Przeczytałem informację, że ministerstwo rolnictwa w Warszawie walczy zawzięcie o uratowanie poziomu dotacji dla małych gospodarstw rolnych. Wymiar finansowy tego przedsięwzięcia to uzyskanie lub strata sumy około 30 mln. euro w skali roku.
Oczywiście należy dbać choćby o najmniejszy profit, tylko nie kosztem utraty większego, a ponadto jak na tak wielki urząd wspierany jeszcze rozlicznymi agencjami to z pewnością nie za duży wysiłek.
Niestety poza tą informacją nie natrafiłem na nic interesującego z działalności warszawskiego rządu w dziedzinie rolnictwa.
A przecież rolnictwo było naszą wielką szansą na wejście do Europy jeszcze przed akcesem do UE. Pamiętam, że w czasie wizyty z Władysławem Siła – Nowickim u ówczesnego marszałka sejmu Wiesława Chrzanowskiego przy omawianiu spraw gospodarczych, kiedy zwróciłem uwagę na niedostatki zainteresowania polskim rolnictwem otrzymałem odpowiedź marszałka, że polskie rolnictwo nie przystaje do europejskiego, że w lepszej sytuacji są te kraje, które przeszły przez kolektywizację do wielkoobszarowego rolnictwa jak np. NRD czy Czechosłowacja.
Świadczyło to o podobnym podejściu do spraw rolnych jakie miałem, możliwość poznać w rozmowie z wcześniejszym premierem Janem Krzysztofem Bieleckim, który podobnie odniósł się do polskiego przemysłu samochodowego stwierdzając lakonicznie, że takiego po prostu nie mamy.
Obydwaj panowie wyrażali to samo niemal pogardliwe stanowisko w stosunku do polskiej gospodarki, które akceptowało plan jej likwidacji.
Jedni tą ocenę propagowali celowo dla uzyskania atmosfery sprzyjającej poczynaniom likwidacyjnym, inni zaś w nieświadomości odgrywali rolę „pożytecznych idiotów”. O ile Wiesław Chrzanowski nie miał pojęcia o gospodarce o tyle nie można tego powiedzieć o Bieleckim, który wprawdzie nigdy podobnie jak i wszyscy zaangażowani w KOR działacze nie pracował bezpośrednio w gospodarce, ale ze względu na pracę naukową powinien mieć o niej pojęcie.
Nie można zaprzeczyć, że spadek po PRL w dziedzinie gospodarki był dość koszmarny, ale zawierał w sobie elementy, które przy prowadzeniu odpowiedniej polityki mogły przynieść pozytywne rezultaty.
Według mojej oceny rolnictwo i związany z nim przemysł przetwórczy miały największą szansę na skuteczną konkurencję na zachodnich rynkach. Wynikało to głównie z zachowania indywidualnych gospodarstw i pracowitości polskich rolników, a zacofania w strukturze i wyposażeniu gospodarstw można było łatwo nadrobić.
Należało tylko określić kierunki działania i zaangażować w nie wszystkie możliwe siły. Szansą Polski była produkcja zdrowej żywności i przeprowadzenie odpowiedniej akcji promocyjnej wykorzystując choćby takie regiony produkcji mlecznej i mięsnej jak dolina Biebrzy, Mazury, Świętokrzyskie, Roztocze itp. Rozpowszechnianie tej produkcji, jako jedynych w Europie regionów czystych i nie zatrutych chemią rolniczą stworzyłoby podstawy dla szerokiej ekspansji na rynki europejskie. Dzisiaj czynione są takie próby, ale na zbyt małą skalę i przy kolosalnej stracie najważniejszego czynnika – czasu.
Można było to robić już w PRL, ale gdyby w owym czasie zamiast 40 mld. zł dopłacanych rocznie do PGR’ów za Gierka połowę przeznaczono na rozwój indywidualnej hodowli, to polska szynka mogła podbić świat.
