Ponieważ jesteśmy w przeddzień przewrotu, wcześniej przygotujmy się do tego, by wiedzieć jak się zachować.
Nie zabijamy wrogów, chyba, że tylko w obronie koniecznej. Nie rabujemy, rabusiów oddajemy pod sąd.
Opozycja ma się poddać bez walki, by zachować zdrowie i życie. Jeńców traktujemy honorowo, rannych opatrujemy.
W roku 1948r. Ks. Michał Poradowski otrzymuje propozycję objęcia katedry socjologii i katolickiej nauki społecznej na Uniwersytecie Katolickim w Santiago de Chile. Oferta ta mogłaby wydawać się zaskakująca, gdyż miał wtedy dopiero 35 lat. Jednak w ciągu tych kilku lat, które spędził w paryskich uczelniach na Sorbonie, w Instytucie Katolickim i w Narodowym Instytucie Nauk Politycznych uzyskał trzy doktoraty: z teologii, socjologii i prawa. Był zatem człowiekiem nieprzeciętnie inteligentnym i pracowitym. Sam, w wywiadzie dla Naszej Polski udzielonym w 1998r. Opisuje to tak: Moja wędrówka zaczęła się w roku 1945 , kiedy to musiałem uciekać z Polski, gdyż byłem w Narodowych Siłach Zbrojnych szefem duszpasterstwa, kierownikiem wszystkich kapelanów. Komuniści mnie znali i od razu trafiłbym do więzienia. Znalazłem się w Paryżu, tam studiowałem, kontynuowałem naukę hiszpańskiego, rozpoczętą jeszcze w Warszawie za okupacji u bardzo kulturalnej profesorki. W Paryżu poznałem pewnego chilijskiego księdza, on już nie żyje, który mnie namówił na wyjazd do Chile. Był to zamożny i bardzo mądry człowiek, m.in. wybudował w Chile wiele pięknych kościołów. Niestety, nie pamiętam dzisiaj jego nazwiska.[1]
Rok później opuszcza więc Francję i rozpoczyna najbardziej aktywny i twórczy okres swojego życia. Jego nieprzeciętny talent zostaje szybko doceniony i już w 1952 otrzymuje katedrę socjologii i katolickiej nauki społecznej na Papieskim Uniwersytecie Katolickim w Valparaiso, a potem także zostaje profesorem Uniwersytetu Marynarki Wojennej, gdzie prowadzi wykłady o marksizmie, komunizmie i światowej rewolucji. W tym miejscu warto wspomnieć o mało znanym epizodzie z życia ks. Michała. Otóż mało brakowało, a do Chile by nie pojechał. Otóż ówczesny biskup lubelski, ks. Stefan Wyszyński – późniejszy kardynał i prymas Polski – czynił starania, aby ściągnąć go do Lublina, gdzie proponował mu wykłady z socjologii na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Niestety, zaangażowanie ks. Poradowskiego w okresie okupacji, kiedy to był m.in. kapelanem Narodowych Sił Zbrojnych, była nie w smak komunistycznym władzom w powojennej Polsce. Powrót do kraju niechybnie skończyłby się natychmiastowym aresztowaniem.
W Chile spędził prawie pół wieku swojego aktywnego życia. Nic zatem dziwnego w tym, że oprócz wykładów zajął się również pracą czysto naukową. Interesują go głownie sprawy związane z życiem Kościoła katolickiego oraz studia nad komunizmem. Nie było mu łatwo. Jak wspomina w wywiadzie dla Frondy z 1994r. Przez pewien czas za swoje antykomunistyczne poglądy miał wrogów także w kościelnej hierarchii i musiał zostać… taksówkarzem. Mówi o tym epizodzie w sposób następujący: Mieszkałem wtedy w kapelanii u sióstr, byłem ich spowiednikiem. Kiedyś rano po mszy jem śniadanie, kilka mniszek jest obecnych, a tu otwierają się drzwi i stoi w drzwiach ksiądz, nie wchodzi tylko krzyczy: "Przyniosłem księdzu rozkaz od prałata. Natychmiast wynosić się z Chile!". Siostrzyczki się przeraziły: "co ksiądz zrobił". Ja się więc go spytałem: "dlaczego?". Tamten odpowiedział: "ksiądz się robi stary, może zachorować, może umrzeć. Kto będzie pokrywał koszty?". Trzasnął drzwiami i wyszedł. "Biorę siostry na świadka – zwróciłem się do nich – powiedział, że nie mają pieniędzy na mój pogrzeb". Zaraz pojechałem na skład samochodów, żeby znaleźć jakąś taksówkę i los chciał, że była. Wymieniłem swój samochód na francuską "Simcę", załatwiłem wszystkie papiery, zapisałem się do związku zawodowego taksówkarzy. Zadzwoniłem do znajomego salezjanina i poprosiłem, aby w kurii pokazał moje dokumenty, że w razie choroby czy śmierci syndykat taksówkarzy pokrywa wszystkie koszty. Biskup jedynie odebrał mi licencję na spowiadanie, ale zostałem w Chile. (…)Trzy lata pracowałem jako taksówkarz, ale tylko 2 lata byłem na każde wezwanie. Trzeci rok byłem już właściwie szoferem, tyle że samochód był mój. Miałem stałego klienta.[2]
Dla potrzeb niniejszego referatu skupię się na zasygnalizowaniu wątku politycznego w twórczości ks. Michała, aby pokazać w dalszej części, że jego bardzo określony stosunek do rządów gen. Pinocheta nie wziął się z nikąd, a jest logiczną konsekwencją jego badań, prac naukowych i świetnego rozeznania w sytuacji społecznej ówczesnego Chile. Przy tej okazji wypada mi zaznaczyć, że będę tutaj starł się przedstawić subiektywną ocenę ks. Michała Poradowskiego. Nie będzie zatem w tym miejscu zaznaczonych tak licznych przecież poglądów o zupełnie przeciwnym charakterze. Pragnąc jedynie pokazać, że ocena ks. Michała nie jest odosobniona, posłużę się cytatami z innych osób, które patrzyły na chilijskie wydarzenia podobnie.
