Istnieją osoby wątpiące, że sfingowanie samobójstwa jest możliwe. A jednak w opisywanym przypadku samobójstwo sfingowano bardzo skutecznie całkowicie amatorskimi środkami.
Chodzi o historię osoby, którą bardzo dobrze znałem. Żeby nie ujawniać personaliów, umownie nazwałem samobójcę Piotrem. I szczerze przyznaję, nie przepadałem za nim. W rodzinie był konflikt, o którym pisałem już po łebkach TUTAJ. Piotr był raczej zaplątany w rodzinne sprzeczki niż faktycznie zły.
Pominę na razie inne kwestie ze sprawą niezwiązane. Piotr dużo pił i często się kłócił z żoną, z tego powodu gdyby się powiesił nie byłoby to dziwne. Dziwne jednak są okoliczności. Tej nocy pies na podwórku szczekał wyjątkowo zajadle. Siostra Piotra, Jolanta mieszkająca w tym samym domu tylko w sąsiednim mieszkaniu, słyszała jak wychodził z domu na podwórko przez kogoś wywołany. Nie jest jasne, przez kogo. Jolanta przestraszona wyjątkowo zajadłym szczekaniem psa bała się wyjść i sprawdzić. Dom Piotra ma jednak okna wychodzące na podwórko, a mimo to jego żona zeznała, że nic nie widziała i nic o sprawie nie wie.
Piotra znaleziono rankiem. Był martwy, siedział na krześle w kuchni letniej. Prawą ręką tak kurczowo trzymał się rączki stojącej obok kuchni węglowej, że musiano mu łamać palce. Na dziwnie wyciągniętej lewej ręce wisiał pasek. Przybyły lekarz chciał stwierdzić zawał serca. Obecna na miejscu Jolanta zaprotestowała gwałtownie. Wskazała wgłębienia na szyi od paska, tego właśnie, który wisiał na ręce denata. Sine wgłębienia były wyraźniejsze na dole, z czego widać było wyraźnie powód śmierci. Niemniej nie było w zasięgu wzroku niczego, na czym denat mógłby się w ten sposób powiesić.
Do bytności na podwórku tej nocy przyznał się sąsiad Stefan. Zeznał, że znalazl Piotra martwego, zdjął pasek z jego szyi i powiesił na ręce.
Policja jako powód śmierci podała samobójstwo. Jego żona nie protestowała. Piotr miał się rzekomo powiesić własnoręcznie się dusząc paskiem. Może ktoś z czytelników mi wyjaśni, jak to jest w ogóle możliwe? Bo mnie na biologii uczono, że człowiek odruchowo puszcza pasek gdy tylko zaczyna się dusić. Instynkt samozachowawczy.
Jolanta jest zdania, że to Stefan zabił Piotra, a pasek powiesił na ręce. Do wyjaśnienia pozostaje też jaki był we wszystkim udział żony Piotra, tak usilnie ślepej na wydarzenia tej nocy i bynajmniej śmiercią męża się nie przejmującej. Istnieje możliwość, że to ona była inspiratorką. Tym bardziej, że jakiś czas potem dokonano podziału domu i żona Piotra z dziećmi musiała się wynieść, pozostawiając swoje mieszkanie Jolancie. Zdemolowała opuszczane mieszkanie pozostawiając na wierzchu kable pod napięciem, jakby z premedytacją liczyła na to, że ktoś z rodziny Jolanty zostanie porażony prądem i zginie. Co więcej znajomy żony Piotra pomagający jej w wyprowadzce wbił nóż tuż obok głowy Jolanty. Policja uznała rzecz jasna, że po prostu wbijał go w ścianę bo mu nie był potrzebny i że nie ma dowodów, by była to groźba pod adresem Jolanty. Kobietę jednak incydent bardzo wystraszył, czemu nie sposób się dziwić.
Opisywana przeze mnie uprzednio sprawa działki stanowiącej współwłasność ma swój dalszy ciąg. Przypomnę, Jolanta i jej bracia otrzymali w spadku po matce kawałek działki na terenie przeznaczonym pod budownictwo mieszkaniowe. Teren stanowił z początku współwłasność czworga dzieci zmarłej właścicielki. Potem sytuacja się skomplikowała. Jedna część została podzielona pomiędzy spadkobierców Piotra, ten bowiem już nie żył. Drugą część podzielono pomiędzy trzy córki Pawła, brata Piotra, który również zmarł. Zasadniczej sytuacji to jednak nie zmienia.
W roku 2008 Urząd Miasta podjął decyzję o zabraniu części ziemi na działce na poczet planowanych dróg. Krótko potem ruszyła sprawa o podział współwłasności. W styczniu 2009 roku Urząd Miasta podjął decyzję o odebraniu części terenu ze współwłasności. O tej decyzji Jolanta dowiedziała się dopiero we wrześniu 2009. Na zapytanie najstarszego brata Jolanty, Jacka, Urząd Miasta powiadomił, że decyzja co do odebrania gruntu została zawieszona do zakończenia postepowania sądowego. O tym jednak nie poinformowano Jolanty, która wiedziała tylko tyle, że jakaś decyzja została w styczniu podjęta, ale jaka i na jakiej podstawie, nie było wiadomo.
