Jak zapobiec, by kryzys pustoszący gospodarkę Europy
nie wtargnął do Polski?
STRATEGIA PRZETRWANIA
Uwarunkowania globalne
Od kilku lat jesteśmy świadkami bardzo głębokich, brzemiennych w skutki procesów ekonomicznych, którym towarzyszą nie mniej radykalne w swej treści przemiany polityczne. Europa staje się kontynentem na którym walka o dominację ekonomiczną i polityczną wkracza w decydującą fazę.
W wymiarze ekonomicznym trzy wydarzenia wyznaczają kierunek zmian w Europie. Po pierwsze ogromny wzrost obciążenia banków europejskich złymi długami, importowanymi ze Stanów Zjednoczonych (na kwotę ponad 5 bilionów dolarów). Uzależnia to banki i instytucje finansowe Europy a pośrednio budżety państw od prowadzonej przez amerykański FED polityki emisji dolara. Można śmiało powiedzieć, że następuje podporządkowanie systemu finansów europejskich oraz systemu obsady stanowisk najważniejszych urzędów i instytucji w Europie decydentom ekonomicznym i politycznym w Stanach Zjednoczonych.
Po drugie – wyraźnie już są widoczne ujemne konsekwencje wprowadzenia wspólnej waluty euro, która miast dynamizować gospodarkę państw członkowskich Unii stała się narzędziem wtórnego podziału produktów i dochodów Europejczyków, narzędziem zadłużania i uzależniania jednych państw wobec drugich, jednych narodów wobec innych. Unia Europejska przegrała batalię o ustanowienie nowego pieniądza światowego – euro. Zamiast renty emisyjnej przychodzi dziś państwom i społeczeństwom Europy – członkom strefy euro i nie tylko, płacić wysokie koszty posługiwania się niesprawnym narzędziem.
Trzecim czynnikiem, który w sposób znaczący i co należy podkreślić ciągle rosnący oddziaływuje na gospodarkę Europy to dynamika gospodarcza krajów Azji, w szczególności Chin. Całkowitej zmianie uległy kalkulacje opłacalności, rentowności, konkurencyjności w większości dziedzin przemysłu zmuszając Europę do rezygnacji z produkcji wielu towarów i sądzić należy, że trend ten utrzymany zostanie przez wiele lat.
Europa miast trzymać się sprawdzonego historycznie systemu pomnażania wartości i bogactwa, a mianowicie – od oszczędności przez inwestycje po rozwój gospodarczy – zaczęła naśladować Stany Zjednoczone i ich model – od rosnącej konsumpcji na kredyt, po zadłużanie się i rozwój dzięki emisji pieniądza. Europejczycy zapomnieli, że droga amerykańska jest bardzo ryzykowna i by była skuteczna wymaga spełnienia szeregu warunków, w tym najważniejszego czyli posiadania przywileju emisji pieniądza światowego.
W sumie narastające problemy Europy skutkują utratą konkurencyjności gospodarczej i malejącym udziałem w gospodarce światowej. Europa z podmiotu walki o strefy wpływów przeistacza się w przedmiot tej walki. Ustępuje miejsca dynamicznym państwom Azji.
Na gruncie politycznym obserwujemy rosnącą koncentrację władzy w rękach polityków niemieckich i francuskich kosztem reszty Europy przy jednoczesnym wykorzystaniu instrumentu finansowego, jakim jest euro do egzekwowania tej władzy. Ponieważ jednocześnie społeczność europejską toczą dodatkowe choroby, takie jak biurokracja, problemy demograficzne, konflikty etniczne i inne, tym widoczniejszy jest nacisk elit politycznych na ograniczanie swobód demokratycznych, koncentrowanie niekontrolowanej realnie władzy w rękach tychże elit. W przypadku „wycofywania się” Stanów Zjednoczonych z polityczno-wojskowego patronatu nad Europą (co dziś możemy obserwować), należy liczyć się z otwartym rozpoczęciem rozgrywki o dominację polityczną na starym kontynencie między Niemcami i ich sojusznikami a resztą Europy.