W Chile pisze ks. Michał wiele książek i artykułów poświęconych tematom politycznym, np. serię tekstów traktujących o marksizmie, która ukazała się potem w wydaniu książkowym pod wspólnym tytułem Wyzwolenie czy ujarzmienie?[3]. Wśród innych jego politycznych dzieł wymienić należy Marksowską rewolucję w Rosji[4], Teologię wyzwolenia Karola Marksa[5], Aktualizację marksizmu przez trockizm[6], a przede wszystkim Dziedzictwo rewolucji francuskiej[7], która wydana została już w Polsce. W tej ostatniej książce ks. Michał Poradowski logicznie dowodzi, że rewolucja październikowa w Rosji była naturalną konsekwencją rozprzestrzenienia się myśli i ideałów tzw. wielkich encyklopedystów, jakobinów i skutkiem tego również rewolucji francuskiej.
Ponadto w Chile wydaje polonijne czasopismo Polak w Chile i polityczny kwartalnik pt. Estudios sobre el Comunismo (Studia nad komunizmem) w skrócie często nazywane Revistą. We wspomnianym już wywiadzie dla Naszej Polski, na pytanie redakcji o jego walkę z komunizmem w tamtych czasach odpowiada: Chciałbym pokazać Panu to czasopismo, "Studia nad komunizmem", po hiszpańsku Estudios sobre el Comunismo, które rozchodziło się na obszarze całej Ameryki Łacińskiej w latach 50. i 60., przez kilkanaście lat. Ono odegrało niezrównaną rolę w tej walce, miało wpływ na kształtowanie umysłów, docierało do różnych środowisk. Poza tym wygłaszałem setki wykładów w wojsku chilijskim – propozycje tych szkoleń złożyłem właśnie Pinochetowi i została ona dobrze przyjęta. Ukazywały one niebezpieczeństwa komunistycznej propagandy, demaskowały ten system. Potem jeździłem z nimi do Brazylii i Argentyny. Myślę, ze miały one dobry wpływ na tamtejszą armię, w kierunku zrozumienia zagrożeń związanych z komunizmem. Warto dodać, ze w tym czasopiśmie na początku dominowali Polacy, dopiero później wykształciła się – myślę, że dzięki naszej działalności – latynoska elita antykomunistyczna.[8]
Nieco szerzej mówi ks. Michał o genezie i historii swojego kwartalnika w wywiadzie dla czasopisma Fronda z 1994r.: Komunizm był modny. Ja wtedy myślałem, żeby zrobić coś dla Polski, czyli przede wszystkim informować. Ośrodek londyński też się tym przejmował. Ciągle rozsyłali jakieś informacje, jaka jest sytuacja gospodarcza, jak jest z reformą rolną. Mnie też przysyłali nieraz bardzo dobre artykuły, prosili, żeby przekładać na hiszpański i gdzieś je publikować. Ale nikt tego nie chciał przyjmować, bo nikogo nie interesowało, co się dzieje w Polsce, ludzi to nie brało. Postanowiłem więc zrobić czasopismo, z tym, że Polska będzie tam stanowiła jeden z tematów, ale nie może zabraknąć Czech, Rumunii, jednak głównym tematem będzie Ameryka Południowa. Więc emigracja mi trochę pomogła, bo była demobilizacja i pewne fundusze wojska się uchowały na sprawy oświatowe. W Londynie rozmawiałem z Andersem i przedstawiłem mu swój pomysł na pismo. On to zaakceptował, więc na pierwszy numer miałem pieniądze od generała. Jak się to zaczęło, to dostałem możliwość wyjechania na dłuższy czas do Hiszpanii dzięki ówczesnemu ambasadorowi hiszpańskiemu w Santiago, który uzyskał dla mnie od rządu Franco stypendium na roczny kurs historii i kultury hiszpańskiej w Madrycie. Poznałem tam dość dobrze kierownika tych kursów i jak już wróciłem do Chile i zacząłem robić "Revistę" ("Studia nad komunizmem") to jego mianowano ministrem propagandy. Od razu mu wysłałem "Revistę" i napisałem, że wydałem dopiero jeden numer, nie mam pieniędzy i spytałem, czy by nie chciał zaprenumerować u mnie tego pisma. On przystał na to i się ułożył ze mną, że będzie brać 100 egzemplarzy i to już była dla mnie jakaś podstawa finansowa. Te egzemplarze się rozchodziły w Hiszpanii, tam takiego pisma nie było. Wreszcie dotarły do mnie takie broszurki informujące o komunizmie, dowiedziałem się, że są dystrybuowane przez pewną ambasadę, nie mogę powiedzieć jaką. Poszedłem do nich i zaproponowałem współpracę. Po skontaktowaniu się ze swoim ministerstwem spraw zagranicznych zgodzili się brać 250 egzemplarzy co kwartał. Wkrótce zabrakło pieniędzy Andersowi i trwałem dalej dzięki rządowi Franco i ambasadzie tego kraju. Czyli wydawałem 1000 sztuk, 500 szło tymi kanałami prenumeraty, a resztę sam rozprowadzałem głównie wśród studentów, ale wysyłałem także do Paragwaju, Urugwaju, Argentyny.[9]