Dzisiaj sytuacja jest znacznie trudniejsza, ale ciągle są możliwości produkowania zdrowej żywności i wejścia na rynek europejski. Wymaga to jednak wypracowania sprzyjającej atmosfery w UE i uzyskania określonych efektów materialnych z tego źródła. Dla polskiego rolnictwa optymalnym rozwiązaniem byłoby zaniechanie dotowania rolnictwa i stworzenie warunków wolnej konkurencji, co prawdopodobnie w obecnej organizacji unijnej jest nieosiągalne, ale przecież nie można tej nonsensownej sytuacji ciągnąć w nieskończoność. Kiedyś musi zdrowy rozsądek zwyciężyć.
Na razie trzeba domagać się wyrównania parytetów dopłat unijnych, co oczywiście dałoby polskiemu rolnictwu znaczną przewagę konkurencyjną.
Ponadto rolnictwo europejskie wymaga gruntownej przebudowy, należy zaniechać bezsensownej i szkodliwej nadmiernej chemizacji rolnictwa na rzecz racjonalnego podziału jego funkcji w poszczególnych regionach Europy.
Obecnie mamy taki karykaturalny obraz rolnictwa unijnego, w którym Niemcy posiadające mniej więcej taki sam obszar gruntów rolnych, co Polska /około 20 mln ha/ rozporządzają wielokrotnie większymi limitami produkcyjnymi od Polski, a i te bezkarnie przekraczają. I tak niemiecki limit produkcji mleka wynosi 20 mld. litrów i jest stale przekraczany o blisko 50%, a Polska ma połowę tego, Niemcy produkują dwa razy tyle mięsa i cukru, w którym limit Polski /1,4 mln ton rocznie/ nie wystarcza nawet na pokrycie potrzeb wewnętrznych. Rolnictwo niemieckie, holenderskie i belgijskie znajdują się w czołówce głównych zatruwaczy gleby i wody.
Jeżeli do jakiegoś stopnie zrozumiała jest wysoka produkcja rolna w Holandii to w Niemczech i Belgii nie ma absolutnie takiej potrzeby. Rolnictwo w tych krajach utrzymywane jest sztucznie, podczas gdy dla potrzeb przemysłu i usług zatrudnia się wielkie ilości cudzoziemców, w rolnictwie zresztą też. Nie ma zatem potrzeby ochrony przed ewentualnością bezrobocia w rolnictwie tych krajów.
Znaczna ilość gruntów rolnych w nadmiernie zagęszczonych obszarach może być z pożytkiem przeznaczone na cele deglomeracyjne.
Rolnictwo tradycyjne, poza dziedzinami specjalistycznymi wymagającymi specyficznych warunków klimatycznych i glebowych powinno być rozwijane w nowo przyjętych krajach UE jak w Polsce, na Węgrzech, Rumunii i Bułgarii.
Jest to naturalna konsekwencja posiadanego przez te kraje potencjału, który może być uruchomiony bez potrzeby nadmiernej i szkodliwej chemizacji.
Dla polskiego rolnictwa, a także całej polskiej gospodarki rozwiązanie tego problemu miałoby znaczenie podstawowe, podczas gdy w uprzemysłowionych nadmiernie krajach Europy zachodniej, co też wymaga rozwiązania, jest zaledwie drobny odsetek dochodu narodowego.
Powstaje pytanie zasadnicze: – czy ktokolwiek z rozdętego do karykaturalnych rozmiarów aparatu biurokratycznego polskiego rolnictwa i całej gospodarki kiedykolwiek zastanowił się nad tym problemem i zaproponował jego rozwiązanie.
Odnosi się wrażenie, że rolnictwo w Polsce potrzebne jest tylko po to, żeby „obrotowy” PSL, a raczej kolejna mutacja ZSL miała pretekst dla swego istnienia i czerpania z tego wielkich apanaży.