Kryzys ekonomiczny przestał być zjawiskiem „niechcianym”. Przeciwnie. Ponieważ każdy kryzys ma swoich beneficjentów i przegranych, ponieważ każdy kryzys przyspiesza koncentrację kapitału, władzy, własności, to można powiedzieć, że współczesne elity europejskie, szczególnie niemieckie, ale pewnie też inne, dla tych celów chcą właśnie zjawiska kryzysowe w gospodarce wykorzystać.Nie dopuszczają, by osłabione gospodarczo kraje Unii zjednoczyły się w obronie własnych interesów ekonomicznych, przeciwnie – robią wszystko, by kraje te wzajemnie się konfliktowały i skłócały. Przykładem takiej polityki jest skrajnie restrykcyjna postawa wobec Węgier, które przyjęły a właściwie narzuciły własnemu społeczeństwu bardzo radykalne ograniczenia w poziomie życia przy jednoczesnym łagodnym i pełnym wyrozumiałości podejściu do Hiszpanii a także Grecji. Fakt tej niezgodnej z deklaracjami polityki powinien być sygnałem i przestrogą dla Polski.
Polska w Europie
W odróżnieniu od większości gospodarek europejskich nasz system bankowy nie jest nasiąknięty „toksycznymi” długami. Możemy też mówić o „premii za zacofanie” czyli ograniczeniu udziału powiązań z gospodarką światową poprzez handel zagraniczny i przepływy kapitału, co daje nam względną niezależność. Jak dotychczas możemy cieszyć się samowystarczalnością energetyczną, wynikającą stąd stabilnością kosztów i cen nośników energii. Warto także podkreślić, że z powodu silnego powiązania gospodarczego z Niemcami, które jako jedyne państwo europejskie dotrzymuje kroku w konkurencji międzynarodowej, my także korzystamy poprzez wzrost eksportu.
Co należy robić? Powinniśmy nie dopuścić do „zainfekowania” naszej gospodarki nowymi chorobami Europy. Mam tu na myśli przede wszystkim tzw. pakt fiskalny. Na jego negatywy polityczne dla Polski wskazywał w swym artykule Pan Marszałek Janusz Dobrosz. Ja pozwolę sobie ograniczyć się do wątku ekonomicznego. Ratyfikacja przez Polskę podpisanego przez premiera Donalda Tuska paktu fiskalnego oznaczać będzie narzucenie samemu sobie przez rząd RP ograniczeń w instrumentarium ekonomicznym jak wysokość deficytu budżetowego, polityka podatkowa i inne. Jednocześnie zostaniemy zmuszeni na własne życzenie do wspierania bądź dofinansowania gospodarek znacznie wyżej rozwiniętych niż nasza.
Fakt, że Sejm w ostatnich dniach wyraził zgodę na ratyfikację paktu fiskalnego potwierdza zupełny brak poczucia odpowiedzialności za losy Polski ze strony tych, którzy głosowali „za”.
Nie powinniśmy ulec schematowi „zaciskania pasa” ponad miarę po stronie wydatków, który instytucje europejskie starają się narzucić członkom Unii. Polityka ta miast leczyć wpędza w jeszcze głębszą chorobę gospodarki państw europejskich, a w szczególności ich budżety, skutkuje rosnącym bezrobociem, zadłużeniem, obniżeniem tempa wzrostu PKB.
W kryzysie gospodarki europejskiej dominować będą procesy deflacyjne (spadek cen), podtrzymywanie niskiej stopy procentowej, ograniczanie popytu. Dla Polski taki kierunek i charakter zjawisk ekonomicznych jest szczególnie niekorzystny. Deflacja oznacza spadek dochodów z eksportu, co przy jednoczesnym silnym wewnętrznym nacisku inflacyjnym wynikającym z błędnej polityki budżetowej, wysokiej stopy procentowej skutkuje wzrostem kosztów produkcji, a w sumie spadkiem opłacalności eksportu. Dlatego tak potrzebna jest mądra strategia wspierania gospodarki przez rząd. W przeciwnym bowiem razie kryzys w postaci już nie tylko spadku zatrudnienia (co obserwujemy obecnie), ale także spadku produkcji, inwestycji, konsumpcji rozleje się na wszystkie dziedziny gospodarki.
Polska strategia
Kwestia strategii „przetrwania” jest tym bardziej pilna, że rząd w polityce finansowania inwestycji przyjął postawę – co zrealizujemy do czerwca 2012 czyli do EURO to dobrze, a później „tniemy równo z trawą” czyli radykalnie ograniczamy wydatki inwestycyjne zarówno na poziomie rządu, jak też samorządów. Takie działanie z pewnością doprowadzi do bankructw w branży budowlanej i obsługi budownictwa a w efekcie działania mechanizmu mnożnikowego do drastycznego ograniczenia popytu wewnętrznego.