Kolejnym elementem jego działalności w Chile były wykłady, prelekcje i konferencje na temat zagrożeń płynących z komunizmu. Organizuje i jest zapraszany na wiele odczytów i kongresów poświęconych problematyce komunistycznej w wielu krajach Ameryki Południowej. Najczęściej zapraszali mnie do Brazylii – mówi ksiądz Poradowski – wozili samolotami do najodleglejszych koszar w dżungli na wykłady. Podczas jednego pobytu dałem 40 wystąpień, przyjechałem kompletnie wyczerpany, prawie głosu nie zdarłem, przez miesiąc prawie nie mogłem mówić. (…) oprócz czytania pisma zapraszali mnie też na wykłady, które dawałem kadrze oficerskiej – w szkole podchorążych, w akademii wojskowej, w akademii morskiej. (…) od czasu do czasu organizowano kongresy antykomunistyczne w różnych miejscowościach na kontynencie. Zawsze brałem w nich udział i miewałem główne referaty.[10]
Publikuje też swoje polityczne teksty w wielu czasopismach ukazujących się w Europie i Ameryce Północnej, np. w wychodzącym w Rzymie Duszpasterzu Polskim Zagranicą.[11] Już same tytuły jego dzieł świadczą o tym, że studiom nad zagadnieniami marksizmu, komunizmu, trockizmu i innym pokrewnym tematom poświęcił ks. Michał wiele swej pracy i życia. Uczyniło go to jednym z najlepszych znawców zarówno ideologii komunistycznej, jak i skutków wprowadzania jej w życie. Jednak najlepsza teoria nie może równać się z empirią, jeśli chodzi o poznanie rzeczywistych efektów działania zjawisk. Dlatego czytając książki i artykuły księdza Michała Poradowskiego, pamiętajmy, że on przeżył tragedię narodu chilijskiego i był jej naocznym świadkiem. Podnosi to niewątpliwie rangę jego dorobku twórczego i dodaje wagi jego opisom tamtych wydarzeń.
Po tym wstępie przechodzimy do meritum sprawy, czyli odpowiemy sobie na pytanie tytułowe: jaki był stosunek ks. Poradowskiego do przewrotu i rządów gen. Augusta Pinocheta. Muszę w tym miejscu zastrzec, że choć mam swoje zdanie na temat ówczesnych wydarzeń, jedynym celem tego referatu pozostaje chęć naświetlenia Państwu motywów takiego, a nie innego stosunku do nich księdza Michała Poradowskiego.
Niestety nie miałem przyjemności znać ks. Michała osobiście, więc odpowiedź tę znajduję jedynie w jego tekstach i wywiadach. Będę zatem posługiwał się cytatami zaczerpniętymi z bogactwa jego dzieł. W artykule pt. Cud gospodarczy generała Pinocheta w Chile pisze on: (…) trzeba przypomnieć, ze kiedy generał Pinochet obejmował władzę w Chile, pod koniec interwencji Sił Kontroli Państwa, a więc całkowicie legalnie, cały kraj znajdował się w katastrofalnej sytuacji gospodarczej, spowodowanej dziesięcioma latami rządów socjalistycznych (okres rządów prezydentów Freya i Allende, a więc lata 1964-1973); trzeba więc było dosłownie zaczynać od zera. (…) Recepta generała Pinocheta jednocześnie szanuje naukę ekonomii, jak i naukę społeczną Kościoła, czyli chrześcijańskie wymagania moralne odnośnie życia gospodarczego i społecznego i tym różni się od innych cudów gospodarczych współczesnych, jak np. w Południowej Korei, Tajwanie lub Japonii, gdzie także szanuje się naukę ekonomii, ale nie wymaga jednocześnie zasad chrześcijańskiej etyki społeczno-gospodarczej”.[12] Już zatem ten pierwszy cytat wyraźnie wskazuje, że ks. Michał Poradowski popierał zarówno sposób dojścia do władzy, jak i późniejsze rządy generała Pinocheta. Ta konkluzja, w świetle dzisiejszego stanu wiedzy przeciętnego Polaka stawia postać księdza w (łagodnie mówiąc) dziwnej sytuacji. Jak to bowiem możliwe, by katolicki ksiądz, który przeżył koszmar hitlerowskiej okupacji, a następnie musiał uciekać z kraju przed stalinowskimi prześladowaniami popierał jednocześnie zamach stanu, krwawe rzezie junty wojskowej i ucisk własnego narodu przez uzurpatora stawianego w jednym szeregu z Hitlerem i Stalinem?! Czyżby na stare lata miał już dosyć ucieczki przed represjami? Czyżby załamał się i poddał? Takie wrażenie może odnieść przeciętny Polak, ba nawet przeciętny Europejczyk, karmiony propagandą lewicowych mediów, których wpływ na nasze życie jest dzisiaj ogromny.
