Kiedy pokazano je z bliska okazało się, że są na tych fragmentach swastyki, gołe baby, Anna Fotyga i karły.
Przedwczoraj nasz kolega redpill umieścił pod tekstem komentarz z linkiem do wywiadów jakie Monika Jaruzelska prowadziła i pewnie nadal prowadzi z różnymi celebrytami. Najpierw wyświetlił mi się wywiad z Kamilem Sipowiczem. Obejrzałem może z 10 minut i poszedłem zwrócić treść żołądka do łazienki. Nie miałem doprawdy pojęcia, że jesteśmy już tak nisko.
Najpierw pokazali w tym filmie jakąś galerię z olbrzymimi płachtami papieru, na których ktoś niezręcznie i niezdarnie powyklejał olbrzymie okręgi ułożone z gazetowych wycinków. Kiedy pokazano je z bliska okazało się, że są na tych fragmentach swastyki, gołe baby, Anna Fotyga i karły. Okazało się, co wcale nie było takie oczywiste na początku, że te wyklejanki robił sam Sipowicz. Przez chwilę miałem nadzieję, że to co widzimy to może jest salon u Jaruzelskiej, ale nie. To była sztuka, którą wystawia i jak przypuszczam sprzedaje Kamil Sipowicz. I teraz ci wszyscy, którzy tu przychodzą i opowiadają, że ja się frustruje powodzeniem innych, sławniejszych ode mnie osób mają rzetelny powód do takich ocen. Ja naprawdę się frustruję tym Sipowiczem, bo pamiętam sytuację, kiedyś w szkole średniej, następującą. Miałem już dość tych zwójek sosnóweczek, tych opaślików, tego mierzenia drewna bez kory i w korze i zrobiłem ku radości swojej i kolegów taki olbrzymi kolaż, składający się w gołych bab, potworów powycinanych z gazet o filmie i różnych dynamicznych sytuacji umieszczonych na zdjęciach w gazetach. Szalenie to się podobało, ale żywot miało krótki, bo skonfiskował mi moje dzieło wychowawca Mundek, który jąkał się straszliwie i łażąc po pokojach polował na gołe baby przywieszone na słomiankach. Kiedy jakąś zobaczył zrywał zdjęcie jednym szarpnięciem, nie bacząc na to, że szpilki mogą mu się wbić w rękę i mówił: s-s-s-s-s-s-seksu n-n-n-n-n-n-niet!!!! Mój kolaż potraktował nieco inaczej, bo przylazł do pokoju kiedy byliśmy na świętach w naszych domach i ściągnął go pod moją nieobecność. A dziś proszę! Rzeczy dużo gorsze, słabsze i bardziej trywialne jakiś Sipowicz umieszcza w galeriach i nie dość, że kasuje za bilety to jeszcze sprzedaje pewnie jakimś kompletnie oczadziałym i głupim Niemcom. W dodatku promuje go córka Jaruzelskiego, która wystylizowana jest na dobrą panią ABC, co nie chciała Niemca i przez to Jaś nie doczekał w piwnicznej izbie. A jak się uśmiecha….
Sipowicz, co było dla mnie pewnym zaskoczeniem, również jak ja kończył technikum. Tyle, że było to technikum mechaniki precyzyjnej. Po tym technikum również jak ja poszedł na kompletnie odjechane studia, a dziś jest artystą. Tyle, że dużo ode mnie słabszym, choć znacznie lepiej promowanym.