Z pewnością ograniczeniem dla polityki gospodarczej będzie niemożność wspierania eksportu poprzez aktywną politykę kursu walutowego. Osłabienie złotówki tak pożądane przez eksporterów uderza jednak w wielosettysięczne grono zadłużonych w walutach obcych, a dla budżetu oznacza wzrost wskaźnika długu publicznego względem PKB. Ponieważ parametr ten jest wytyczną w polityce Unii Europejskiej w przypadku jego przekroczenia narażamy się na retorsje ze strony Unii. Jako radykalny zwolennik wspierania eksportu podkreślam jednak, że troska o jego opłacalność powinna pozostać absolutnym priorytetem.
Polska potrzebuje strategii społeczno-gospodarczej na nadchodzące trzy-pięć i więcej lat. Używam terminu strategia ponieważ skala wyzwań, problemów wynikających z uwarunkowań zewnętrznych takich jak globalizacja i członkostwo w Unii Europejskiej a przede wszystkim niestabilność koniunktury światowej i ich oddziaływanie na Polskę, a z drugiej strony skala problemów wewnętrznych wynikających z pogłębiającego się zadłużenia państwa, pogarszania struktury demograficznej i innych czynników wymagają nie działań doraźnych, a właśnie strategii długookresowej.
Za wypracowanie strategii a następnie jej realizację odpowiedzialność ponosić powinny zgodnie rząd, Narodowy Bank Polski, struktury samorządowe. Moim zdaniem sedno strategii powinno polegać na podtrzymaniu i wspieraniu opłacalności eksportu, ale przede wszystkim na dwóch działaniach: stymulowaniu rozszerzania rynku wewnętrznego i „dezaktywacji” szarej strefy.
Skupmy się na kwestii rozszerzenia rynku wewnętrznego. Wobec perspektywy ograniczenia inwestycji finansowanych z budżetu po czerwcu 2012 związanym z tym zagrożeniem zapaści branży budowlanej oraz uruchomienia ujemnego mnożnika popytowego i zatrudnieniowego niezbędnym jest podjęcie przez rząd i NBP działań wspierających popyt, inwestycje, zatrudnienie. Jest to tym bardziej konieczne, gdyż obserwowana od szeregu miesięcy tendencja wzrostu bezrobocia oznaczać może także, że część z ponad 700 tysięcy Polaków, którzy zaciągnęli kredyty mieszkaniowe w przypadku obniżenia dochodów, bądź utraty pracy wpadnie w pułapkę zadłużeniową i niemożność spłacenia zaciągniętych kredytów.
Dlatego potrzebne jest zdecydowane działanie bądź sygnał dla tych, którzy dysponują oszczędnościami bądź wysokimi dochodami, że warto zacząć budować lub remontować. Program należy zacząć od umożliwienia odliczenia podatku VAT zapłaconego w wydatkach remontowych bądź inwestycyjnych od dochodu, a następnie wprowadzić ulgę inwestycyjną umożliwiającą odliczanie od dochodu części wydatków netto na inwestycje i remonty. Program musi być adresowany bezpośrednio do podatników a nie do banków. Osobny program powinien być przygotowany dla deweloperów, spółdzielni mieszkaniowych oraz samorządów inwestujących w budownictwo mieszkaniowe. Jego sedno powinno dotyczyć premiowania za zatrudnienie i inwestowanie w postaci ulg i zwolnień.
Pomimo żonglowania danymi statystycznymi, które mają służyć potwierdzeniu wizerunku, że jesteśmy zieloną wyspą większość branż małej i średniej przedsiębiorczości (poza żywnościową, meblarską) odnotowuje coraz niższą rentowność. Dlatego konieczne są decyzje, które ukażą przedsiębiorcom, że rząd i NBP działają w interesie przedsiębiorstw polskich a nie wbrew tym interesom. Rozumiejąc napięcia budżetowe uważam za wart rozważenia sygnał o możliwości odpisu od podstawy opodatkowania określonej części inwestycji nawet nie w roku następnym, a przykładowo po dwóch latach, tak by dać ministrowi finansów czas na ewentualną analizę zmian w dochodach budżetu. Ulga podatkowa rozliczana po dwóch latach od poniesionych nakładów inwestycyjnych to może być wstęp do szerszego programu zachęt dla przedsiębiorców. Sedno tego programu należałoby streścić hasłem: „Oszczędności i inwestycje Polaków w Polsce będą zwolnione z opodatkowania”.