Słuchając dzisiaj radia, oglądając telewizję czy czytając codzienną prasę niedoświadczony i niewyrobiony człowiek poznaje Chile prezydenta Salwadora (Zbawiciela) Allendego niemal jako raj na Ziemi, który zniszczył swoim zamachem stanu okrutny dyktator August Pinochet Ugarte i jego wojskowa junta. Można jednak w tym miejscu zapytać: czy tak naprawdę, oprócz enigmatycznych sloganów jakich dowiadujemy się z mediów wiemy cokolwiek o tym kraju, o sposobie jego rządzenia, o jego gospodarce i życiu jego obywateli przed i po okresie rządów prezydenta Allendego? Jestem tutaj podobnego zdania, jak filozof, pan Bronisław Łagowski[13], który pisze: Przekonujemy się co chwilę, że łatwiej kłamać za pośrednictwem elektronicznych środków przekazu niżeli własnymi słowami. Nie możemy więc ufnie polegać na doniesieniach prasowych czy telewizyjnych pochodzących z drugiej półkuli, zwłaszcza z tej jej części, która dała się poznać ze swej politycznie zaangażowanej literatury fabularnej, teologii wyzwolenia i nieumiarkowanej demagogii. Chociaż opowieści o terrorystycznych metodach zwalczania chilijskiej rewolucyjnej lewicy noszą wyraźne ślady wpływu literatury iberoamerykańskiej, trzeba mimo to przyjąć, że zawierają część prawdy. Kłopot polega na tym, że z powodu odległości fizycznej i kulturowej jest nam trudno odróżnić tę część od „magicznego realizmu” całej reszty. (…) Gdybyśmy mieli dość czasu i środków moglibyśmy na własną rękę dochodzić prawdy o Chile i odkrywać coraz więcej szczegółowych faktów, nigdy jednak nie zniesiemy tego oddalenia, które uniemożliwia nam wydawanie o tych faktach sądu w ścisłym sensie moralnego. Może to smutne, ale człowiekowi nie została dana zdolność moralnego rozeznawania się w sprawach dalekich. Rodzina, dobrze znani z codziennego obcowania koledzy, przyjaciele i nieprzyjaciele – oto krąg w którym zamyka się nasza zdolność realistycznego osądzania moralnego[14]. Odrzućmy zatem oficjalną propagandę i poznajmy fakty z relacji człowieka, który był naocznym świadkiem wydarzeń.
W tekście pt. Dlaczego Chile powraca do socjalizmu? ks. Poradowski skrótowo opisuje sytuację gospodarczo-społeczną w tym państwie w pierwszej połowie ubiegłego wieku: Gospodarka socjalistyczna w Chile usprawiedliwiała się nieco w pierwszej połowie XX wieku, a to przez fakt, że kraj ten otrzymał ogromną ilość pieniędzy – najpierw z produkcji i sprzedaży saletry, a później miedzi – którymi można było pokrywać wszystkie wydatki państwowe, administracyjne i finansować oświatę, kulturę, szkolnictwo, szpitalnictwo itd., utrzymując niesłychanie rozwiniętą biurokrację, jako jeden ze sposobów rozprowadzenia wśród ludności tych fantastycznych dochodów z upaństwowionych kopalń. Oczywiście w takiej sytuacji nie było potrzeby pobierania żadnych podatków. Tradycyjne, a więc nieunowocześnione rolnictwo doskonale wyżywiało niewielką ludność kraju, która dopiero w połowie wieku XX (1950) dochodzi do 5 milionów.
Ale sytuacja ta, właśnie w połowie XX wieku, nagle się zmieniła, gdyż, z jednej strony szybki przyrost ludności w ciągu każdych 25 lat podwajał ludność kraju, a z drugiej strony dochody ze sprzedaży saletry nagle urwały się zaraz po pierwszej wojnie światowej, a to z powodu rozwoju w innych krajach saletry sztucznej, a następnie także i dochody ze sprzedaży miedzi znacznie się zmniejszyły z powodu spadku jej ceny na rynku międzynarodowym. W tej nowej sytuacji tradycyjny system socjalistyczny zaczął okazywać się niewystarczającym i trzeba było przejść na gospodarkę rynkową i zróżnicowaną.
