Zwykły dzień. Przystanek autobusowy w centrum pewnego miasta. Dwóch młodzieńców ogląda wystawę księgarni. Z zamyślenia wyrywa mnie taka wymiana zdań:
– No co ty Stary, przecież ty nie umiesz czytać!
– Cicho – odpowiada rzeczony Stary, wskazując na młodą dziewczynę – ta pani o tym nie wiedziała.
Uśmiałam się wtedy, ale po dłuższym zastanowieniu… Po dłuższym zastanowieniu dochodzę do wniosku, że grozi nam wtórny analfabetyzm. Owszem potrafimy jeszcze poskładać literki i przeczytać kilka zdań z ekranu komputera ba, nawet z kartki, ale często mamy problem z ogólnym zrozumieniem intencji autora.
Zasób słownictwa jest coraz uboższy, a umiejętność posługiwania się polską gramatyką mocno kuleje nawet wśród osób publicznych. Skąd to się bierze? Po prostu nie czytamy. W 2012 roku Biblioteka Narodowa we współpracy z TNS Polska przeprowadziła badania czytelnictwa, z których wynika, że 60,8% Polaków nie czyta książek. Zaczęła się dyskusja nad promocją czytelnictwa. Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego na program „Promocja literatury i czytelnictwa” przeznaczyło w zeszłym roku 175,5 mln zł. Środki te miały być przeznaczone na zakup książek do bibliotek, inwestycje w infrastrukturę, programy promocyjne, szkolenia bibliotekarzy itp. Ślicznie, tylko pomogło to jak umarłemu kadzidło. No proszę Państwa, biorąc to na zdrowy chłopski rozum, jak szkolenia bibliotekarzy pomogą w rozpowszechnianiu czytelnictwa w Polsce? No chyba, że bibliotekarze będą szkoleni w zakresie szeroko pojętego Public Relations, albo Marketingu Bezpośredniego, a tak są to kolejne publiczne pieniądze wywalone w błoto.
Dlaczego nie czytamy?
Niektórzy po prostu nie lubią czytać książek, ale za to czytają czasopisma i chwała im za to. Inni twierdzą, że nie mają czasu, że wystarczy telewizja, że internet, że już swoje przeczytali w szkole.
No właśnie, w szkole. Kto z Państwa ostatnio oglądał kanon lektur szkolnych? Swego czasu była walka o to, by nie usuwać Gombrowicza, choć moim skromnym zdaniem akurat Gombrowicz nie jest autorem, o którego warto kruszyć kopie. Odbyła się debata i Gombrowicza uratowano, a reszta po pewnej drobnej kosmetyce, została po staremu. Od lat niezmiennie dzieci ze szkół podstawowych mordują się nad niezrozumiałymi w ich wieku nowelami pozytywistycznymi. Owszem zostały one „przesunięte” do lektur uzupełniających, jednak nadal zmorą pozostają osławione nowelki: „Antek”, Janko muzykant” , „Dobra pani”, A…B…C…”, „Katarynka” i to wszystko w IV i V klasie. Jak dziecko ma zrozumieć problematykę poruszaną w tych utworach, skoro dla niego pozytywizm jest tylko pustym słowem bez kontekstu historycznego? Owszem, już uczy się historii, tylko że są to dla niego nudne daty i wydarzenia, które nic jeszcze nie znaczą. Do takich utworów trzeba dojrzeć. Jednak nasi spece od nauczania twierdzą, że to przecież cieniutkie i dziecko szybko to przeczyta, a jak nie zrozumie to przecież pani w szkole wytłumaczy. Nic bardziej mylnego. Do dziś mnie trzęsie, a minęło już wiele lat, jak sobie przypomnę te niezapomniane godziny spędzone nad owymi „dziełami literatury polskiej”.
Owszem są i przyjemne lektury : „Akademia Pana Kleksa”, „Czarne stopy”, „ Przygody Tomka Sawyera”, ale dziecko, raz zniechęcone do czytania, nie sięgnie po książkę z własnej woli.
A czytać trzeba, bo jest to wymóg programowy.
W gimnazjum jest dopiero wesoło. W kanonie lektur są, jak ja to mówię, „stare suchary”. Bardzo ważne z punktu widzenia znawców literatury, ale nijak mające się do otaczającej nas rzeczywistości. Młody człowiek mający naście lat nie będzie się rozpływał w uniesieniu nad kunsztem literackim Mickiewicza, czy Słowackiego! Owszem powinien zacząć poznawać tych poetów, ale powoli. A tymczasem I klasa gimnazjum i jako lektury obowiązkowe sami wybitni: Mickiewicz, Homer, Fredro, Sienkiewicz, Szekspir, Żeromski! A gdzie przeciwwaga? Przecież powinno się zachęcić młodzież do czytania i pokazać, że literatura to nie tylko wzniosłe dzieła, ale też zwykłe książki dla zwykłych ludzi. Lektury uzupełniające też nie napawają optymizmem. Większość to znowu dzieła natchnione lub, jak kto woli, poważna literatura. Pojawienie się w tym wykazie Z. Nienackiego i M. Musierowicz jeszcze o niczym nie świadczy, bo niestety są to lektury UZUPEŁNIAJĄCE, które prawie wcale nie są omawiane na lekcjach, bo nie starczyło by czasu dla wielkich wieszczów.
Ponad to lektury w gimnazjum i liceum dublują się. Jestem tylko zwykłym zjadaczem chleba, ale nawet ja nie widzę sensu w dwukrotnym „przerabianiu” Potopu czy Pana Tadeusza, że o Hamlecie już nie wspomnę.
Polskie szkolnictwo nie nadąża za młodym pokoleniem. Poloniści, zgodnie z programem nauczania,pakują młodzieży do głów „Hymn do miłości Ojczyzny”, a zapominają nauczyć co to słowo Ojczyzna znaczy. Zawracają głowy „wielką literaturą”, a o tej popularnej prawie nie wspominają. Efekty tego są takie, że młodzież nie czyta lektur, woli przeczytać streszczenie i/lub obejrzeć film. Młodzi ludzie nie potrafią posługiwać się językiem polskim, nie znają znaczenia słów np.: dziedzic, waćpan, tudzież, rzeczony. Nie znają, bo nie czytają. Z takich młodych ludzi wyrastają później niedouczeni posłowie, dziennikarze, celebryci wszelkiej maści, którzy nie powinni niejednokrotnie ust otwierać. Potem zleca się badania czytelnictwa w Polsce i okazuje się, że obywatele nie czytają, więc wydaje się publiczne pieniądze na upowszechnienie czytelnictwa.
A wystarczyło by przyjrzeć się kanonowi lektur szkolnych i wspomnieć na swój wiek młody, na swoją młodość górną i durną i coś zmienić. Więc skoro w kuratorium zasiadają miłośnicy pozytywizmu apeluję do nich, by zaczęli pracę u podstaw, a reszta jakoś się ułoży.
Ewelina Ślipek
Niezależna publicystka, miłośniczka historii. Warmia, Mazury, Polska. Kradzież intelektualna jest przestępstwem. Teksty na moim blogu są moją własnością i nie zgadzam się na ich kopiowanie i przeklejania bez mojej zgody.
3 komentarz