Udało się, stronnictwa patriotyczne, republikańskie, zwyciężyły w powszechnych wyborach w Polsce i zgodnie z tym, co zapowiadały, rozpoczęły przebudowę państwa. Jednak, w gwoli ścisłości, wypada pokrótce zauważyć, co właściwie zastały w chwili przejęcia kontroli nad państwowym mechanizmem. Nie chodzi przy tym, o fatalny stan finansów państwa, długi publiczne i słabość gospodarczą, na tle innych rozwiniętych państw zachodnich. Bardziej, mam tutaj na myśli tatarsko – bizantyjską gangrenę, która wciąż nie została zaleczona, a jak dobrze każdy wie, w najlepszym razie kończy się amputacją jednej z kończyn organizmu.
Przy tym, zapewne życzeniem wszystkich ludzi dobrej woli, dla których troską jest Ojczyzna, jest, aby to cięcie zostało dokonane przez nas samych, zamiast jak to bywało w przeszłości, przy niechcianej interwencji obcych czynników. Niestety, przez ostatnie kilka setek lat, przesiąkaliśmy kulturą, która była nam zupełnie obcą, nieznaną, hamowała nasz organiczny i jednostkowy rozwój. Wchodziliśmy w etap dziejów, w których funkcjonujące na danym obszarze państwo i administracja prze nie organizowana, były kompletnie rozbieżne ze społeczeństwem. Jedynie krótki okres międzywojenny, chwilowo i nie całkowicie, zastopował te brutalne tendencje. Jednak, to co stało się udziałem PRL i jej kontynuatorki, czyli III RP, jako faktycznej PRL – bis, powielało tylko tatarsko – bizantyjski charakter władzy publicznej, będącej poza narodem, poza jakąkolwiek wspólnotą, którą łączyły cokolwiek realne i niewymuszone więzy. Efekt tego jest taki, że dzisiaj, zamiast normalnej gospodarki, mamy biurokratycznego belzebuba. Nawet sami, nie jesteśmy w stanie obliczyć, ilu obywateli pracuje w aparacie administracyjnym państwowym, samorządowym, czy różnego typu agendach rządowych albo nawet europejskich. Teraz, zastanówmy się, czy jest w ogóle możliwe, aby poruszyć społeczne siły witalne i podnieść państwo jako sprawny organizm, bez wycięcia tego skażonego bizantyjskim przepychem sektora?
Zamiast budować, remontować, produkować, hodować, uprawiać, toniemy w stosie czasami potrzebnych, ale w większości przypadków, mało istotnych, „przepisów i decyzji”. Nie chcę przy tym kreować administracji jako zdatnej do likwidacji, bo to nieprawda. Ale na co ona nam w tak monstrualnych rozmiarach? Jedyne, co jest tego wynikiem, to mega korupcja i próba wyłudzeń ze skarbu państwa, zorganizowanych grup przestępczych, które żerują na słabości takiego systemu. Władza przecież nie może zawsze pilnować. Dlatego, rozumiem, że z jednej strony będące spadkobiercą bizantyjskiego systemu – PRL i PRL – bis, implementują dodatkowo podobny system europejski, którego szczególną ostoją stają się sądy, w każdej chwili gotowe do „uczciwego i niezależnego” werdyktu, niczym za Iwana Groźnego lub towarzysza Stalina, w czym tylko utwierdziła nas Komisja Wenecka. Zdaję się, że demokratyczne rządy prawa, to żadne rozwiązanie, a zwykłe upewnianie obywateli w tym, że dokonała się pewna ogólnoświatowa urzędowa rewolucja, wspierająca tą główną – bankową. Lichwiarskie liczby się nie zgadzają, rachunki nie przedstawiają żadnej wartości logicznej, więc armia urzędników różnego szczebla, również nikogo nie może dziwić. Witam w nowym świecie. Bez pełnej transparentności życia publicznego, o żadnej zmianie nie może być mowy.
Jeden komentarz