Bez kategorii
Like

Sucker Punch – recenzja

07/04/2011
389 Wyświetlenia
0 Komentarze
18 minut czytania
no-cover

Ci którym film „300” Zacka Snydera spodobał się, dla wielu stając się filmem kultowym, z dużymi apetytami czekali na kolejne.

Najnowszy obraz to „Sucker Punch”.

0


 

 

 Widnieje on w zapowiedziach kinowych w specyficznej formule akcja/thriller/fantasy i rzeczywiście jest hybrydą gatunkową, ale nie o to tutaj chodzi. Chyba pierwszy raz pojawiła się filmowa historia, która dziejąc się w dwóch planach realnym i projekcji wyobraźni bohaterki, w warstwie nierealnej tak zdecydowanie przewyższa wizualną stroną i dynamiką akcji sferę realną.

 

Od czasów gdy powstały filmy pokazujące realnie wyglądające cyfrowe byty, a więc od „Parku Jurajskiego” pojawiała się pokusa, by w filmie obyczajowym wykorzystać w jakimś zakresie te możliwości. Zrobił to w swoim czasie w pojedynczych scenach reżyser filmu „Amelia” (2000) co zapamiętałem i dlatego że rozśmieszył mnie Juliusz Machulski, któremu bardzo się to spodobało i chciał wykorzysta w swoim filmie i wykorzystał „jakoś tam” w „Superprodukcji” . Śmieszne , ale i nawet żałosne że nasi twórcy filmowi tylko zachwycają się pomysłami podpatrzonymi u zachodnich kolegów, a przecież taki pomysł jest czymś w pewien sposób oczywistym, bo przecież na przykład jadąc PKS-em znaną trasą z nudów obalamy drzewa, albo organizujemy kosmiczną strzelaninę włączając w to odległe pola, lub jakimś pojazdem przesadzamy naturalne po prawej lub lewej stronie przeszkody. (Oczywiście nie wszyscy w ten sposób, oprócz tego to też kwestia wieku).

 

No i właśnie tutaj mamy dramat obyczajowy przepleciony z wyobrażeniami bohaterki. Samo połączenie dwóch planów jest bardzo ciekawe bo wyobrażenia, a ściślej akcja zbudowana jak prosta, aczkolwiek wypasiona gra komputerowa, rozpoczyna się gdy bohaterka zaczyna tańczyć. I tu mamy zadowalające jak na produkcję amerykańską niedopowiedzenie, bowiem tańca w ogóle nie widzimy, a że panienka wygląda na sierotkę Marysię bardzo ciekawi jesteśmy tej jej przemiany w demona tańca, zwłaszcza że po reakcjach oglądających ją osób wiemy że ten jest czymś wyjątkowym. Dynamikę tańca, ale przede wszystkim pragnień i chęci w nim wyrażonych oddaje nam widowisko akcji, które toczy się w głowie baby doll, jak ją nazywa strona opresyjna. Czyż jednak i taniec nie jest samą akcją?

 

Sceneria realna, choć również dynamicznie filmowana, rozpatrywana jednak w sferze samych działań, bez sposobu ich pokazania, jest bardzo skromna. Główna postać i parę innych kobiet chcą uciec z zakładu psychiatrycznego, który okazuje się zakamuflowanym burdelem dla wybrednych bogatych klientów, gdzie pensjonariuszki-więźniarki uczą się ku ich uciesze także solidnie tańca.

 

Ich działania i możliwości okazują się znacznie skromniejsze niż w innych typach filmów gdzie mamy ucieczkę że strzeżonego miejsca, co podkreśla jeszcze wszystkomogąca w sferze wirtualnej akcja. Można tu i znaleźć ironiczną grymas pod adresem filmów akcji, które w jakiś sposób przerobiły wyobraźnię masowego widza w kierunku „dużo, szybciej, więcej”. Także jednak nie można pominąć tego że jest to krytyka pewnego trendu wyrażającego się w haśle „Uwierz w swoje marzenia – a wszystko ci się stanie”. Nie wiem czy świadome to zamierzenie u reżysera, czy tak mu to wyszło, ale jest i stanowi bardzo istotny element filmu.

 

Tymczasem bohaterka i jej towarzyszki dokonujące w wirtualnym świecie cudów sprawności plus odporność na ciosy i nie przejmowanie się grawitacją, realnie są słabe i bezbronne. (Najsilniejsza z nich, kierując się rozsądkiem odradza ucieczkę).

 

Oglądając wyczyny dziewczyn w wirtualnym świecie spodziewamy się że dziewczyny przemienią się w jakieś komandoski w świecie realnym, tymczasem nic takiego się nie dzieje. Plan ucieczki jest bardzo prosty i zasadza się na zdobyciu kilku przedmiotów, które nie są bynajmniej arsenałem broni i środków wybuchowych, a mają wręcz charakter banalny.