Niestety w roku 1964 dochodzi do władzy w Chile „Chrześcijańska Demokracja”, która w odróżnieniu od podobnych partii europejskich, jest w Chile skrajnie lewicową, czyli w praktyce socjalistyczną (marksistowską). Natomiast zaprowadza ona wielkie zmiany, zaczynając od marksistowskiej reformy rolnej, gdyż niszczącej wszelką własność prywatną ziemi, rujnując nie tylko rolników, ale także i rolnictwo jako takie, powodując tym migrację ludności wiejskiej do miast i przyczyniając się tym do pojawienia się na przedmieściach skupisk ludzi bezdomnych i bezrobotnych (…). W tym samym czasie cena miedzi poszła znowu w górę, stąd też ówczesnemu rządowi nie brakowało pieniędzy na import żywności z zagranicy, a więc katastrofalna sytuacja na wsi nie była w owym czasie odczuwana w miastach. Oczywiście celem tej reformy rolnej było zniszczenie ziemiaństwa jako warstwy społecznej, która, aż do owych czasów rządziła krajem jako partia konserwatystów”. [15]
We wspomnianym już wywiadzie dla Frondy podaje nieco więcej szczegółów: W Chile wojskowi kilkakrotnie byli prezydentami, zwłaszcza dwukrotnie generał Ibanez. Jak przyjechałem do Chile, to on właśnie rządził. Był wybrany demokratycznie, jego rząd miał nawet sympatie lewicowe. Ten okres sześcioletnich rządów charakteryzował leniwy spokój. Kiedyś Ibanez powiedział mi, że chciał być dla Chile kimś takim, jak Piłsudski dla Polski. Po nim przyszła chrześcijańska demokracja z Freyem. l ten Frey, to był praktycznie przypadek Kiereńskiego. (…)Zaczął robić reformę rolną i to nie w celu uwłaszczenia chłopów, a zrobienia czegoś na wzór kołchozów i zniszczenia ziemiaństwa, które miało duże wpływy i było podstawą struktury społecznej. Chłopi dalej nie posiadali ziemi na własność, dopiero jak Pinochet doszedł do władzy, dał tym robotnikom rolnym ziemię na własność. Ci ziemianie byli Europejczykami z pochodzenia i nie tylko siedzieli na wsi, ale i w miastach. Adwokaci, lekarze i cała inteligencja miała korzenie w ziemiaństwie. Te majątki zresztą nie były jakieś gigantyczne, żeby się komuś nie wydało, że wąska grupa gnębiła resztę. W ogóle struktura społeczna i tradycja w Chile była europejska. Frey skonfiskował majątki, zrujnował tą warstwę, nic dziwnego, że wkrótce Chile znalazło się w ostrym kryzysie gospodarczym. Tym samym Frey "przygotował" kraj do rewolucji.[16]
Tak przedstawiały się sprawy przed nastaniem prezydentury Salwadora (Zbawiciela) Allendego wg naocznego świadka tamtych dni. A zatem, zdaniem ks. Michała Poradowskiego sytuacja Chilijczyków lat sześćdziesiątych i początku siedemdziesiątych ubiegłego wieku była bardzo trudna. Z opisu wynika, że była ona uderzająco podobna do rzeczywistości jaka obecnie panuje w wielu krajach Ameryki Łacińskiej, np. w Wenezueli, Brazylii czy Kolumbii. Państwo i rząd utrzymywały się w zasadzie ze sprzedaży bogactw naturalnych, przejadając majątek narodowy i skazując biedotę miejską i wieśniaków na głód i ubóstwo. Klasyczny przykład bananowej republiki, a i wiele podobieństw, choć może nie aż tak drastycznych, obserwujemy obecnie w Polsce.
Krytycznym momentem w dziejach Chile był wybór na prezydenta Salwadora Allendego. Dla uświadomienia Państwu motywów jakimi kierował się potem gen. Pinochet obejmując władzę i wprowadzając dyktaturę muszę niestety poświęcić więcej uwagi jego rządom. Jest to konieczne by dobrze zrozumieć dlaczego ks. Poradowski popierał postępowanie późniejszego dyktatora. By nie powoływać się jedynie na słowa księdza Michała, zacytuję obszerne fragmenty tekstu dr. Romana Konika[17] z Uniwersytetu Wrocławskiego zatytułowanego Czarna legenda generała. Konik charakteryzując Allendego i styl jego rządów pisze: Od samego początku władzy prezydent Allende dążył do stworzenia państwa robotników i chłopów, za co niejednokrotnie otrzymywał od przywódców socjalistycznych krajów ordery, nagrody i pochwały. W 1973 roku otrzymał Międzynarodową Nagrodę Leninowską, w górach Tadżykistanu zaś imię Allende otrzymało nowo odkryte pasmo górskie. W Polsce dziennikarze Polityki ufundowali nagrodę w wysokości 10 tys. złotych im. Salwadore Allende. Wdzięczność była zresztą obustronna: prezydent Chile wielokrotnie deklarował przywiązanie do leninowskich zasad i powoływał się na zażyłą przyjaźń z tow. Breżniewem, którego podziwiał jako wybitnego męża stanu (wielokrotnie był jego gościem w Moskwie), podziwiał też rewolucję kulturalną w Chinach (pochłonęła szacunkowo ok. trzech milionów ofiar). Podziwiano także samego Salwadora, za jego wiarę w socjalizm podziwiali go Fidel Castro i Che Guevara. Nic zatem dziwnego, że rozochocony Allende wprowadził w szkołach i na wyższych uczelniach obowiązkową naukę marksizmu-leninizmu. Przyrzekł proletariuszom corocznie przekazywać po 100 tys. mieszkań. Rozpoczęła się kampania "władzy ludowej", wedle znanego nam scenariusza: powołanie "rad chłopskich", przejęcie majątków prywatnych na prowincji, w miastach zaś przejęcie fabryk przez "zgromadzenia robotnicze" i "bataliony rewolucyjne".
