Bez kategorii
Like

Świt obcych Bogów

14/04/2012
377 Wyświetlenia
0 Komentarze
14 minut czytania
no-cover

Kiedy już, już wydawało się, że cała awangarda zdechła śmiercią naturalną, że zamieniła się w nadruki na koszulkach, w propagandę komunistyczną lub satanistyczną…..

0


  Kiedy już, już wydawało się, że cała awangarda zdechła śmiercią naturalną, że zamieniła się w nadruki na koszulkach, w propagandę komunistyczną lub satanistyczną, w mydło toaletowe albo promocję sztucznych zębów, okazało się, że jakiś facet przetłumaczył „Finnegans wake”. Tytuł ten  podobno po polsku znaczy „Finneganów tren”. Moim zdaniem ma to znaczenie, bo brzmi fatalnie i realizuje podstawową zasadę sztuk eksperymentalnych – pokażemy im jakiś syf i każemy klaskać.



Handel sztuką eksperymentalną napędzany jest trzema motorami: żądzą zysku, polityką i nienawiścią do chrześcijaństwa. W skrócie chodzi o to, by zbudować odsakralizowaną sferę sacrum i mianować do jej obsługi swoich, starannie dobranych kapłanów, którzy realizować będą przepisane tajnymi instrukcjami misje. Albo po prostu będą się tylko wygłupiać wprawiając ludzi dręczonych myślą o wieczności w nielichy ambaras. Nic więcej tam nie ma. Nienawiść do chrześcijaństwa realizowana jest na różnych poziomach, w różnych odmianach. W naszym przypadku chodzi o to, by rozłamać na pół język polski, a przez to także rozłamać wspólnotę. I temu właśnie służy najnowsze tłumaczenie książki Joyce’a. Nie znaczy to jednak, że nie realizuje się w tym projekcie żaden z pozostałych planów. W końcu książka ta coś kosztuje, a jej promocja rozpoczęła się jednocześnie w dwóch dużych lewicowych dziennikach – w „Gazecie Wyborczej” i „Rzeczpospolitej”.



Zacznijmy jednak od końca. W wywiadzie jakiego tłumacz Krzysztof Bartnicki z Mysłowic udzielił tygodnikowi „Wysokie obcasy” przeczytać możemy, że pan ów po 10 latach pracy nad tekstem doszedł do wniosku, że Joyce był obłąkany. No więc jak doszedłem do tego samego wniosku przeczytawszy zaledwie pół strony tekstu Joyce’a. Ileż czasu zaoszczędziłem przez to. Ile zdrowia. Ale autor tłumaczenia sprzedaje nam tę swoją rewelację nie po to byśmy z niego szydzili, ale po to byśmy go podziwiali. Mówi przy tym o rodzinie, która musiała sobie przez ten cały czas radzić bez niego. Podkreśla także bezinteresowność swojej pracy, nie robi tego jednak wprost, ale za pomocą sugestii. Bestia została ubita – mówi na koniec.



Pozwolę sobie na pewien sceptycyzm i zadam pytanie – na jakim budżecie pracował pan Bartnicki i z kim się ścigał? Na to drugie pytanie częściowo odpowiedział Toyah i do tego jeszcze tutaj wrócimy, żeby zaś odpowiedzieć na pierwsze pytanie sięgnijmy do skróconego życiorysu autora tłumaczenia pomieszczonego w tychże „Wysokich obcasach”.

Oto on: Krzysztof Bartnicki (rocznik 1971) dokonał pierwszego, pełnego spolszczenia powieści Jamesa Joyce’a „Finneganów tren” (wyd. Korporacja Ha!art), dzieła uchodzącego za nieprzetłumaczalne. W 1995 roku ukończył anglistykę we Wrocławiu. Był członkiem szkockiego towarzystwa  The Saltire Society. Publikował m.in. W „Esensji”  , „Ha! Arcie”, „Nowej Fantastyce”. Jest autorem lub współautorem kilkunastu słowników. Reprezentuje zachowującego anonimowość autora  :Prospektu emisyjnego” (utworu zgłoszonego do Paszportów „Polityki” w 2010 r.) Współzałożyciel Związku Ślązaków. Jest fanem „Gwiezdnych wojen”. Mieszka w Mysłowicach.



