Spotkanie Tulambi (3/4)
23/02/2012
362 Wyświetlenia
0 Komentarze
10 minut czytania
OKOLICE ANTROPOLOGII (03). Trzeci odcinek dokumentalnego filmu ze spotkania plemienia z epoki kamiennej na Nowej Gwinei, które nigdy wcześniej nie widziało białego człowieka
Większość z przybyszów, a zwłaszcza dzieci, nosi na sobie plecione peleryny z ubitej kory lub ręcznie utkanych włókien roślinnych, podobne do jutowych worków i z grubsza chroniące przed ciągle padającym tu deszczem. Po przełamaniu pierwszej nieufności cała grupa Tulambi przyjmuje zaproszenie do odpoczynku w obozie białych i zasiada do posiłku. Metalowe naczynia to kolejne wielkie zdziwienie, ale prawdziwą sensacją okazuje się zupełnie dotąd nieznany ryż. Sandżuga najpierw podejrzliwie wąchając sprawdza białe ziarno palcami. Czyżby biali dlatego byli biali, że jedzą takie białe coś? Andżijo próbuje pierwszy, ale ryż mu nie smakuje, wypluwa go na bok z obrzydzeniem. Kiedy jednak JPD dodaje troszkę soli, ryż zaczyna mu smakować. Kilkakrotnie uderza się pięścią w głowę, co w języku ciała tambylców oznacza z pewnością „to jest dobre”. Jest to sygnał dla innych aby też spróbowali. Sandżuga z miejsca staje się entuzjastą ryżu: twarz mu się rozjaśnia, wiele razy bije się pięścią w głowę. JPD podaje im ryż na łyżce. Łyżka, jak wiadomo z wojska, składa się z trzymadełka i komory zupnej. Tulambi nie wiedzą jak jej używać i okazuje się, że jej kształt niczego nie podpowiada – raz trzymają z jednej, raz z drugiej strony, ale po chwili jedzą po swojemu sięgając po prostu ręką i oblizując sobie palce. Ożywiają się, próbują wszyscy, kobiety, dzieci, widać że im smakuje.
W tym czasie Sandżuga, trzymając na ręku małe dziecko (a dzieci są u Tulambich wyjątkowo ciche i spokojne) po cichu zaspokaja swą ciekawość przeglądając sprzęty w obozowisku – ostrożnie dotyka naczyń, podnosi je, zagląda pod spód… robi to uważnie i metodycznie, niczego nie potrąca i nie uszkadza. Kamerzysta Filip filmuje go z ukrycia. Widać, że tubylcem kieruje tylko ciekawość. Nie ma w nim żadnej chciwości, żadnej myśli o kradzieży, na co tak często narzekali także dawniej podróżnicy i odkrywcy odwiedzający bardziej zdemoralizowane plemiona. To też jest dowód na to, że Tulambi wcześniej nie stykali się z cywilizacją białego człowieka, nie znają wartości dotykanych przedmiotów, a więc i ich nie pożądają.
Wkrótce cała grupa wchodzi do obozu, pod foliowe namioty i oglądają wszystko z nabożną ciekawością. Andżijo ostrożnie próbuje strugać patyk scyzorykiem. Ma bardzo zniszczone ręce. Prawdopodobnie jest przywódcą tej grupy, odpowiedzialny i ostrożny, czujny na każdy głos także zachwytu u dzieci, które właśnie oglądają kamerę. Sandżuga, który ma osobowość bardziej przyjazną i śmiałą, bierze ja do ręki. Andżijo jakby trochę strofuje swoich ludzi podniesionym głosem. Powraca mu niepokój. Jak rozładować stres? Najlepiej zapalając papierosa. Okazuje się, że Tulambi znają dziki tytoń, zbierają go w dżungli i palą w swych wielkich fajkach. Andżijo po swojemu zapala tradycyjną hubkę w zawiniątku z liści i wkrótce zarówno on jak i Sandżuga okrywają się kłębami uspokajającego dymu. Nikotyna to prawdopodobnie najbardziej popularny narkotyk pierwotnych plemion. Mówi się że po odkryciu Ameryki biali rozpili Indian alkoholem, ale ci zemścili się od początku dając białym tytoń, który rozsiano po całym świecie.
