PO ma tę cechę, jaką miała PZPR, czyli wciąga ludzi w system, który tych ludzi powoli prostytuuje, tzn. zmusza ich krok po kroku do zachowań coraz gorszych, na jakie w sytuacji wyjściowej, z powodów moralnych i intelektualnych nigdy by się nie zgodzili.
Wyobraźmy sobie, że w dzień po katastrofie smoleńskiej premier rządu polskiego Donald Tusk mówi tak. „Oddajemy całą sprawę śledztwa Rosjanom, co oczywiście musi spowodować łatwo dające się przewidzieć konsekwencje. Nie jesteśmy dziećmi. Wiemy, jak to się robi w Rosji. Rosjanie sfałszują wyniki badań, będą niszczyli materiały dowodowe, zrzucą całą odpowiedzialność na Polaków, śledztwo będą prowadzić na poziomie skandalicznym, dowodów – w tym wraku – nie oddadzą, pozostawią w ziemi ludzkie szczątki, sekcje przeprowadzą niechlujnie i sponiewierają ciała ofiar, a na dodatek jeszcze ciała zmieszają i pozamieniają. Staną się zapewne jeszcze rzeczy bardziej oburzające, ale taka jest nasza polityka i ona jest ważniejsza niż ofiary, ciała, wraki, śledztwa, sekcje, i co tam jeszcze. Tej polityki będziemy bronili. A kto będzie protestował, tego wyzwiemy od psychopatów, wyśmiejemy i sponiewieramy moralnie. Zwracamy się niniejszym do środowisk opiniotwórczych, do dziennikarzy, profesorów, pisarzy, artystów różnych sztuk, aby nam w tym ruganiu, wyśmiewaniu i poniewieraniu pomogli”.
Bez oburzenia
Jaka byłaby na taką wypowiedź reakcja? Nie mam pewności, czy podniósłby się powszechny głos oburzenia z jednoznacznym żądaniem dymisji całego rządu. Jestem jednak pewien, że większość Polaków by zaprotestowała, bo nie tylko uznałaby taką retorykę za niedopuszczalną, lecz przede wszystkim nie zgodziłaby się na podobny poziom wrednego cynizmu w mariażu z upokarzającym kapitulanctwem.
Ale przecież, co łatwo zauważyć, stało się dokładnie to, co opisano w hipotetycznym wystąpieniu premiera. Nie ma jednak donośnego oburzenia większości Polaków i z każdym nowym skandalem związanym ze Smoleńskiem rośnie brutalność owych „środowisk opiniotwórczych”, które znajdują kolejne uzasadnienia dla tego, co się nie da uzasadnić.Znaleziono więc – by powołać się na ostatni przypadek – racje i dla tego, że w grobie Anny Walentynowicz nie było jej ciała. Przecież – jak napisał jakiś upadły dziennikarz – od początku było wiadomo, że ciała po katastrofie będą przemieszane, a robienie z tego teraz hałasu jest polityczną hucpą.
Zakrzyczeć hańbę
Mamy tu do czynienia – jak sądzę – z czymś niezwykle istotnym dla dzisiejszej Polski. Polacy kibicujący Tuskowi powoli byli wprzęgani w podły scenariusz, który – gdyby go znali na początku – odrzuciliby z gniewem, a którego teraz nie tylko bronią, lecz z furią atakują tych, którzy od tego scenariusza od początku się odcinali. Tuskowi kibice najpierw mówili, że MAK jest OK i że Rosjanie przecież wszystko wyjaśnią, bo im na tym musi zależeć. Później dowodzili, że chociaż raport jest zły, to ma fragmenty dobre. Następnie dodawali, że chociaż fragmenty dobre nie są całkiem dobre, to polski rząd zrobi erratę. I tak dalej, i tak dalej. A im większa kompromitacja następowała po kolejnym kroku, tym głośniej krzyczano, że nic się nie stało, że stoją murem przy Tusku i że Macierewicz oraz sekta smoleńska to szkodliwi wariaci.
Gdy przyjrzymy się temu mechanizmowi, to dostrzeżemy naturę i rozmiar destrukcji, jakiej dokonała Platforma Obywatelska w polskim narodzie. PO ma tę cechę, jaką miała PZPR, czyli wciąga ludzi w system, który tych ludzi powoli prostytuuje, tzn. zmusza ich krok po kroku do zachowań coraz gorszych, na jakie oni w sytuacji wyjściowej z powodów moralnych i intelektualnych by się nie zgodzili. Wielu Polaków wstępujących do PZPR nie przewidywało przecież, że po jakimś czasie będą musieli robić rzeczy skrajnie upodlające, a gdy już je robili, to mówili sobie, że to przecież nic strasznego i że ci, którzy ich krytykują, to głupcy i awanturnicy.
Odmowa używania rozumu
Ten sam mechanizm wciągnął wielu członków Platformy, którzy niepostrzeżenie znalazłszy się w sytuacji przymusowej,wykonują swoją wstrętną robotę i wypowiadają wstrętne słowa, choć kilka lat wcześniej potępiliby je jako niegodne. Ten mechanizm tłumaczy również fakt, że w Polsce żyje kilka milionów ludzi, którzy odmawiają używania rozumu i zmysłu moralnego, a właściwie używają jednego i drugiego głównie po to, by powiedzieć sobie i innym, że kolejny skandal smoleński nie jest skandalem, że PO jest OK, że państwo polskie jest OK oraz że najgorsze są pisowskie hieny cmentarne.
Oczywiście wśród tych milionów jest wielu najzwyklejszych łobuzów (jak ów wspomniany upadły dziennikarz) i durniów, którzy robią to, co robią, bo taka jest ich natura. Ale jest tam też ogromna grupa Polaków, którzy z rozmaitych powodów tej destrukcji się poddali i długo jeszcze nie będą świadomi tego, co z nimi uczyniono. Pojawia się więc pytanie o rolę polityczną owej wielkiej rzeszy, która widząc rozkład państwa, nie tylko nie protestuje, lecz mu kibicuje, przyzwyczajając się coraz bardziej do stanu chorobowego Polski. Co stanie się z krajem, w którym upadek instytucji państwowych zyskuje masowe poparcie?
Jeśli posłużymy się analogią do PZPR, to zrozumiemy, że sytuacja jest trudniejsza, niż może się wydawać. Wychodzenie ludzi z PZPR, nie tylko formalne, lecz mentalne, trwało długo i wiązało się z zasadniczymi zmianami w kraju. W końcu okazało się ono nie do końca udane, bo nastąpiła – jak wiemy – rehabilitacja uczestnictwa w partii komunistycznej. Wychodzenie ludzi z PO, przede wszystkim mentalne, i wyzwalanie się z upodlającego i ogłupiającego mechanizmu myślowego, który ta partia narzuciła Polakom, może się okazać równie długie i równie trudne. I z pewnością będzie temu musiała towarzyszyć równie wielka zmiana w Polsce i w jej obywatelach.