W swych licznych wystąpieniach Allende nawoływał: bierzcie ziemię bez obaw. Nacjonalizowano kopalnie miedzi, której Chile było głównym dostawcą w świecie. Dobrze prosperujące kopalnie zabrane zostały "kapitalistom" (gdyż ci osiągali nadmierne zyski) i oddane w ręce ludu pracującego Chile. Od roku 1970 do 1972 młodzież zrzeszona w Ruchu Lewicy Rewolucyjnej (MIR) zagrabiła 1767 majątków ziemskich, Allende widząc skalę akcji prosił tylko ziemian, by dobrowolnie opuszczali majątki i nie stawiali oporu. Znane są także przypadki morderstw właścicieli sklepów, za to, że pomagają utrzymywać system wyzysku. Nie jest tajemnicą, że idee lewicowe przeszły w akty przemocy, rabunku i zwykłego wandalizmu, a młodzi rewolucjoniści okazali się po prostu bandytami, którzy trafili na ideowo podatny grunt.[18]
Sam ksiądz Poradowski zaś pisze: Po tych katastrofalnych rządach Chrześcijańskiej Demokracji przyszły rządy jeszcze skrajniejszej lewicy socjalistyczno-komunistycznej prezydenta Salvadora Allende, jako właśnie skutek polityczny owej społecznej zmiany, czyli pojawienia się bezrobotnych mas miejskich, objętych demagogiczną propagandą przedwyborczą. Wysoka cena miedzi utrzymywała się nadal, więc za jej sprzedaż, także i rząd Allende otrzymywał fantastycznie dużą ilość dolarów, co mu pozwalało na import żywności (…). Ale owe rządy skrajnej lewicy miały na celu przede wszystkim przekształcenie Chile w kolonię sowiecką, czyli „drugą Kubę”. Allende natychmiast zaprosił do Chile nie tylko Fidela Castro, dyktatora Kuby (który przez szereg tygodni osobiście agitował ludność Chile), ale także i wojsko kubańskie, specjalnie przeszkolone do walk w miastach, a którym obstawił prawie wszystkie ministerstwa (dochodziło ono do 15 tysięcy żołnierzy), stąd też proces rewolucyjny paraliżował całą gospodarkę (ciągłe strajki). Przerażona ludność zaczęła reagować, domagając się interwencji Wojska.[19]
W jednym z wywiadów zaś Poradowski przekonuje: Salvador Allende upaństwowił najważniejsze gałęzie przemysłu, szybko pojawiła się wysoka inflacja, wstrzymano inwestycje, towarzystwa zagraniczne zaczęły wycofywać swój kapitał. Wreszcie władze podjęły decyzję o upaństwowieniu banków. Wojsko to wszystko obserwowało i doskonale zdawało sobie sprawę, że to jest otwarta droga do sowietyzacji. W Santiago i całym Chile kręciło się masę Kubańczyków i to nie jako turystów. Placówka dyplomatyczna Kuby przewyższała liczebnie chilijskie ministerstwo zagraniczne. Allende jeździł ciągle do Hawany i Moskwy. Miał jakby swoich pretorianów i wszyscy to byli Kubańczycy. Od Fidela Castro dostał kałasznikowa. Wojsko nie mogło ścierpieć tego. No bo jak to, prezydent nie ma zaufania do swojego wojska? Wreszcie Allende, widząc, że nikt nie protestuje, zaczął sprowadzać wojsko kubańskie do Santiago. Stacjonowali w koszarach, w pobliżu pałacu prezydenckiego i budynków rządowych. (…) na początku września miała miejsce największa demonstracja, jaka kiedykolwiek odbyła się w Chile: 400 tysięcy zdeterminowanych kobiet zebrało się przed gmachem Uniwersytetu Katolickiego, żądając dymisji szefa państwa. Odbył się też "marsz pustych rondli" – symbol ubóstwa i paraliżu państwa. Dwa dni później Allende oznajmił przez radio, że "mąki czy chleba wystarczy na trzy dni" Skarb państwa był pusty, związki zawodowe protestowały, parlament wydał uchwałę że prezydent depcze konstytucję. Allende myślał, że w wojsku jest cisza, a góra jest w jego ręku. Miał tam swoich ludzi i sporo było wysokich oficerów lewicowych, w tym minister wojny.[20]
Sytuacja w Chile z dnia na dzień była coraz bardziej napięta. Dr Konik opisuje ze szczegółami co wtedy tam się działo: Na efekty reform socjalistycznych nie trzeba było długo czekać. W kraju zaczęło brakować żywności, Allende obejmował kraj z 23-procentową inflacją. Dzięki "reformom" socjalistycznym w ciągu kilku miesięcy zamieniła się ona w hiperinflację. W 1972 roku wynosiła 163 procent, na początku roku 1973 osiągnęła 190 procent, by przed zamachem osiągnąć 750%, co było niechlubnym rekordem światowym (2,5% dziennie!).
Apokaliptycznego obrazu zaczerpniętego z orwellowskiej rzeczywistości dopełniały lewicowe bojówki na ulicach miast, z bronią gromadzoną przez rewolucyjną młodzież z całego socjalistycznego obozu, która przyjechała do Chile w nadziei stworzenia tam komunistycznego raju i wprawianiu się w partyzantce miejskiej.