Film mimo że połowa akcji to sceneria science – fiction i fantasy, a w sferze obyczajowej jest mocno stylizowany, przez pokazanie ograniczoności ludzkich działań w stanie opresji jest bardziej realistyczny i nie uszminkowany niż gros hollywodzkich obyczajowych opowieści.

 

Swego czasu film „Speed –niebezpieczna szybkość” był nowatorski bo opowiadał o tym co jest samą istotą kina, o ruchu, także pędzie, szybkości”. Tu też mamy jakiś kamień milowy. Tam była opowieść o kwintesencji kina – ruchu , tutaj opowieść o istocie kina – wyobraźni i jej zderzeniu z ograniczeniem życia to zaś pierwszy raz przynajmniej w tak wyrazistym zestawieniu. Zestawienie wyobraźni i życie pokazuje że ta pierwsza przegrywa, przy tym jest to na tle krytyki łatwości pokonywania przeszkód w dziełach masowej wyobraźni.

 

Tym którzy nie lubią typowych hollywodzkich zakończeń nie zdradzając jak kończy się ta historia, przypomnę że „300” nie ma (choć rzecz z racji wierności historycznej nie może być inna) szczęśliwego zakończenia i wyczuć można było że reżyser lubi niehappyandowe zakończenia.

 

Jednak film nie ma takiej energii jak „300” i takiej siły.

 

Dynamika związana z eksponowaniem przedmiotu działa dobrze we wstępnej części filmu, potem mamy inną konwencję jego pokazywania – fetyszyzację przedmiotu, trochę jak w filmach Tarantino.

 

Mamy jeszcze tutaj polonica, w wersji anty. Jak niejeden pewnie zauważył, choć nie czołowi recenzenci, wizerunek Polaka w filmie amerykańskim ostatnich lat jest zły. Ma to ciągłość od lat 50-tych kiedy przestał być dobry, ale szło to ewolucyjnie. (Ostatni głośny film sprzed tej epoki, gdzie Polak – z Chicago- pokazany jest jako prawy, oskarżony niewinnie człowiek, nadto o szlachetnej fizjonomii, to „Dzwonić Nortthside 777” Henry Hathawaya). Jeszcze na początku lat 90-tych Polak był dziwaczny, ale przy dobrej woli sympatyczny, vide gapowaty, (gapowaty naukowiec, a roztargniony to różnica) szalony naukowiec o nazwisku Szaliński z filmu „Kochanie zmniejszyłem dzieciaki”. (W jakimś filmie kilka lat późniejszym był już Gaziński, ale nie było to nazwisko bynajmniej utworzone od dodawania gazu w samochodzie, jak rozumiała przyjmując to ze śmiechem za dobrą monetę publika kinowa).

 

Ponieważ żydzi przyznają i ogłosili to sami iż Hollywood jest dziełem żydowskim (choć oni czują się upoważnieni decydować kiedy tej wiedzy udzielać profanom bo gdy raz Krzysztof Kłopotowski napisał o tym artykuł został wyrzucony z „Filmu”) a reżyser i współtwórca scenariusza jest też żydem zatem i jemu musimy przypisać postać Polaka ( w tym wypadku Polki). Przyznać jednak trzeba że na końcu nie jawi się ona jako jednoznaczny czarny charakter a i wcześniej też. Nie jest też głupia, ani prymitywna, ni też brzydka. Być może jest tak teraz że w żydowskim filmie amerykańskim musi pojawić się Polak pokazany negatywnie, a Snyder chcąc nie chcąc musiał się do tego dostosować (i widać nie poszedł na całość). Tego nie wiem.

 

Któż to taki ta postać. To kobieta doktor, a zarazem rodzaj burdelmamy. Jako lekarz stosuje metody lecznice polegające na symulowanych bójkach i innych symulowanych zdarzeniach, co przez jednego z pracowników przybytku określone jest jako „polskie metody”. Ale trop rasowy na tym się nie kończy. Główna bohaterka to krucha blondynka z delikatną jak kwiat jabłoni cerą, typ wyglądający na typowo aryjski. Druga po niej postać to również blondyna choć włos ciemniejszy typowa WASP w typie atrakcyjnej i równej kumpeli z przedmieścia. Jest to istotne bo ich główny antagonista a zarazem pan i władca to południowiec z wąsikiem, karykaturalny Latin lover. Doktor Polka ma ciemne włosy. Pamiętamy przeciwstawianie Moniki Lewinsky jako symbolu rozbijającego amerykańskie rodziny, gdzie żona jest spokojna, może nie z wyuzdanym temperamentem seksualnym, ale za to rodzinna wypośrodkowana blondynka jak żona pana Wilusia Clintona. Pani doktor zresztą ubiera się również na czarno, aczkolwiek klasycznie i ma podobny typ urody jak Lewinsky (tyle że jest starsza).

Tyle wątek rasowy.