Trzeba przeanalizować i rozważyć obniżkę akcyzy na nośniki energii i paliwa. Brak oficjalnych danych, ale jestem przekonany że dochody firm takich jak Orlen, LOTOS, PGNiG i innych związanych z sektorem paliwowo-energetycznym spadają, a co za tym idzie spada też ich rentowność. Drożejące paliwo to wzrost kosztów dla przedsiębiorców, spadek opłacalności produkcji, ograniczenie możliwości zakupu innych towarów i usług a zatem zwężenie rynku. Obniżenie cen paliw drogą aprecjacji złotówki (o czym mówią niektórzy doradcy rządowi i tzw. eksperci) byłoby błędem, gdyż pogorszyłoby opłacalność eksportu. Natomiast realizowana przez Urząd Regulacji Energetyki polityka akceptowania podwyżek cen gazu dla odbiorców indywidualnych i przedsiębiorstw o od 7 do 16% dowodzi, że rząd … chce upaść nie doczekawszy końca kadencji.
Jesteśmy świadkami cięć w wydatkach inwestycyjnych zarówno rządu, jak i samorządów. Przykładowo minister finansów obniżył prognozę wpływów z podatku CIT co skutkuje na Mazowszu cięciami w planowanych inwestycjach o ponad 40%. Doprowadzi to do bankructw w branży budowlanej i znacznego spadku zatrudnienia. Uważam że należy zrobić wszystko dla podtrzymania inwestycji finansowanych z budżetu centralnego uprzednio dobrze przemyślawszy które z nich powinny otrzymać priorytet, bo niewiele trzeba do ich dokończenia, bądź też rozwiązują ważne problemy transportowe, ekologiczne lub inne. Natychmiast pojawia się w związku z tym pytanie – skąd wziąć pieniądze? Moja odpowiedź jest prosta i stanowcza. Pochodzić one powinny z emisji obligacji, które gwarantowane byłyby określoną kwotą – przykładowo od 3 do 5 miliardów euro pochodzących z rezerwy dewizowej. Co więcej, zlecenie na roboty budowlane związane z tym programem należy zaadresować do polskich firm celem uniknięcia transferu zarobionych pieniędzy zagranicę. Tak, by wykonawcy i podwykonawcy dawali pracę przede wszystkim polskim robotnikom, by – były to inwestycje, w których wykorzystuje się wydobywane w Polsce surowce i produkowane materiały. Dla tych, którzy po przeczytaniu powyższego fragmentu „zaczną pukać się w czoło” dowodząc, że tak nie można, że nasze rezerwy dewizowe są święte przypomnę, że o dziwo, kwotę ponad 6 miliardów euro przekazaliśmy w ramach paktu fiskalnego instytucjom międzynarodowym na dofinansowanie bankrutujących państw i banków. Pragnę także przypomnieć, że według oficjalnych danych nasze rezerwy dewizowe wynoszą ponad 70 miliardów dolarów, a są tacy, którzy twierdzą, że przekroczyły 100 miliardów. Kwota, o którą mnie chodzi, a która pozwoliłaby kontynuować program inwestycji infrastrukturalnych – 3 do 5 miliardów euro w żadnym wypadku nie stanowi naruszenia stabilności systemu rezerw dewizowych. Jestem pewien, że tak podtrzymany program inwestycyjny przyniósłby znaczne korzyści budżetowe państwu, gdyż dałby wzrost zatrudnienia i wpływy podatkowe od płac przy jednoczesnym zmniejszeniu bezrobocia i kosztów z tym związanych. Przedsiębiorstwa pracujące przy inwestycjach infrastrukturalnych a także wykonujące na ich rzecz usługi jak kolej płaciłyby podatki od uzyskanych dochodów co korzystnie wpłynęłoby na budżet państwa.
Zjawiskiem o szczególnym, negatywnym oddziaływaniu z punktu widzenia konsumenta jest inflacja. Odgrywa ona rolę czynnika wpływającego na wtórny podział dochodów i różnice w poziomie zamożności społeczeństwa. Ceny dóbr konsumpcyjnych podstawowych takich jak: żywność, odzież, usługi, czynsze i opłaty rosną znacznie szybciej od średniego tempa inflacji. Oznacza to, że dochody i poziom życia najliczniejszych grup społecznych o średnich i niskich dochodach realnie szybko spadają. Na drugim biegunie mamy do czynienia ze spadkiem cen (deflacją) dóbr wyższego rzędu takich jak: mieszkania, niektóre usługi, dobra trwałego użytku, elektronika. Oznacza to szybszy od wynikającego z tempa inflacji wzrost zamożności ludzi o najwyższych dochodach. A zatem rozwarstwienie społeczne szybko powiększa się.
Na wysokiej inflacji korzysta budżet, gdyż podatki od drożejących dóbr ściąga na bieżąco, co daje wzrost dochodów z VAT-u i akcyzy. Natomiast podwyżek płac w sferze budżetowej i waloryzacji świadczeń dokonuje z opóźnieniem raz do roku, bądź jak w przypadku cen regulowanych, nie podnosi ich od szeregu lat czym w decydujący sposób wpływa na spadek dochodów i opłacalności działalności gospodarczej w niektórych branżach przemysłu i usług.