W bogatym Chile pojawił się głód, w wyniku czego rząd zaczął bardzo skrupulatnie reglamentować brakującą żywność, środki czystości i części zamienne, jednym słowem wszystko (…). Powołano Rady Inspekcji Robotniczo-Chłopskiej mające czuwać nad reglamentacją towarów. Uzbrojeni funkcjonariusze przeprowadzali "akcje kontrolne" w sklepach, magazynach, na drogach i w pociągach. (…) Powodem braku żywności było znacjonalizowanie majątków ziemskich, które w państwowych kołchozach jakoś nie mogły wyprodukować wystarczającej ilości żywości. Na początku kryzysu władze zdecydowały sprowadzać żywność z zagranicy za dewizy. Allende, obejmując kierowanie krajem, przejął kilkaset milionów dolarów zapasów dewizowych – zmarnował je w niespełna dwa lata. Największe źródło dewiz – produkcja miedzi – w wyniku nacjonalizacji przynosiła już tylko straty. Zdesperowani Chilijczycy, widząc już krawędź przepaści, próbowali ograniczyć władzę Allende, jednak prezydent w 1972 roku w obliczu narastającej fali protestu odpowiadał hardo: Uważajcie, na cios odpowiemy uderzeniem stokroć silniejszym, rewolucja naznaczona jest zawsze krwią, sprawa socjalizmu jest nadrzędna. Protestujących zaś przeciwko brakowi żywności górników z Chuquicamata przekonywał, że nadmiernie troszczą się o zaspokojenie własnych korzyści, zamiast patrzeć na wyższy interes, jakim jest socjalizm. (…)
Odcinając, poprzez swe reformy socjalistyczne, Chile od światowej wymiany handlowej, Allende nawiązał jednocześnie bliskie stosunki z ZSRR, NRD i Kubą. Przy tym sam siebie postrzegał jako męża opatrznościowego dla ojczyzny (…). Bratanica Allende (nie posądzana bynajmniej o sympatię dla Pinocheta) przyznała po latach, że wystarczyły zaledwie trzy lata rządów stryja, by nie było w sklepach żywności i podstawowych środków czystości, a sam stryj, nie widząc wyjścia z sytuacji, modlił się o zamach stanu.
Pod rządami Allende Chile ogłosiło jednostronne moratorium na swoje zagraniczne zadłużenie, czyli de facto zbankrutowało. Banki wstrzymały kredyty, kapitał zagraniczny uciekł, znacjonalizowane gospodarstwa rolne przestały produkować żywność, stanęły fabryki, eksport spadł do zera, import przestał istnieć, dodrukowywano pieniądze, a zapasy dewiz się skończyły (resztę wydano na przemyt broni do Chile). Zbuntowani robotnicy, widząc, że zarabiane pieniądze są bezwartościowe, wyszli na ulicę. Słynny był tzw. Marsz Pustych Garnków, gdy głodni mieszkańcy Santiago wyszli na ulice, tłukąc pustymi garnkami o bruk stolicy, domagając się ustąpienia Allende (czołówki gazet donosiły: Dręczący brak chleba ("El Mercurio"), Dlaczego brakuje chleba? I ryżu? I oliwy? I cukru? I gazu? I… ("Ultima Hora").
Od tego czasu lewica zaczęła przemycać do Chile broń. Na jak ogromną skalę szykowano przejęcie zbrojnej kontroli na krajem, wskazuje ilość broni przerzuconej do Chile (głównie z Kuby): 30 tysięcy sztuk broni palnej, ilość przekraczająca uzbrojenie chilijskiej armii, liczącej w 1973 roku jedynie 26 tysięcy żołnierzy! Broń sprowadzano potajemnie z Kuby i Czechosłowacji. Zgromadzony arsenał składał się z materiałów wybuchowych, broni krótkiej, maszynowej, moździerzy i granatników przeciwczołgowych. Broń z Kuby przewoziły też regularnie państwowe linie lotnicze LAN, oficjalnie deklarując jako ładunek cygar. Allende, uzbrajając "bataliony rewolucyjne" oraz lewicowych partyzantów spoza Chile (których w momencie przewrotu przebywało w samym Santiago 13 tysięcy), obudził apetyt światowej lewicy na przejęcie władzy całkowitej w kolejnym kraju. Masowy ruch lewicowy w Chile spalił jednak na panewce, bo ani robotników okupujących fabryki, ani chłopów w kołchozach, ani sił zbrojnych nie udało się wciągnąć do rewolucyjnej walki. Mimo to w wyniku uporu Allende katastrofa zbliżała się z dnia na dzień.
30 kwietnia po raz pierwszy bojówkarze lewicowych batalionów otworzyli zmasowany ogień do "prawicowej reakcji", czyli do strajkujących górników z El Teniente. Doszło do regularnych starć z barykadami i bronią palną. Do dziś nie wiadomo, ile osób wówczas zginęło. 14 czerwca głodni górnicy ruszyli na stolicę w celu obalenia rządu. Dwa dni później dotarli do Santiago, po drodze dołączyli do nich studenci. Dochodziło do regularnych potyczek z lewicowymi bojówkarzami. 30 czerwca Allende, nie panując już nad sytuacją, ogłosił w stolicy stan wyjątkowy z godziną policyjną. W całym kraju zakazano jakichkolwiek demonstracji i zaostrzono cenzurę.
