Bez kategorii
Like

Święta pod inną gwiazdą

26/12/2012
400 Wyświetlenia
0 Komentarze
17 minut czytania
no-cover

ZNACZENIE SYMBOLI (03) Kwiat nazywany gwiazdą betlejemską (poinsettia) to fałszywy, a nawet szyderczy symbol Bożego Narodzenia.

0


 

Kwiat, nazywany u nas najczęściej gwiazdą betlejemską, albo poinsettią (wymawiamy: puąsecja), przyszedł do nas jako moda z Ameryki. Oprócz urody, wszystko jest w nim jednym wielkim oszustwem. Nie jest to żadna gwiazda z Betlejem i nie ma w rzeczywistości nic wspólnego ani z Bliskim Wschodem, ani z chrześcijaństwem, bo pochodzi z Meksyku, gdzie był raczej kojarzony z ofiarami z ludzi i z zamiłowaniem do przelewu krwi, z której znana była przedkolumbijska religia tamtej ziemi. Nie jest to zresztą żaden kwiat, bo to, co uchodzi czasami za jego płatki, to są w rzeczywistości specjalnie przebarwione liście, w botanice zwane bracta,  skupione w szczytową rozetę pięciu sztuk. Przypomina to pięcioramienną czerwoną gwiazdę – symbol bynajmniej nie chrześcijański. Nie będąc kwiatem taka rozeta wcale nie kwitnie w okresie Bożego Narodzenia, lecz co najwyżej można ją na taki okres wybarwienia zaprogramować i to się właśnie robi grając światłem, bo istnieje cały przemysł i specjalne tajniki uprawy ponad stu hodowlanych odmian tego gatunku. Zabieg taki polega na trzymaniu roślin cięgiem przez tydzień w reżimie ciemności minimum 12 godzin na dobę, co uruchamia naturalny proces nazywany fotoperiodyzacją. Jednocześnie, w drugiej połowie doby trzeba im wtedy zapewnić mocne światło, najlepiej dzienne, dla pełnego wybarwienia. Najczęściej hoduje się i najwyżej ceni odmiany jaskrawo czerwone, ale są też pomarańczowe, seledynowe, kremowe, różowe, białe itp. Kwiatki, owszem, istnieją,  ale też są botanicznie fałszywe (pseudanthia) – niepozorne żółtawe okruszki zgrupowane pośrodku owej „gwiazdy” z liści jako tzw. cyatha,  które nie pachną i nie wabią żadnych owadów. Fałszywy jest również mit wielkiej toksyczności, który otacza tę roślinę, chociaż osoby szczególnie uczulone mogą doznać podrażnienia skóry albo oczu po zetknięciu z jej „mleczem”, a może nawet i uczulenia po zjedzeniu paru bardzo niesmacznych liści. W normalnych warunkach jednak, biorąc pod uwagę stężenie toksycznych alkaloidów w odmianach uprawnych, trzeba byłoby zjeść około 500-700 takich liści, aby poczuć efekt zatrucia.

Jak to często z oszustwem bywa, wszystkim się ono podoba, bo – jak to już starożytni spostrzegli mundus vult decipi – świat lubi być oszukiwany. Jest to zresztą rzeczywiście bardzo ładna roślina. Jej urodę podkreśla naukowa, łacińska nazwa Euphorbia pulcherrima  tj. euforbia najpiękniejsza, bo roślin należących do rodzaju Euphorbia (w polskiej systematyce: wilczomlecz) jest wiele i rosną one na różnych kontynentach, przeważnie w tropikach. Nazwę dla tego rodzaju wprowadził do botaniki już w XVII wieku sam wielki ojciec taksonomii, szwedzki botanik Karol Linneusz. Chciał w ten sposób uczcić lekarza z I wieku imieniem Euphorbus, o którym wiadomo tylko tyle, że prawdopodobnie sprowadzał z Afryki jakieś ziele, być może jakiś tamtejszy wilczomlecz właśnie, i stosował je do leczenia swych pacjentów. O wiele bardziej znanym lekarzem był jednak rodzony brat Euphorbusa, niejaki Antonius Musa, któremu – o czym mówią zapiski – jakiś wdzięczny a bogaty pacjent już w starożytności ufundował  posąg z brązu na wieczną chwały pamiątkę. Linneusz postanowił uczcić nazwą botaniczną imię jego brata, ponieważ zafascynował go dydaktyczny kontrast pomiędzy tym, co ma pozostać jako chwała obu lekarzy. Musa zawdzięczał sławę u potomnych swemu posągowi, który był dziełem człowieka, zaś imię Euphorbusa miało być odtąd związane z dziełem Bożym. „Gdzie jest dziś posąg Musy? – zapytywał Linneusz – Oto przepadł, zaginął. Ale posąg Euphorbusa trwa, jest wieczny, a nawet nie może być zniszczony.”  Linneusz miał wielką pasję przyrodniczą i był człowiekiem głęboko wierzącym. Uważał, że nauka i badanie przyrody jest odkrywaniem chwały Stwórcy i porządku nadanego naturze, czemu dał wyraz we wstępie do swego dzieła o taksonomii pisząc: „Stworzenie świata jest chwałą Boga, którą w dziełach przyrody tylko człowiek może dostrzec.”     

