Romuald Szeremietiew w rozmowie z Nowym Ekranem przyznaje, że start do Senatu nie wyszedł mu. – Ale może to i lepiej – konkluduje. – Jakich miałbym kolegów parlamentarzystów?
Przegrana Romualda Szeremietiewa pokazuje, zdaniem naszego rozmówcy, nie tylko słabość polskiej prawicy, wciąż podzielonej i często skłóconej. To także dowód na to, że jednomandatowe okręgi wyborcze, które w tegorocznych wyborach do Senatu przychodziły swój chrzest bojowy, nie sprawdzą się w polskim społeczeństwie. Jak miałyby, skoro w wyborach do Sejmu wyborcy mieli na kartach listy partyjne, więc siłą rzeczy w wyborach do Senatu interesowali się wyłącznie kandydatami wskazanymi przez partie polityczne.
W ten sposób – uważa Szeremietiew – prawica zawsze będzie skazana na niepowodzenie. Nie ze względu na wybory społeczeństwa, lecz ze względu na to, że obóz prawicowy jest poróżniony i nie udaje się go zjednoczyć. Tylko raz obóz prawicowy udało się zjednoczyć – a były to czasy AWS-u. Nie bez znaczenia była tu obecność „Solidarności”, nie tyle związku zawodowego, co ogólnonarodowego ruchu społecznego.
Oczywiście żal mu fotela senatora – będąc w Parlamencie miałby większy wpływ na to, co dzieje się z Polską. Z drugiej strony… „po wyborach dzwonili do mnie przyjaciele. Z gratulacjami. Bo zostając senatorem, po pierwsze musiałbym być kolegą Bogdana Klicha i kolegą parlamentarnym posłów pod nazwą kobieta z brodą i mężczyzna znany z tego, że kocha inaczej”.
A ma wątpliwości, czy „baba z brodą, takie ono będzie zainteresowane wprowadzaniem odpowiednich zmian”.
Blog przeznaczony do publikacji materialów dziennikarzy obywatelskich przygotowanych na zlecenie Nowego Ekranu lub artykulów i listów nadeslanych do Redakcji