W tym krótkim życiorysie wspomniano aż trzy poważne budżety i dwie półtajne organizacje. Mamy także zarysowane sposoby promocji książek właściwe dla dławiącego się coraz bardziej i coraz bardziej płytkiego rynku książki anglojęzycznej. Z grubsza chodzi o to, by nicość opakować w tajność i wtedy może uda się to komuś wcisnąć. Mamy również wspomniany film „Gwiezdne wojny” co oznacza, że autor i jego promotorzy szukają  zbytu u odbiorcy masowego. Nie chcą przy tym rezygnować z elitarności i wybraństwa. To nie jest wcale zaskakujące, ale typowe. Chodzi o to, by zarobić rubelka i cnoty nie stracić. Chodzi o to, by połączyć te dwa nie przylegające do siebie obszary jakimi są kultura masowa i eksperymenty nazywane artystycznymi. A można to połączyć jedynie za pomocą pieniądza. I to się właśnie tak załatwia – na poziomie promocji i wizerunku autora, który jest jak marszałek Koniew ze starej piosenki – surowy, a jednocześnie łagodny. Potrafi przetłumaczyć „Finnegans wake”, ale i mieczem świetlnym nie pogardzi. I może jeszcze coś mądrego o tym mieczu powie.

Najciekawsze jest jednak to co w tym życiorysie dotyczy owej reprezentacji innego anonimowego autora, który napisał książkę pod jakże znamiennym i pasującym do czasów tytułem „Prospekt emisyjny”. To jest bardzo charakterystyczne dla awangard wszelakich, że przerabiają one te fragmenty świata, które dawno już zostały zużyte i unieważnione. I jeszcze próbują robić z tego rewelację. Wynika to prawdopodobnie z tego, że będąc przez cały czas po kloszem i ochroną i nie widząc tych stosów ekonomicznego śmiecia walającego się po podłogach korporacji, dowiadują się oni o istnieniu prospektów emisyjnych jako ostatni i wiedza ta paraliżuje ich umysły na tyle, że muszą się z tego otrząsnąć poprzez pisanie właśnie. Mówiąc prościej – awangardowi artyści pióra eksploatują to co normalny człowiek już dawno wyrzucił na śmietnik jako nieprzydatne. I nie chce do tego wracać. Pisarz awangardowy to ktoś kto chciałby strzelić w środek tarczy, ale daje się przekonać, że lepiej jest przedziurawić oponę stojącego przy strzelnicy samochodu, wtedy wszyscy zwrócą na niego uwagę.



Wracajmy jednak do naszego autora. Jest on współzałożycielem Związku Ślązaków. Ja przyznam otwarcie, że nie wiem co to znaczy, poza tym, że on się w jakiś sposób dystansuje od społeczności polskiej i wybiera tę drugą, mniejszą. Myślę, że dystans taki, połączony z aktywnością literacko translatorską i tymi trzeba budżetami, o których wspomniałem nie oznacza dla nas nic dobrego. Myślę, że oznacza to, że szykuje się wielka promocja treści, za którymi nie stoi absolutnie nic poza czystą wrogością i czystą nienawiścią. Nikt dziś wprost nie będzie wzywał do niszczenia języka i kultury, ale są przecież inne sposoby, które w dodatku nie są wcale nowe. To już było. Jeśli ktoś przypomni sobie jak działały ośrodki propagandowe reformacji w stuleciu XVI łatwo zorientuje się o co chodzi. Oczywiście o prawdę, wartości, czystość przekazu i dobre życie według świętych reguł. O nic więcej. Tylko o to. Chodzi też o to, by wskazać tych co czynią na odwrót i przez to pogrążają się w głupocie i brudzie oraz treściach nieważnych, za mało powszechnych. Ktoś powie, że śląskość pana Bartnickiego to także sprawa lokalna. Otóż nie, to jest sprawa jak najbardziej uniwersalna. Chodzi bowiem o różnorodność, która jest wartością najbardziej uniwersalną.