W październiku zakończyło się postępowanie w Sądzie Rejonowym. Urząd Miasta podjął decyzję w sprawie odebrania ziemi nie oglądając się zupełnie na to, że wyrok nie był prawomocny, Jolanta bowiem złożyła apelację. Sprawa definitywnie została zakończona gdy w listopadzie Sąd Apelacyjny potwierdził wyrok Sądu Rejonowego. Krótko potem Jolanta dowiedziała się szczegółów decyzji Urzędu Miasta.
Urząd Miasta odebrał sporą część nieruchomości na drogi. Dziwnym zbiegiem okoliczności jednak 90% terenu odbieranego przypadło na część przysądzoną Jolancie na wniosek jej rodzeństwa. Co więcej Urząd Miasta położył lagę na wyrok sądowy w sprawie podziału nieruchomości i uznał działkę za współwłasność, podczas gdy w momencie podejmowania decyzji toczyło się postępowanie sądowe o zmianę tego stanu. Urząd Miasta deklarował, jak już napisałem, że poczeka na wynik postępowania sądowego, a następnie wyrok kompletnie zignorował.
Co za tym idzie ok. 90% terenu odebranego przypadło na własność Jolanty, zaś Urząd Miasta za ten teren zapłaci Jolancie tylko 25% jego wartości, czyli jej udział we wcześniejszej współwłasności. Żeby było śmieszniej pozostała część działki Jolanty jest za wąska nawet na postawienie domu, jest zatem bezużyteczna.
Został złożony wniosek do Trybunału Praw Człowieka w Strassburgu. Wniosek został przyjęty do rozpatrzenia, a następnie odrzucony. Piszący wniosek świadczący bezpłatnie usługi prawnik z NSZZ „Solidarność” zapomniał bowiem wskazać, jakie dokładnie prawa człowieka zostały w przypadku pani Jolanty naruszone.
Jolanta zaskarżyła decyzję Prezydenta Miasta do wojewody. Wojewoda decyzję kilkakrotnie podważał, w odpowiedzi Prezydent Miasta podejmował dokładnie identyczną decyzję. W międzyczasie nastała nowa kadencja Sejmu i nowy wojewoda decyzję Urzędu Miasta zaakceptował. Tym sposobem Prezydent Miasta bezkarnie położył wała na wyrok sądowy i wszelkie protesty nie zdały się na nic.
Ciekawostką jest stwierdzenie urzędniczki Urzędu Miasta, skierowane w stronę pani Jolanty gdy była tam niedawno. Urzędniczka stwierdziła mianowicie, że Prezydent Miasta wziął pożyczkę by przekupić nowego wojewodę, więc niech Jolanta da sobie spokój, bo nie wygra.
Pani Jolanta myśli o zaskarżeniu decyzji wojewody do Sądu Administracyjnego. Jej sytuacja finansowa jednak gwałtownie się pogorszyła na skutek wypadku męża, który obecnie nie jest w stanie pracować, a renty mu jeszcze nie przyznano. Nie wiadomo więc, czy na skutek braku pieniędzy rabunek w biały dzień nie pozostanie bezkarny.
Sprawą obecnie zajmuje się kancelaria lokalnego posła PiS. Rzecz jasna nie zdradzę jego nazwiska bo tym samym zdradziłbym o jakie miasto chodzi. Nie wiadomo jednak, ile jeszcze da się zrobić. Pani Jolanta wysłała też list opisujący całą sprawę do programu „Sprawa dla reportera”. Nie ma jeszcze odpowiedzi.
Wykryta ostatnio przez „Dziennik Gazetę Prawną” informacja o autorytarnym odrzucaniu skarg do NSA „bo tak”, na wieść o czym Wirtualna Polska dostała orgazmu, w przypadku pani Jolanty oznacza, że sprawiedliwości nigdy nie stanie się zadość. Przecież wystarczy, że Prezydent Miasta przekupi sąd wojewódzki i skarga na postępowanie Prezydenta Miasta i wojewody nigdy pod obrady NSA nie dotrze. W takim wypadku zrabowana ziemia pozostanie w rękach urzędniczych bandytów i ich wspólników.
Jeśli więc ktoś powie mi, że gen. Petelicki się sam zastrzelił, odpowiem, że ja też znam kogoś, kto się zdaniem Policji własnoręcznie udusił własnym paskiem. Nie takie cuda się w tym kraju dzieją.
Katolik, doświadczony internauta, fan mangi i anime. Notki są na licencji http://creativecommons.org/licenses/by-sa/3.0/deed.pl