Egon Erwin Kisch twierdzi, że Gordon Bennett uważał, że gazety muszą bardziej cenić korzystne kłamstwo od prawdy, która przeciwstawia się ich celom…
… a na dodatek cytuje „pewnego cynika”, który orzekł nawet, że „fałszywa wiadomość jest najmilsza, bo po pierwsze – jest się jej jedynym posiadaczem, a po drugie – otrzymuje się sprostowanie, które zachowuje się znów wyłącznie dla siebie”. Ten cynik ma i obecnie wielu zwolenników. Przypominam sobie, jak przy okazji filmu „Lista Schindera” pan red. Tomasz Jastrun usprawiedliwiał w „Życiu Warszawy” Stevena Spielberga, że ponieważ prawda była „nudna”, to dla uczynienia swego filmu bardziej atrakcyjnym, musiał „dodać dramatyzmu”, który wielu polskim widzom wydał się kłamstwem. Napisałem wtedy, że zamiast żałośliwie narzekać na pana Spielberga, trzeba go zapytać, ile by chciał za „dodanie dramatyzmu” – ale naszego, a nie jakiegoś takiego nie naszego. Jestem pewien, że pan Spielberg jest człowiekiem konkretnym i można by się z nim dogadać. W takiej sytuacji robiłby filmy wprawdzie z dramatyzmem, ale z dramatyzmem jak się należy, podobnie jak Jarosław Iwaszkiewicz. Leopold Tyrmand wspomina w „Dzienniku 1954” ile to uciechy mieli z Kisielem przy czytaniu wiersza Iwaszkiewicza o pokoju. – Śliczne – zachwycał się Kisiel – a jak ładnie by napisał o wojnie! Jakby mu kazali. Niestety nasi Umiłowani Przywódcy mają węża w kieszeni i w rezultacie „światowej sławy historyk” konstruuje swoje makabryczne bajkopisarstwo na dramatyzmie obstalowanym przez żydowskie organizacje przemysłu holokaustu, a może róewnież po cichu przez Naszą Złotą Panią. Wskutek tego na szerokim świecie utrwala się opinia, że naszego mniej wartościowego narodu nie można zostawić samopas, że trzeba roztoczyć nad nim polityczną kuratelę starszych i mądrzejszych, bo w przeciwnym razie ZNOWU zrobi coś okropnego, na przykład – dopuści się holokaustu. Czyż nie nad utrwaleniem takiego właśnie wizerunku naszego nieszczęsliwego kraju pracują „organizacje pozarządowe”? A gdyby tak u pana Pankowskiego, pana Kornaka, albo nawet i u „światowej sławy historyka” obstalować… ach, szkoda marzyć o tym! Jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma. Tedy, z braku innych możliwości, wycieczki szkolne są zapędzane na film pani Agnieszki Holland „W ciemności” – bo to nie tylko wyposaża uczniów w bezcenną i niezbędną wiedzę o holokauście oraz – jak mawiał pewien sędzia z koszalińskiego okręgu sądowego – o „meteorologii narodu żydowskiego”, ale również nabija statystykę, podobno przydatną przy „Oskarach”. Więc jakby szkoły nie wystarczyły, to po staremu pozostaje jeszcze wojsko. Inna rzecz, że szkolnych dzieci na „Sztosa” nikt nie pośle, nawet gdyby uznać to za element edukacji seksualnej. Wojsko, to co innego; o potrzebie edukacji seksualnej w wojsku znakomicie świadczy popularna za moich czasów w kołach wojskowych piosenka: „Chodźmy do Kazi, chodźmy do Kazi, Kazia ma syfa, to nas zarazi” … i tak dalej.
