Trudno się nie zgodzić z prognozami mówiącymi o rychłym bankructwie Polski. Ale trudno też nie wiązać z tym nadziei na lepszą przyszłość.
W Czc. Kol. Korwin – Mikke dopiero co zamieścił wpis mówiący o tym, że na jesieni spodziewa się bakructwa Polski i upadku reżimu, chwaląc się, iż w swoich przewidywaniach nie jest odosobniony. Upadek i bankructwo albo chociaż bardzo poważny krysyz przewidują też jasnowidz Krzysztof Jackowski oraz prof. Krzysztof Rybiński – ekonomista. Upadek polskiej gospodarki wieszczę od kilkunastu miesięcy również ja, m.in. w książce "Imperium marnotrawstwa" o tym gdzie znikają nasze pieniądze (polecam gorąco). Myślę, że nie jesteśmy odosobnieni, bo żeby przewidzieć upadek finansowy naszego państwa, nie trzeba być ani jasnowidzem ani wybitnym ekonomistą – wystarczy na trzeźwo analizować stan finansów państwa i kondycję naszej gospodarki. Sądzę więc, że osób, które tego upadku się spodziewają, jest w całej Polsce kilkanaście tysięcy. Pewnie tylko drobna część z nich – tak, jak ja – wiąże z tym pewne nadzieje.
Bankructwo – jak wiadomo ze słownika ekonomii – to stan, kiedy zadłużenie osiągnie taką wielkość, że nie można go spłacić. Per analogiam zatem – bankructwo państwa to sytuacja, kiedy państwo będzie miało więcej długów niż będzie w stanie spłacić. W praktyce więc będzie to wyglądać tak, że oto jednego dnia zabraknie pieniędzy na zrealizowanie pańśtwowych zobowiązań – choćby na wypłaty dla armii urzędników, dla kilku milionów emerytów. Tych ostatnich będziemy musieli wziąć na swoje utrzymanie my – zwykli Polacy. Jednak będzie to i tak tańsze i lepsze niż obecny złodziejski system oparty na ZUS-ie. Po bankructwie zabraknie też pieniędzy – i to jest poważniejszy problem – na regulowanie zadłużenia zagranicznego, co oznacza, że staniemy się niewypłacalnym dłużnikiem zdanym na łaskę i niełaskę naszych wierzycieli.
Nieuniknione bankructwo ma swoje plusy; państwo – nie będąc w stanie zaspokoić finansowo armii urzędników spowoduje ich strajki, a potem protesty, w ramach których przestaną oni przychodzić do pracy. Co akurat dla gospodarki jest zbawienne, bo gdy nic nie będą robić urzędnicy – przestaną nam przeszkadzać, co natychmiast uwolni ludzką kreatywność i przedsiębiorczość – dotychczas zabijaną przez biurokrację. Powstanie więc szara strefa, która będzie fundamentem nowej gospodarki, dając ludziom zaradnym pracę i zajęcie (bardzo dobrze), a eliminując leni i drobnych cwaniaczków (jeszcze lepiej!). Do czasu aż w kolejnych wyborach – nie daj Boże – wybierzemy do władzy znowu socjalistów. Pozytywny efekt drugi: bankructwo zlikwiduje "koryto" czyli grabież państwowych pieniędzy przez różne towarzysko – biznesowe koterie. Pozytywny efekt trzeci: padnie reżim oparty na złodziejstwie, korupcji i marnotrawstwie. Histora uczy, że po bankructwie przychodzi normalność. Tak samo było też po bankructwie PRL-u, a względna gospodarcza normalność (ustawy Wilczka) trwała aż do momentu, gdy w 1993 roku zaczęliśmy wybierać do władzy socjalistów, który to zgubny zwyczaj kontynuowaliśmy we wszystkich kolejnych wyborach.
Oczywiście fatalna sytuacja gospodarcza, poziom frustracji i niezadowolenia społecznego doprowadzi też zapewne do zamieszek. Być może też protestujący ludzie powieszą na latarniach kilku polityków odpowiedzialnych za stan polskiej gospodarki. Będzie ciężko. Ale potem przyjdzie normalność. I to jest perspektywa pozytywna. Ja osobiście wolę kilka trudnych miesięcy, a potem wiele lat normalności niż dekadę dziadostwa, złodziejstwa i korupcji, które od lat dominują polską rzeczywistość polityczną