Obniżenie tempa inflacji, tak pożądane z punktu widzenia nisko i średnio zamożnych obywateli może dokonać się tylko dzięki skoordynowanym działaniom rządu i NBP. Kluczową rolę do odegrania ma Narodowy Bank Polski, gdyż to on pośrednio rozstrzyga o wysokości stopy procentowej, po której banki kredytują inwestycje i pożyczki konsumpcyjne. Bez radykalnego obniżenia wysokości odsetek od kredytu dławiona będzie aktywność gospodarcza przedsiębiorstw, a banki pogrążać się będą w nadmiarze pieniędzy czyli w nadpłynności przerzucając na NBP koszt tzw. sterylizacji czyli ściągania pieniędzy z rynku. Banki skwapliwie przyklaskują władzom NBP za podtrzymywanie wysokiej stopy procentowej, gdyż jest to dla nich premia za bezczynność. Nawiasem mówiąc, polityka ta stymuluje inflację, której negatywne skutki banki będą odczuwać po pewnym czasie. Rośnie bowiem liczba klientów, którzy mają trudności z terminową spłatą kredytów, co zmusza banki do tworzenia dodatkowych rezerw i odpisów. Obniżenie stopy procentowej przyczyniłoby się także do spadku tempa inflacji, a to z kolei sprzyjałoby wzrostowi realnych dochodów i popytu ze strony grup nisko i średniozamożnych.
W tym kontekście podjęta ostatnio przez władze NBP decyzja o podwyższeniu stopy procentowej w moim przekonaniu dowodzi, że bank służy nie polskiemu konsumentowi i przedsiębiorcy, nie polskiemu państwu i budżetowi a …
Narodowy Bank Polski powinien metodą stanowczej perswazji przekonać banki komercyjne w Polsce do poskromienia ich apetytów w narzucaniu opłat klientom i transferze zysków zagranicę.
Dziś na całym świecie walka o wyjście z kryzysu toczy się wspólnymi siłami rządów i banków centralnych. Przykładem niech będzie deklaracja obu kandydatów na prezydenta Francji, że doprowadzą do zmiany umocowania i kompetencji banku centralnego w strefie euro. Dziwnym jest, że tylko u nas dzieje się inaczej. Chyba, że NBP chce udowodnić, że nie ma nic wspólnego ze słowami „narodowy, bank, polski”.
Drugim strategicznym kierunkiem działania rządu powinna być dezaktywacja szarej strefy. Ostatnie dwa lata z powodu wzrostu cen, głównie surowców, wzrostu obciążeń podatkowych, narzutów i opłat, a także kontroli, biurokracji i korupcji spychają coraz większą grupę przedsiębiorców do szarej strefy i podziemia gospodarczego. Powiedzmy jasno: to nie przedsiębiorcy są temu winni, że szara strefa gwałtownie się rozrasta. To władza i złe prawo wymuszają taką a nie inną reakcję przedsiębiorców walczących często o przetrwanie.
Należy uczynić opłacalnym dla konsumenta i przedsiębiorcy ujawnienie transakcji i obrotu gospodarczego. Najprostszym i najskuteczniejszym jest wykazać, że dla obu stron opłacalnym jest otrzymywanie, ewidencjonowanie i rozliczanie faktur. Mówiąc wprost: bez przywrócenia korzyści z rozliczenia wydatków na remont bądź budowę, bez możliwości zaliczania w koszty wydatków na restaurację (chociażby w określonym procencie od wypracowanego zysku), bez odliczania od dochodu choćby kwotowo bądź procentowo wydatków na ochronę zdrowia, edukację i korepetycje będziemy grzęźli w szarej strefie, a budżet świecił pustkami. A przecież są jeszcze usługi warsztatów samochodowych, fryzjerskie i inne, które gdyby dać szansę ujawnić obrót przyniosłyby budżetowi znaczne wpływy. Zdaję sobie sprawę, że działania sprzyjające dezaktywacji szarej strefy naruszyłyby głęboko zakorzenione nawyki, ba, interesy licznego grona pseudobiznesmenów sprzęgniętych z biurokracją. Decyzja należy do rządzących – w czyim imieniu, w czyim interesie a w związku z tym jak długo chcą sprawować władzę…
ekonomista i polityk, nauczyciel akademicki, posel na Sejm III i IV kadencji, kandydat w wyborach prezydenckich w 2000, od 2004 do 2009 deputowany do Parlamentu Europejskiego