Wracając tedy do wyższości kłamstwa nad prawdą warto podkreślić, że gwoli uzyskania spodziewanych korzyści z kłamstwa, trzeba jednak spełnić pewne warunki, wśród których na plan pierwszy wysuwa się dobra pamięć. Z tym niestety za dobrze nie jest, zwłaszcza wśród naszych Umiłowanych Przywódców, zachowujących się jak ten pacjent z anegdoty, który przyszedł do lekarza i oświadczył: panie doktorze, tracę pamięć. – Od kiedy? – pyta lekarz. – A co: od kiedy? Toteż nic dziwnego, że mając wprawdzie dobrą, ale za to bardzo krótką pamięć, zapominają, co podawali do wierzenia wczoraj, a co lansują dzisiaj. Żeby nie być gołosłownym – Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji odmówiła przyznania koncesji na platformie cyfrowej fundacji Lux Veritatis dla telewizji TRWAM, uzasadniając odmowę brakiem finansowej wiarygodności – a przecież żyją jeszcze ludzie pamiętający, jak to media głównego nurtu z przodującą w wyszkoleniu bojowym i politycznym oraz pracy operacyjnej "Gazetą Wyborczą”, informowały na wyścigi o „maybachu” ojca Tadeusza Rydzyka i jego finansowym „imperium”. Więc jakże to – kiedy mądrość etapu tego wymaga, to ojciec Tadeusz Rydzyk jest imperialistą jeszcze większym od pana redaktora Michnika, a kiedy kolejny etap wymaga innych mądrości, to jest „niewiarygodny finansowo”? Wprawdzie powiadają, że Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji jest niezależna od rządu, podobnie jak bank centralny i – he, he! – prokuratura, ale przecież członkowie KRRiTV powoływani są m.in. przez Sejm, w którym rząd coś tam jednak do powiedzenia ma, nieprawdaż? Właśnie uratował ministra Arłukowicza, który z miedzianym czołem kocha wszystko, co niedawno palił i pali wszystko, co kochał. Więc i pan przewodniczący Dworak wie, że nie może kąsać ręki, z której tak smacznie jada i chociaż „zawiesił” członkostwo w PO, to przecież nikt nie ośmieli się zarzucić mu niewdzięczności za ulokowanie na tak intratnej a zwłaszcza – tak perspektywicznej synekurze. A skąd możemy wiedzieć, czy na przykład podczas wizyty rządu in corpore w Izraelu w lutym ubiegłego roku, premier Tusk nie zobowiązał się do rozpoczęcia pacyfikowania Radia Maryja i telewizji TRWAM? Po tej wizycie nie było komunikatu, co właściwie tam uradzono, skąd wyciągam wniosek, że uradzono coś, o czym premier Tusk nie może nam powiedzieć bez narażenia się na rozmaite przykrości – a ponieważ wiemy, iż jeszcze w grudniu 2005 roku izraelski ambasador w Warszawie żądał od ówczesnego premiera Marcinkiewicza zrobienia porządku z Radiem Maryja, zaś loża B`nai B`rith na swoim inauguracyjnym posiedzeniu w ambasadzie Stanów Zjednoczonych, kreśląc listę swoich priorytetów, pacyfikację Radia Maryja umiesciła na drugiem miejscu – zaraz po realizacji tak zwanych „żydowskich roszczeń majątkowych” wobec Polski – to niczego wykluczyć nie można. Wbrew pozorom obydwa te priorytety są ze sobą ściśle związane – by w przypadku przystąpienia do tego gigantycznego rabunku Polski nie było już żadnego medium, w którym mógłby pojawić się słyszalny głos sprzeciwu.
Oczywiście oprócz Radia Maryja i telewizji TRWAM jest jeszcze internet, ale właśnie pani ambasador Jadwiga Rodowicz w imieniu Polski podpisała w Tokio porozumienia ACTA, przewidujące i legalizujące szerokie możliwości skutecznego kneblowania internetu i nękania a nawet represjonowania każdego, kto podpadnie establishmentowi. Okazuje się, że nikt nie jest bezpieczny tym bardziej, że wszystko wskazuje na to, iż rząd nakazał podpisanie ACTA bez czytania – bo jakże inaczej można rozumieć zapowiedź premiera Tuska, że teraz będzie „sprawdzał”, czy porozumienie to rzeczywiście zagraża swobodzie wypowiedzi i swobodzie komunikowania się? Najwyraźniej wcześniej tego nie sprawdził – podobnie jak nie przeczytał traktatu lizbońskiego przed jego podpisaniem 13 grudnia 2007 roku. Warto zwrócić uwagę na niedyskrecję, jaka przytrafiła się ministrowi Zdrojewskiemu – że nawet gdyby Sejm porozumienia ACTA nie ratyfikował, to „i tak” będzie ono w Polsce obowiązywało, jako prawo unijne. Najwyraźniej premier Tusk liczy na to, iż protesty ucichną, a wtedy eksperci w dodawaniu dramatyzmu dobrze szczwani triumfalnie ogłoszą, że z porozumieniem ACTA wszystko jest w jak najlepszym porządku. Dlatego warto się zastanowić nad skuteczniejszą od ulicznych protestów zastawką. Patrząc, jakie nadzieje wiąże establishment z Euro 2012, jak zamierza się przy tej okazji nadymać – i oczywiście, bo jakże by inaczej? – obłowić – warto się zastanowić nad ogłoszeniem już teraz masowego BOJKOTU tej imprezy – w przypadku, gdy rząd w solennej formie nie wycofa swojego podpisu pod porozumieniem ACTA i nie złoży wiarygodnych gwarancji, że przyjęte tam rozwiązania pod żadnym pozorem nie staną się częścią polskiego systemu prawnego. Mówię o wiarygodnych gwaracjach, a nie o obietnicach – bo chyba już wszyscy zdążyli się przekonać, że premier Tusk swoich obietnic nie dotrzymuje – być może nie tyle ze złej woli, co z powodu krótkiej pamięci. Premier Tusk odgrażał się wprawdzie, że nie ulegnie szantażowi, ale to jest zwykłe odwracanie kota ogonem; to rząd grozi obywatelom bezzasadnym i osłoniętym jedynie pozorami legalności pozbawieniem wolności słowa. Vim vi repellere licet – siłę godzi się odeprzeć siłą, a zbojkotowanie Euro 2012 nie jest przecież zabronione – bo na szczęście nie ma obowiązku kupowania biletów na mecze.
Stanisław Michalkiewicz
Blog przeznaczony do publikacji materialów dziennikarzy obywatelskich przygotowanych na zlecenie Nowego Ekranu lub artykulów i listów nadeslanych do Redakcji