Ponoć dalej w tym wywiadzie, którego nie dałem rady obejrzeć do końca Sipowicz opowiada o jakichś satanistycznych rytuałach. Nie chce mi się tego sprawdzać, ale jak macie ochotę, to proszę:
Wczoraj zaś Toyah opowiedział mi o tym co wyczytał w książce reżysera Bugajskiego (albo jakiegoś innego, to bez znaczenia). Oto Bugajski wracając skądś z kolegami zatrzymał się na siku, gdzieś na wyniosłej skarpie. Był ranek, w dole mgła otulająca miasto. No i sikał Bugajski wraz z kolegami w tę mgłę, w to miasto niby i przyszedł mu do głowy pomysł, by zrobić o tym film. I Toyah specjalnie do mnie zadzwonił, żeby mi opowiedzieć i zauważyć, słusznie – bo ja tego w taki sposób opisać nie potrafiłem – że ta cała ich sztuka bierze się z taki właśnie spostrzeżeń. Nie chodzi bynajmniej o sikanie, ale o tak zwaną impresję. Ci durnie wierzą, że jakiś motyw, jeden motyw, góra dwa, plus trywialna, ukradziona komuś historia o d…pie Maryni i huzarach zamieni się w dzieło wybitne. To nie jest już nawet amatorszczyzna, to jest po prostu słomianka z gołymi babami powycinanymi z tygodnika „Razem”.
Ponieważ tak się składa, że niewielu ludzi rozumie na czym ta tak zwana sztuka polega, usiłują oni zagrywać impresjami właśnie, albo kontrowersyjnymi tematami. Zwykle robią ta w taki sposób, że pointa tekstu, filmu, piosenki, serialu czy czegokolwiek innego znana jest już na samiuśkim początku. Tak się robi gdy ktoś ma zamiar zdobyć kasę, ale czasem Systemowi potrzebne jest kino – pozostańmy przy kinie – ambitne. I co wtedy? To jest znacznie prostsze niż się wam wydaje. Kiedy ktoś chce zrobić kino ambitne angażuje po prosty Jerzego Radziwiłłowicza. Jeśli chce zrobić kino ambitne i trochę skandalizujące dzwoni do Krzysztofa Majchrzaka, a jeśli chce tylko przewalić budżet to do Lindy. I tyle. Nic więcej nie trzeba robić.
Ponieważ jednak nasz świat jest poważny, wszyscy ci oszuści i kanciarze muszą mieć przepisaną jakąś rzeczywistą funkcję, z której być może nawet nie zdają sobie sprawy. Otóż oni są stróżami braci swoich jak oznajmia Pismo. Braci swoich czyli nas wszystkich. Chodzi bowiem o to, by słoik z napisem Polska był przez cały czas mocno zakręcony, a jeśli już się go przez przypadek odkręci musi się zeń wydobyć taki smród, żeby wszyscy pouciekali, albo popadali z wrażenia. Do tego właśnie służą Sipowicze, Jaruzelskie, Richardsony, Kory, Peszki, Majchrzaki i Radziwiłłowicze. Do niczego innego. Do tego także służą nasi. Ich funkcja jest dokładnie taka sama, polega ona na powtarzaniu przepisanych skądś mantr, które nawet nie zostały do końca przemyślane. Mantry te to tak zwane poglądy i opcje ideowe, którym można być wiernym lub nie. Wierność opcjom wyraża się na przykład w używaniu bądź nieużywaniu prezerwatyw albo nawet nie w samym używaniu bądź nie używaniu, ale w mówieniu o tym, w sposób uznany przez ogół za kontrowersyjny. Kiedy któryś z „naszych” jest poważniejszy, opowiada o objawieniach, których doznał i o przeżyciach mistycznych, których doświadcza za każdym razem kiedy z żoną i licznym potomstwem znajduje się w kościele parafialnym i siebie na osiedlu. Czyni to w taki sposób, że nie ma na planecie Ziemia nikogo chyba, kto uwierzyłby w szczerość jego słów. Poza oczywiście istotami takimi jak eska czy gemba, którzy piszą i wołają – nie napadajmy na naszych, nie napadajmy na naszych. Otóż kochani to czy my na nich napadamy czy nie jest dla tych istot zupełnie bez znaczenia. Ponieważ oni także są stróżami braci swoich. I taka jest ich istotna funkcja. Innej nie ma. Chodzi o to, by ze słoika z napisem „Polska” nie wydobyło się nic poza tym co ma się wydobyć, by wszyscy dookoła wyrobili sobie o zawartości słoika odpowiednią opinię.