Czy to przypadek, że akurat współzałożyciel Związku Ślązaków zabrał się za tłumaczenie nieprzetłumaczalnego? Wydaje mi się, że nie. Toyah bowiem przybliżył postać innego tłumacza i znawcy literatury – niejakiego Lewickiego. To jest ponoć ktoś znany, ktoś kto współpracuje z lewicowym dziennikiem „Rzeczpospolita”, a w niezależna TV pokazują go w charakterze „naszego” eksperta. Otóż pan ten skrytykował okrutnie i bez litości tłumaczenie Bartnickiego, a Toyah zasugerował, że pewnie przez to iż sam się zabierał to tej roboty. Ponoć przed laty skrytykował Jęczmyka za przekład „Paragrafu 22”. Zanim przedstawię sylwetkę pana Lewickiego, chciałem powiedzieć jeszcze to, że ja się głęboko nie zgadzam z Toyahem, co do jakości i poziomu literatury anglojęzycznej i jej tłumaczeń. Bierze się to pewnie stąd, że ja nie jestem lingwistą i uprawiam znienawidzoną przez wysublimowanych miłośników literatur estetykę treści. Tak więc według moich kryteriów książka taka jak „Paragraf 22” jest po prostu beznadziejna. Ja się na tym nie potrafiłem skupić ani przez moment, podchodziłem do tego ze cztery razy i za każdym razem odpadałem. Pewnie trochę przez to, że znam nieco tajniki życia w skoszarowanym, męskim stadzie i to co opisywał Heller wydawało mi się dalece nieprawdopodobne. Nie podoba mi się także to, że przed książkami w języku angielskim i ich tłumaczeniami klękają wszyscy i podnoszą przy tym ręce w geście błagalnym. Uważam, że promocja treści produkowanych w tym języku jest dla nas bardzo szkodliwa i niczego tu nie zmieni zwarta w tych tekstach ironia i sławetne oraz lubiane przez wielu poczucie humoru. Sądzę, że trzeba to zwalczać. Tymczasem my napychamy sobie tym mózgi i kieszenie.

Korzystamy przy tym z pomocy pośredników takich jak Krzysztof Bartnicki oraz Lewicki. Ten Lewicki miał kilka dobrych występów w telewizji. Jeden z nich wyszukał nasz kolega Kozik. Oto on.







Ładny, prawda? Myślę, że jak na „naszego eksperta” to jest aż nadto. Mamy więc Lewickiego, który jest „nasz” i Bartnickiego, który jest „ich”. I oni dwaj robią w tak zwanym „języku”. Czynią to po to, by nasze życie stało się jeszcze pełniejsze i jeszcze bardziej różnorodne, a przez to także o wiele bardziej wartościowe. Myślę, że powinniśmy im podziękować.



Zapraszam wszystkich na stronę www.coryllus.pl, gdzie można kupić książki moje, toyaha, oraz płyty z polską muzyką ludową. Książki można także kupić w księgarni Tarabuk w Warszawie przy Browarnej 6, w sklepie Foto Mag przy stacji metra Stokłosy, w księgarni Karmelitów w Poznaniu przy Działowej 25, oraz w pensjonacie „Magnes” w Szklarskiej Porębie. Są także w Londynie, w polskiej księgarni mieszczącej się w budynku POSK.

0

coryllus

swiatlo szelesci, zmawiaja sie liscie na basn co lasem jak niedzwiedz sie toczy

510 publikacje
0 komentarze
 

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758