Największa tajemnica tej rośliny kryje się zresztą w jej nazwach. W języku nahuatl, którym mówili dawni Aztecy, a do dziś mówią ich potomkowie nazywa się ona cuitlaxochitl, co znaczy ‘kwiat na resztkach’ (od cuitla – resztki, odpadki, nawóz, oraz xochitl– kwiat), bo rzeczywiście rośnie najlepiej na glebie wzmocnionej i użyźnionej nawozem, w cieple i w łagodnym klimacie dolin. Do pałacu ostatniego władcy Azteków – Montezumy, sprowadzano je w wielkich ilościach, bo miasto Tenochtitlan, „tam gdzie orzeł siada na kaktusie” (dzisiejszy Meksyk) leżało zbyt wysoko, aby wymagające rośliny dżungli chciały w nim rosnąć. Po chrystianizacji Meksyku cuitlaxochitl pozostały nadal bardzo popularne, szybko włączono je w symbolikę tamtejszej liturgii (w XVII w franciszkanie) i dziś nazywane są flor de Noche Buena  (kwiat Bożego Narodzenia). W Hiszpanii noszą raczej nazwę flor de Pascua  (kwiat wielkanocny), a w Chile i Peru znane są jako korona Andów.

Światową modę na poinsettię jako symbol Bożego Narodzenia stworzył w latach 1920-tych klan niemieckich ogrodników z Kalifornii nazwiskiem Ecke*. Trzeci patriarcha tego rodu Paul Ecke II wysyłał najpiękniejsze okazy do stacji telewizyjnych jako dary i dekorował nimi studio np. podczas wygłaszania noworocznego orędzia przez prezydenta USA. Klan ten miał na nie praktyczny monopol aż do lat 1990-tych strzegąc rodzinnej tajemnicy szczepienia na sobie dwóch odmian, dzięki czemu rośliny rosły w pojedynczych zwartych krzaczkach, a nie krzewiły się jak dziki chwast nawet do 4 metrów, do czego na dziko mają skłonność. Mimo że 20 lat temu botanicy złamali tę tajemnicę, klan Ecke, dziś pod rządami Paula Ecke III nadal zaopatruje 70% rynku w USA i kontroluje 50% światowego eksportu poinsetii.

Używana w Ameryce i najbardziej powszechna  nazwa tej rośliny –  poinsettia jest pamiątką po  XIX-wiecznym polityku, którym był Amerykanin o francuskim nazwisku Joel Roberts Poinsett. I dopiero ten rodowód i ta nazwa budzi mój sprzeciw, bo Poinsett to postać diaboliczna, której barwny życiorys prosi się o kilka książek. Urodził się w zamożnej rodzinie latyfundystów w Charleston w Południowej Karolinie 2 marca 1779 roku, czyli w okresie masońskiej rewolucji amerykańskiej. Jego ojcem był lekarz, dr Eliasz Poinsett, który opatrywał rany umierającego polskiego masona Kazimierza Pułaskiego podczas oblężenia Savannah. W dzieciństwie, które spędził głównie w Anglii, Joel nauczył się pięciu obcych języków (francuski, włoski, niemiecki, hiszpański i rosyjski) do których miał szczególną smykałkę. Z woli ojca podjął studia medyczne, a następnie prawnicze, ciągnęło go do szkół wojskowych, ale nie ukończył żadnych z nich i w wieku 22 lat, a zwłaszcza odkąd w 1803 roku odziedziczył majątek po ojcu, wybrał życie podróżnika. Bogaty, młody i urodziwy Amerykanin podróżujący po Europie wzbudzał powszechne zainteresowanie i łatwo trafiał na dwory i do salonów, tym bardziej, że miał dar wywierania silnego wpływu na ludzi. Osobiście poznał m.in. Napoleona oraz zachwycił cara Aleksandra, który chciał mu nawet powierzyć stanowisko inspektora armii. Carycę olśnił znajomością agronomii, i oboje carostwo chcieli by został on ambasadorem USA w Rosji. Poinsett słysząc jednak o nadchodzącej wojnie z Anglią odmówił i powrócił do domu. Prawdopodobnie już wtedy szybko awansował w masonerii, a podróże po Europie utwierdziły go w przekonaniu, że amerykańska, republikańska koncepcja ustrojowa jest najlepsza na świecie i warta upowszechnienia. Kariery dyplomatycznej jednak nie uniknął, chyba zresztą o nią zabiegał, bo się do niej nadawał. Wkrótce po powrocie, w 1810 roku prezydent James Madison mianował go „agentem morskim i handlowym” w Ameryce Południowej. W tym czasie rozpadało się kolonialne imperium Hiszpanii, zaczęła się wojna z Anglią, a na zachodniej półkuli zachodziły jedne z największych zmian w jej historii. Opis przygód Poinsetta i jego udziału w tych procesach to temat niejednej książki i nie da się go tu zmieścić. Można to jednak streścić krótko: gdziekolwiek się pojawiał, zakładał loże masońskie i wywoływał kolejne bunty rewolucyjne. Wszędzie lała się krew, a najobficiej w Meksyku, gdzie w 1825 roku został mianowany pierwszym ambasadorem USA. Założył tam pierwszą lożę masońską w Meksyku, której znakiem stała się właśnie czerwona gwiazda poinsetii. W przerwach pomiędzy knuciem intryg i masońskimi konwentyklami Poinsett interesował się bowiem botaniką i wtedy właśnie przeniósł do USA roślinę, którą nazwano tam na jego cześć. Jego wpływ na politykę Meksyku był tak wielki, że ukuto tam nawet termin poinsettismo, opisujący nadmierne mieszanie się ambasadora w wewnętrzne sprawy państwa i wywoływanie w nim konfliktów. Masoneria na stałe objęła wtedy ster rządów w Meksyku, co trwa aż do dziś (PRI), a założona przez Poinsetta loża sterowała później rewolucją 1920 roku skierowaną głównie przeciw katolikom, w której zginęło nie mniej niż milion ludzi.  

