o jednej z najdziwniejszych osób jakie poznałem.
Tak jak już poprzednio o tym pisałem czterech kolegów już wcześniej znałem, a piątego, Konia, poznałem dopiero w pracy. Dla mnie był bez wątpienia najciekawszym egzemplarzem z całej piątki.
Z co najmniej dwa metry wzrostu, figura misia i trochę taki wygląd, rączki niczym łopaty. Na głowie maciupeńka czapeczka z daszkiem, okrągła twarz z kilkudniowym zarostem. Charakter dziecka. Bardzo go lubiłem, bo był naiwnie dobry. Aha. Koniu bał się absolutnie wszystkich i wszystkiego. Każdy cherlak był w stanie wywołać u niego napad panicznego strachu. Ogromnie lubił słodycze.
Konia poznałem w pierwszym dniu swojej tam pracy. Leżał w kurzu brudnej hali. Gdy mnie tylko zobaczył zaraz się podniósł. Zmieszany wydukał tłumacząc:
– Położyłem się na podłodze bo czułem, że się zaraz wywrócę. – I nieśmiało poprawił czapeczkę.
– Aha – Odpowiedziałem i pomyślałem: „Co to za dureń?”
Pomieszczenie w którym przebywaliśmy w czasie wolnym od pracy było niewielkie i miało przez całą swoją długość szybę. Żebyśmy widzieli co się dzieje na hali.
Koniu zbijał jakieś deski. Ja siedziałem w pomieszczeniu i czytałem gazetę. W pewnej chwili zaniepokoiła mnie cisza. Stukanie ustało. Zaglądam przez szybę i co widzę? Koniu klęczy na jednym kolanie z wzniesionym ku górze młotkiem. Czekam na uderzenie. Długo. Nic z tego.
W końcu do niego podchodzę i przyglądam mu się z bliska. Śpi! Zasnął w tej niewygodnej pozycji z otwartymi oczami. Dopiero mój głos go zbudził:
– Coś się Marian stało?
Normalnie nie wyglądałem okazale, a co dopiero przy Koniu. Czasami sypaliśmy piasek do metalowych pojemników. Pełne były bardzo ciężkie. Jeden to z trudnością podnosiłem i ledwo tachałem na miejsce w kontenerze. Podchodzi Koniu i mówi:
– Idź sobie odpocznij, ja trochę za ciebie ponoszę.
Nie trzeba mi tego było dwa razy powtarzać. Spocony i ledwo żywy dotarłem do naszego obserwacyjnego pomieszczenia. Uf, jak gorąco! Patrzę, a Koniu nosi te pojemniki do kontenera już nie pojedynczo. Wziął po dwa. Do ręki. Mocniej tylko nasunął czapeczkę i ruszył pogwizdując coś pod nosem. Cztery pojemniki swobodnie dyndały w jego rękach niczym pusta torebeczka na ramieniu kobiety.
Koniu lubił słodkości. Kiedyś przechodzimy obok cukierni. Zatrzymał się i zaczął oglądać wystawę. W końcu wszedł do środka. Powiedział do pracującej tam Pani:
– Poproszę kilogram tego ciasta z wystawy.
– To jest tylko atrapa.
Skonfundowany Koniu marszcząc brwi:
– To w takim razie poproszę pół kilograma.
Koniu z rana zawsze lubił poczytać sobie gazetę. Nie wnikam nawet ile z tego co tam napisali rozumiał.
Kiedyś coś czytał kręcąc z niedowierzaniem głową. W końcu powiedział:
– Ile może kosztować pies?
– 1000 zł.?
– Więcej.
– Dwa tysiące?
– O wiele, wiele więcej. Jednemu gościowi dali za trzy 12 i pół miliona. Dolarów.
– Niemożliwe!
– No to zobacz Marian sam.
I podał mi gazetę. Zaglądam pod wskazane miejsce i czytam: „Sławny pisarz dostał za swoje trzy bestselery dwanaście i pół miliona dolarów”. Spojrzałem na Konia i wcale się nie zdziwiłem tej sumie. W końcu wyhodował nową odmianę czworonogów – Bestselery.
Kiedyś się mnie w obecności innych spytał:
– Po co skoczkowi spadochron? Wiesz M.?
– No, duża powierzchnia…
Koniu nie dał mi dokończyć. Wiedział lepiej:
– Nie – stwierdził stanowczo – Dlatego, aby nie spadł na głowę tylko na nogi.
Nie tylko ja miałem nieco odmienne zdanie. Zastanawiałem się nawet czy powtarzać co powiedzieli inni:
– Twoja mama powinna dać Ci spadochron zanim się urodziłeś. Bo na pewno na nogi nie spadłeś.
Albo:
– Twoja mama to chyba dwa tygodnie nogi trzymała w górze zanim się urodziłeś. Byś się z formy nie wylał. No, i się nie udało.
I tym podobne.
W tym czasie, w którym pracowałem na suszarni, cały świat żył wydarzeniami w Rumuni. Każdy z nas też miał jakieś zdanie na temat tych wydarzeń. Koniu nic nie mówił. Tylko chodził i sapał. W końcu walnął pięścią w stół aż wszyscy podskoczyli:
– Jak ja nie lubię tych Madziarów!
Zewsząd rozległy się głosy protestu:
– Ależ Koniu, Madziarzy to Węgrzy, a nie Rumuni.
Widać było po twarzy Konia, że nie był na to przygotowany. Stał przez chwilę i myślał. W końcu wysapał:
– Ich też nienawidzę!
C.d.n…