Na początku roku 1973 zastrajkowali kierowcy ciężarówek, Allende w odpowiedzi nakazał siłą rekwirować pojazdy. Aresztowano wielu kierowców (…). W Santiago stan wyjątkowy zamieniono na stan wojenny. Rokosz przeciwko rządowi zataczał coraz szersze kręgi, do strajku dołączyli kolejarze, marynarze, handel i służba zdrowia. Lewicowcy z organizacji MIR w całym kraju przeprowadzali akcje sabotażowe, podkładali bomby, wysadzali w powietrze słupy wysokiego napięcia, pozbawiając dopływu energii do głównych miast kraju (…).
W roku 1973 Allende powołał Zespół Osobistych Przyjaciół (Grupo de Amigos Personales – GAP), których zadaniem było zabicie głównodowodzących generałów, kiedy pojawi się próba zamachu stanu. 50 przybocznych pretorian Allende stanowiło też ochronę osobistą prezydenta. Socjalistyczna Partia Chile wraz z ciągle napływającymi rewolucjonistami z innych krajów tworzyła dobrze wyszkoloną armię. Z zeznań byłych działaczy wynika, że szkolili się oni głownie w walkach ulicznych. Tworzono podgrupy składające się z 10 osób, trenowano wytwarzanie granatów (…), koktajli Mołotowa. Elitarne ośrodki kształcenia znajdowały się w Santiago, w prywatnej rezydencji Allende przy ulicy Tomasza Morusa.
W odpowiedzi na kryzys i masowe wystąpienia zakładano w każdym zakładzie sabotażowe "komitety samoobrony socjalistycznej", mające walczyć z prawicową reakcją. Zastępca Allende, przywódca socjalistów Carlos Altamirano ogłosił, że nieuniknione będzie poważne starcie pomiędzy siłami zachowawczo-tradycyjnymi a reprezentacją nowego, postępowego świata socjalistycznego. Wzywał też, by lud chilijski na tę okoliczność gromadził broń, gdyż pięści i świadomość rewolucyjna zapewne nie wystarczą. Już po zamachu stanu okazało się, że socjaliści nie żartowali. Odkryty po ataku na pałac La Moneda plan "Z" zakładał przejęcie totalnej władzy i wymordowanie tysięcy przeciwników rewolucyjnych zmian (przywódców partii, generałów, karabinierów etc.). Plan "Z" nosił adnotację, że należy go wcielić w życie 19 września, w dniu święta wojska. Jednak 5 września Allende ogłosił w mediach, że zapasy mąki się skończyły i starczy jej tylko na kilka dni. "Niefortunną" informacją Allende spowodował, że zabrakło czasu, by rewolucjonistom rozdać broń.[21]
Natomiast generał Pinochet w wywiadzie udzielonym Janowi Fijorowi opisuje rządy Allendego w sposób następujący: Allende w czasie kampanii wyborczej nie ujawniał wcale swoich prokomunistycznych sympatii. Prezentował się raczej jako polityk umiarkowany, dopiero później, pod wpływem doradców sowieckich i kubańskich odkrył swoje prawdziwe oblicze, doprowadzając kraj do kompletnego rozkładu. W 1972 i 73 roku inflacja dochodziła w Chile do 2.5 proc. dziennie, prawie 1000 proc. rocznie. Szwankował transport, brakowało paliw, surowców, żywności, energii elektrycznej. (…) Ta, mlekiem i miodem płynąca ziemia przestała rodzić. "Rozentuzjazmowane" grupy związkowców i innych politycznych sojuszników Unidad Popular i Allende, napadały, grabiły, buntowały chłopów i robotników, nakłaniając ich – rzekomo w imię "lepszego jutra" i "nowego ładu" – do strajku powszechnego. Dalsze życie było w takich warunkach niemożliwe. Tym bardziej, że ogarnięty szaleństwem rewolucji Allende nie liczył się z niczym i nikim. Ostatnie dwa lata jego prezydentury, to właściwie rządy dyktatorskie.[22]
By znaleźć jakiekolwiek porównanie dla uświadomienia sobie tragizmu tamtych dni, należałoby chyba przywołać stan wojenny w Polsce. Choć wy, młodzi ludzie nie pamiętacie tego, ale wiedza na ten temat jest ogólnie dostępna i pewnie uczycie się o tych dniach także na lekcjach historii. Ja byłem wtedy w Waszym wieku, trochę pamiętam i nie mogę się oprzeć wrażeniu, że zarówno ostatnie miesiące rządów Allendego jak i dyktatura Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego mają wiele podobieństw.
W naszych rozważaniach nadchodzi tragiczny dzień 11 września 1973r., kiedy to w Chile dochodzi do tzw. zamachu stanu. Jednak czy to jest dobre określenie? Czy słowa zamach stanu, które tak często używane są w naszych mediach i które dzięki nim tak głęboko utkwiły nam w świadomości są tutaj odpowiednie? Cóż to je…
Iza Rostworowska. Crux sancta sit mihi lux / Non draco sit mihi dux Vade retro satana / Numquam suade mihi vana Sunt mala quae libas / Ipse venena bibas