobie, by zdementowana w kilka godzin informacja NIEPRAWDZIWA doprowadziła do gwałtownej zmiany władzy. Ciekawym elementem było natomiast najpierw przyłączenie się Palikota do tezy o wykryciu ładunków, a potem gwałtowne zdystansowanie się od niej. Uprawdopodobnienie się tezy o wykryciu ładunków wybuchowych oznacza przemeblowanie na scenie politycznej. Palikot, który ma przyjaciół w kręgach, które ja kojarzę z „Graczem” musiał mieć wiedzę, że taka teza będzie najprawdopodobniej uprawdopodobniona, a po tym, jak w ciągu dnia doszło do kontrakcji, zmienił front. Pamiętajmy, że w przypadku przemeblowania na polskiej scenie politycznej, „panowie” będą nadal chcieli mieć swoją reprezentację, choćby po to, by mieć dostęp do różnego rodzaju komisji i kancelarii tajnych, a więc by wiedzieć, co się święci. Moja teza: przed południem Palikot dostał polecenie zaokrętowania się na ewentualne nowe rozdanie, po południu wobec częściowego niepowodzenia akcji, dostał polecenie wycofania się na z góry upatrzone pozycje. Wszystko to razem skłania mnie do postawienia głównej tezy, że na wraku Tu-154 w Rosji, oraz na jakichś jego innych elementach, które przez różne osoby w różnym czasie zostały wywiezione zagranicę i tam poddane badaniom są wyraźne i nie pozostawiające wątpliwości ślady dużych ilości dość prymitywnych (biorąc pod uwagę współczesne technologie wojskowe) substancji wybuchowych. A co to oznacza? Po pierwsze to, że państwo rosyjskie nie uważa wykrycia owych substancji za zagrożenie dla własnych interesów. Jak już zdążył mi donieść nieoceniony kolega Nurni, który wykonuje dla mnie ochotniczo prasówkę mediów rosyjskich (ja nie znam aż tak dobrze rosyjskiego, więc piękne dzięki), już tego samego dnia w mediach rosyjskich pojawiła się już kiedyś przepowiedziana przeze mnie narracja: „jeśli były ładunki wybuchowe, to podłożone w Warszawie”. Z czym mamy tutaj do czynienia? Otóż z tym, że to, czy oskarżający palec zostanie skierowany na bliżej nam jeszcze nie znany „związek przestępczy o charakterze zbrojnym, złożony z byłych (lub obecnych) funkcjonariuszy i oficerów polskich służb specjalnych” zależy dzisiaj od Kremla. Co więcej, ustami polskich prokuratorów Kreml dał wyraźnie do zrozumienia, kiedy ów palec ewentualnie się na tę grupę nakieruje, bądź nie. Sześć miesięcy. To znaczy, że dano tej grupie sześć miesięcy na wykonanie takich, nałożonych przez Kreml zadań lub działań, by nakierowany nie został. I to jest groźne. Nie ma w tym momencie większego znaczenia, czy trotyl wraz z nitrogliceryną był spleciony z tragicznym losem polskiej delegacji, czy też nie. Ważne, że znajduje się on TERAZ (lub nie) na szczątkach wraku, i ważne, że przy takim zdefiniowaniu materiału wybuchowego nie ma możliwości nie obciążenia polskich służb specjalnych już WSPÓŁUCZESTNICTWEM w ewentualnym zamachu. Z tego prostego powodu, że nawet gdyby próbować przerzucić odpowiedzialność na Rosjan i próbować stawiać hipotezę, że zainstalowanie trotylu odbyło się w Samarze, to nie ma możliwości, by tego typu ładunek nie został wykryty na różnych etapach podróży zagranicznych różnych polskich delegacji na różne ważne spotkania i wydarzenia międzynarodowe bez szerokiego działania osłonowego służb polskich. A jeśli uznamy, że służby innych państw chroniąc swoje najwyższe władze dokonują zabezpieczeń miejsc ich pobytu pod kątem zagrożenia terrorystycznego, to w zasadzie (chociaż tego nie twierdzę kategorycznie)miejsce zainstalowania ładunku wybuchowego zawęża się nam do Warszawy. Jak Państwo pamiętacie podzieliłem scenę wydarzeń politycznych w Polsce po 10 kwietnia 2010 pomiędzy cztery postacie:planistę, gracza, hazardzistę, ofiarę. Wróćmy na chwilę do zaproponowanego przeze mnie modelu i spróbujmy dokonać opisu rzeczywistości posługując się tą właśnie siatką pojęciową. Planista (a on