Kiedy staliśmy z Toyahem pod namiotem Solidarnych 2010 powiedziałem, że póki książki polskie, polskie filmy nie będą czytane, tłumaczone i nagradzane za granicą dlatego, że są dobre i fajne nie ma co mówić o sukcesie, wolności czy dobrych zarobkach. Wszystko co jest na naszym wewnętrznym rynku to fikcja, a artyści i pisarze to – powtórzę raz jeszcze – stróże braci swoich. Nikt więcej. I na tle tak zwanych „naszych” Kamil Sipowicz nie wypada jeszcze wcale najgorzej, bo przecież sprzedaje ten swój kit za granicę.
Kiedy o tym mówię podaję zawsze przykład literatury szwedzkiej, która jest lansowana i sprzedawana w całej Europie. Komuś się to opłaca. Jeśli chodzi o nasze książki jedyną opcją jest Szczygieł i Hanna Krall, a wcześniej był nią Kapuściński. I koniec. Wyglądamy z tym jak ch…j na weselu. Nikt nie traktuje serio polskich książek, a taki Szczygieł mówi jeszcze potem, że poziom krytyki jest niski. Facet nazwiskiem Larsson pisał kosmicznie opasłe kryminały, które szły i idą nadal jak woda. Ale to są książki, o które ktoś dba i które sprzedaje się czytelnikom. Książki Szczygła zaś sprzedawane są francuskim bibliotekom więziennym w ramach jakichś programów unijnych. O książkach Ziemkiewicza nikt w Europie nie słyszał. Kiedy o tym opowiedziałem wtedy pod namiotem jakaś pani oburzyła się, że przecież Larsson pisał kryminały. No i co z tego? To nie ma najmniejszego znaczenia. Jeśli treści polskie nie będą miały tej siły jaką miało „Quo vadis” to nie ma o czym gadać. Możemy zająć się wszyscy wyklejaniem mandali, gdzie na przemian będą układane główki Karnowskich, Ziemkiewicza, Cejrowskiego, psa Kory, kotów Leskiego i gołej Dody. Jeśli oni wszyscy nie myślą o tym, żeby sprzedawać swoje dzieła na innych rynkach to znacz, że demaskują się w ten sposób i są tym o czym już pisałem – stróżami braci swoich.
Trwa promocja książki „Atrapia” na stronie www.coryllus.pl. Można ją kupić w cenie 15 złotych plus koszta wysyłki. Sprzedajemy także ostatnie egzemplarze „Dzieci peerelu”. Wznowienia na razie nie będzie. 22 listopada, w czwartek, w bibliotece przy ul. Chłodnej w Warszawie odbędzie się spotkanie z autorem tego bloga i promowanych na nim książek – Gabrielem Maciejewskim. Zapraszam.
Książki nasze zaś można kupić w księgarniach:
Księgarnia Wojskowa, Tuwima 34, Łódź
Księgarnia przy ul. 3 maja Lublin
Tarabuk – Browarna 6 w Warszawie
Ukryte Miasto – Noakowskiego 16 w Warszawie
W sklepie FOTO MAG przy stacji metra Stokłosy w Warszawie
U Karmelitów w Poznaniu, Działowa 25
W księgarni Gazety Polskiej w Ostrowie Wielkopolskim
W księgarni Biały Kruk w Kartuzach
W księgarni „Wolne Słowo” w Katowicach przy ul. 3 maja.
W księgarniach internetowych Multibook.pl i „Książki przy herbacie” oraz w księgarni „Sanctus” w Wałbrzychu.
No i oczywiście na stronie www.coryllus.pl
swiatlo szelesci, zmawiaja sie liscie na basn co lasem jak niedzwiedz sie toczy