 

Jeszcze watek religijny. W oglądanym fragmencie alternatywnej historii gdzie Niemcy – naziści niszczą duże miasto widzimy ruinę – zrujnowaną fasadę katedry Notre Dame – wizualnego symbolu chrześcijańskiej kultury. Notre Dame, a więc Paryż. Zwróćmy uwagę – nie wieża Eifla główny symbol Paryża. Kręci taki widok pana Snydera? Przypomina mi się tu historia pewnego żyda i masona, który pojechał aby zobaczyć najważniejsze świątynie chrześcijaństwa, aby tym bardziej wiedzieć jak z tym walczyć. Gdy tak oglądał i podziwiał zarazem i nienawidził objawia mu się Matka Boska i przeżył momentalne i całkowite nawrócenie. To taka dygresja. Czy pan Snyder jest masonem. A dlaczego nie? Masoni proponują wstąpienie każdemu kto jest zamożny, ma pozycję, powodzenie byle tylko nie miał poglądów katolicko-narodowych. Może być nawet konserwatystą, monarchistą. Byle tylko nie głosił poglądów uznawanych jako rasistowskie, w szczególności antysemickie. A czy pan Snyder się swoim masoństwem przejmuje? Niekoniecznie. Zapewne nie ma czasu ani ochoty piąć się tam w hierarchii. Ale zaproponowano mu, co mu szkodzi. Masoneria walczy z wstecznym, hermetycznym kościołem katolickim oficjalnie „błogosławiąc” postępowy, więc nie miał powodu by nie należeć. Bowiem proszę państwa to nie jest tak że scenarzysta usiądzie sobie i powie – teraz dam Notre Dame , tak dla ozdóbki. Nie, to jest przemyślane i ktoś musi na to uczulać. Pranie mózgu zaś pod tym kątem w lożach jest idealnym sposobem.

Katedra Notre Dame jest zatem zniszczona. Koniec katolickiego Boga. Czy to koniec wątku religijnego? Nie. Postać która w wirtualnym świecie pomaga głównej bohaterce i daje jej inspirację do realnego działania to mężczyzna, który najpierw jawi się jako mnich, wyglądający na buddyjskiego, choć symboli buddyjskich nie widzimy, to ważne, potem pojawia się w innych scenach i okazuje się być czymś więcej. Komentarz do tego wątku mamy też w końcowej części filmu w głosie zza kadru. Bóg? Jaki? Na pewno nie chrześcijański, trochę deistyczny, trochę starotestamentowy, ale przepuszczony bardziej przez dwa tysiące lat judaizmu rabinicznego, gdzie jawi się czasem jako wymagający ojciec, niby obecny, ale jednak daleki od człowieka, a czasem jako miły staruszek i trochę też jak z mądrości Tewje mleczarza ze „Skrzypka na dachu” gdy ten mając kłopot uderza się mocno w kamień, podnosi wzrok ku niebu i śmieje się, kiwając głową.

 

Dobroć Demiurga na końcu jest jakby przyszywana do reszty, celowo sztuczna, choć jeśli potraktujemy go jako tylko człowieka jest naturalna. W jego radach jest też luka, pewnie przez niego zamierzona. Co to ma oznaczać? W kontekście związku autora z dziełem można podjąć trop problemu żydowskiej tożsamości religijnej, napotykającej w zlaicyzowanym świecie na problem utożsamienia się z judaizmem rabinistycznym, stawiającej pytania dla siebie co naprawdę ma być, choć wiedzącej czego ma nie być (Katedra Notre Dame).

 

Dodać można jeszcze że jest to film, który nie straci na małym ekranie (choć dziś często nie takim małym i o taki 40- calowy w przypadku tego filmu mi chodzi). Zasadniczo oglądanie filmów poza salą kinową należy zawsze uznawać za rodzaj barbarzyństwa. Są jednak filmy które na małym ekranie niedużo tracą. Tu mamy brak szerokich planów, przestrzeni i tych walorów które sprawiają że film plenerowy traci poza kinem.

 

Ocena tego filmu w wąskiej skali od jeden do sześć nie jest zbyt trafna. Daje mu 3,5 co u mnie jest oceną dość wysoką. Film któremu daję 4 jest naprawdę dobry. Oczywiście jest to ocena za film jako obraz nie za wartość jako pewnego kamienia milowego. Bowiem w tego typu obrazach istotna jest podskórna energia, której więcej miało „300”. Sztandarowym przykładem gdy idzie o tego typu „energetyczność” jest „Matrix”. Kolejnym częściom jednak zaś dałem już 3,0, zatem „Sucker Punch” oceniłem istotnie wyżej.

 

—————————————————————————————————————–

Reżyseria: Zack Snyder,

Scenariusz: Zack Snyder,

Zdjęcia: Larry Fong

Muzyka: Tyler Bates, Marius DeVries

Produkcja: Zack Snyder, Deborah Snyder

Premiera: 25 marca

0

CyprianPolak

Rece wyciagniete po polski majatek narodowy musza zostac odciete!

126 publikacje
0 komentarze
 

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758