Po powrocie do USA Poinsett został mianowany dowódcą korpusu w wojnie przeciw Meksykowi, zasłynął jako tępiciel Indian (to on stworzył słynny Szlak Łez, po którym przesiedlano tysiące Czirokezów i innych plemion do wyznaczonych przymusowych siedzib w rezerwatach) i założył słynny do dziś Smithsonian Institute. Zawsze świadomie promował rewolucyjny symbol poinsettii  i zabiegał o utrwalenie w jej nazwie swego nazwiska. Kiedy w 1860 poinsettię wprowadzono do uprawy w Egipcie nazwano ją tam po arabsku bint al-konsul (córka konsula), również na cześć Poinsetta.  

U nas w Polsce poinsettia też się przyjęła i pojawia się zwłaszcza w okresie świąt w wielu domach (łącznie z moim), bo jest po prostu ładna. Warto jednak pamiętać o złowrogim znaczeniu tej rośliny w historii i w kulturze, i nie czynić z niej symbolu Bożego Narodzenia ani nie zastępować nią choinki tak jak w USA, a już zwłaszcza nie ustawiać na ołtarzach kościołów, tak jak to niedawno widziałem na Żoliborzu, bo to się ociera, zapewne nieświadomie, o szyderstwo. Bardziej bowiem niż Bożemu Narodzeniu i Kościołowi towarzyszyła ona przez wieki lożom masońskim i okrucieństwom rewolucji, intrygom i podłości, rozlewowi krwi i śmierci niewinnych ludzi. Niech więc pozostanie symbolem tych, którzy tę linię kontynuują, a nie naszym.   

 

 

·        Siedzibą rodu i firmy Ecke w Kalifornii jest Encinitas, gdzie mieszkał i w tym miesiącu zmarł Ravi Shankar, o którym pisałem dwa tygodnie temu. Zmarł 11 grudnia, czyli w przeddzień Dnia Poinsettii obchodzonego w Ameryce 12 grudnia (w dniu śmierci Poinsetta 12.12.1841). Miejsca, daty i ludzie dziwnie często spotykają się ze sobą, czego od bardzo dawna w różnych kontekstach doświadczam.  Wspominam tu o tym, bo to serial o symbolach.

 

Bogusław Jeznach

 

ZNACZENIE SYMBOLI to kolejny otwarty cykl na moim blogu, w którym omawiam przeważnie lekceważoną, a istotną i ciekawą tematykę symboli, głównie słownych i graficznych. Dotychczas w tym cyklu ukazały się:

(01) Dzień Estery (8.03.2012)

(02) Merry Chrismukkah (23.12.2012)

(03) Święta pod inną gwiazdą (26.12.2012)

 

 

Dodatek muzy:

Kolorową pastorałkę pt. W kropki zielone śpiewa niezrównana Ewa Małas-Godlewska

0

Bogus

Dzielic sie wiedza, zarazac ciekawoscia.

452 publikacje
0 komentarze
 

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758