jak pamiętamy ma prawie wszystkie karty w ręku) przystąpił do realizacji scenariusza „Zamach w Warszawie”, a tym samym odstąpił od ścisłego trzymania się dotychczas wspólnie uzgodnionej wersji o „wypadku”, która zadowalała wszystkich uczestników zdarzeń, oprócz ofiary. Póki co dał Graczowi (i Hazardziście) sześć miesięcy czasu na dokonanie takich działań, by przywrócić obowiązywanie „umowy dotyczącej zamachu”. Z czego wynikała zmiana strategii na rzecz jasna wcześniej zaplanowany wariant zerwania umowy pierwotnej? Z powodów wewnętrznych i zewnętrznych. Po pierwsze nie udało się doprowadzić ani do pełnej pacyfikacji opozycji, ani do przekonania dużej części opinii publicznej do wersji, która zadowalała planistę. W głównym nurcie prasy zachodniej zaczynają pojawiać się informacje o wątpliwościach związanych z przebiegiem zdarzeń 10 kwietnia; powstał szeroko kolportowany film„Plane Crash”, ewidentnie narzucający hipotezę przebiegu wydarzeń, i mam na myśli scenariusz CAŁEGO filmu, a nie jego ostatnich dziesięciu minut, a więc przebiegu CAŁEGO EKSPRYMENTU, a nie jedynie WYNIKÓW EKSPERYMENTU. Udowodnienie zastosowania wysoce zaawansowanej techniki wojskowej nie pozostawia miejsca na wątpliwości; odnalezienie śladów jej zastosowania wskazuje na Moskwę. A na to Kreml nie może sobie pozwolić. Gracz znalazł się w potrzasku. Jak dotąd, olbrzymim wysiłkiem, udało mu się częściowo zneutralizować zagrożenie, ale prokuratorzy wojskowi, nawet oni, zachowawczo grają na remis, czego dowodem ich wystąpienia, a to znaczy, że nie są pewni (a zapewne wiedzą tyle samo, co wie prokurator Seremet, Jarosław Kaczyński, i redaktor Gmyz) jak potoczy się dalszy rozwój wypadków. Hazardzista również znalazł się pod ścianą, i choć przypominam, że według mojej teorii jego rola ograniczała się jedynie do zaakceptowania faktu zawieszenia procedur obronnych w celu doprowadzenia do ośmieszenia przeciwnika politycznego, niemniej konsekwencje spotkają go takie same, jak rzeczywistych wykonawców, bo nic go nie usprawiedliwia. Hazardzista to nie tylko część ośrodka rządzącego, ale również większa część mediów głównego nurtu. Uprawdopodobnienie się faktu obecności trotylu na szczątkach wraku, bądź nawet szczątkach znajdujących się w państwach trzecich (choć tu zauważmy, że siła takiego dowodu jest słabsza, bo strona postawiona pod ścianą może zawsze kwestionować autentyczność próbek) wysadza post-peerel w powietrze, bo nie sądzę, by Palikotowi (czy szerzej – ośrodkowi Dużego Pałacu) udało się wskoczyć w ostatniej chwili na wózek z nowym rozdaniem utrzymując choćby przyczółki. We wtorek Palikot, zaskoczony rozwojem sytuacji, się z niego wymiksował. I jeszcze jedna rzecz na koniec. To co się dzieje, właśnie teraz, nie musi mieć żadnego związku z faktycznym przebiegiem wydarzeń 10 kwietnia 2010 roku. Natomiast stanowi element jak najbardziej realnej rzeczywistości politycznej. Nawet gdyby do września 2012 roku na elementach wraku Tu-154 żadnych śladów substancji wybuchowych nie było, to teraz są, a w każdym razie nie mam najmniejszych wątpliwości (biorąc pod uwagę zachowanie się wszystkich aktorów wydarzeń i to, o czym szumią wierzby), że były tam wtedy, kiedy polscy śledczy uzbrojeni w najwyższej klasy aparaturę przybyli do Smoleńska spokojni, że nic takiego tam nie znajdą (inaczej by nie jechali). Wot, sztuczka! Mamy pasztet, ale lepszy pasztet niż wszechogarniające kłamstwo. Uprzedzam jednak przed niedocenianiem tych wszystkich sił w Polsce, które znalazły się dzisiaj w potrzasku. |
za:
http://dakowski.pl//index.php?option=com_content&task=view&id=7619&Itemid=119
Zagladam tu i ówdzie. Czesciej oczywiscie ówdzie. Czasem cos dostane, ciekawsze rzeczy tu dam. ''Jeszcze Polska nie zginela / Isten, áldd meg a magyart'' Na zdjeciu jest Janek, z którym 15 sierpnia bylismy pod Krzyzem.