Robi się późno i niezwykły dzień dobiega końca. Grupa Tulambi powraca na drugi brzeg i znika w swoim deszczowym lesie. JPD obawia się, że to już koniec kontaktu. Jednak nazajutrz jest czas na rewizytę. JPD przybywa do leśnej kryjówki Tulambich. Jest ich tu więcej, w tym jeszcze jeden dorosły i dostojnie wyglądający mężczyzna z pięknym kościanym naszyjnikiem. JPD chce się dowiedzieć więcej. Są inteligentni i nie różnią się wyglądem od innych ludzi z wyspy. Może nie mieli do czynienia z nowoczesnymi przedmiotami, ale przecież musieli widzieć przelatujące nad górami samoloty. Co o tym sądzą? Stanowią to, co JPD nazywa Czwartym Światem: plemiona na peryferiach cywilizacji, przeważnie ukryte w lasach tropików, nie uczestniczące w wymianie gospodarczej i zasadniczo unikające kontaktów jakby instynktownie wiedząc, że niszczą one ich świat ich dusze i ich kulturę. Niewiele już zostało takich grup – trochę w Amazonii, trochę na Nowej Gwinei.
Mieszkają w szczelnie pokrytych liśćmi wiatach. U siebie czują się swobodnie, słychać rozmowy, kobiety bardzo sprawnie wyplatają siatki z miękkiego naturalnego włókna. Mężczyźni bardziej dbają o wygląd niż kobiety: naszyjniki, ptasie piora we włosach, włosy podcinane bambusowym nożem… Muszą wyglądać atrakcyjnie, aby kobiety chciały się z nimi zadawać i aby mogli mieć potomstwo. Ojcowie maja znakomity kontakt z dziećmi. Są to zbieracze i myśliwi, żyjący w pełnym zanurzeniu w swoje środowisko.
Są życzliwi wobec JPD. Andżijo pokazuje mu jak wyrabiają swoje strzały i groty oszczepów. Potem przychodzi czas na naukę ich języka. Jednakże JPD nie jest chyba lingwistą, bo pyta nieudolnie i uzyskiwane odpowiedzi nie zasługują na zaufanie, że zostały dobrze zrozumiane. Słówka, które sobie zapisuje w notesie nie mają wartości porównawczej, jeśli miałyby służyć do ustalenia językowego pokrewieństwa Tulambich.
Niebo nad dżunglą się przejaśnia i Tulambi zabierają JPD na polowanie. Idą za nimi dzieci z wioski, przyzwyczajone do cichego chodzenia po lesie, aby nie płoszyć zwierzyny. Na Nowej Gwinei nie ma jej zresztą wiele, głównym źródłem białka są ryby, ptaki i inna drobnica, w tym owady. Polują przy użyciu strzał, także na ryby w wodzie. Chroniczny niedobór białka to źródło powszechnego niegdyś na Nowej Gwinei ludożerstwa oraz popularności późniejszej hodowli świń, graniczącej z ich kultem. Tulambi nie są kanibalami ani nie maja świń, ale troska o pożywienie zajmuje im cały dzień. Wiedzą które liście i owoce są jadalne, gdzie można znaleźć bulwy i korzenie, kiedy pojawiają się jaja ptasie albo jadalne larwy owadów. Nie mają czasu na filozofię, sztukę, wyrafinowaną kulturę. Walczą z malarią, na którą prawie wszyscy chorują.
Przez następne trzy dni Tulambi odwiedzają obóz JPD. Już się go nie boja. JPD wie, ze może ich utrzymać blisko siebie tylko dając całej grupie jedzenie, bo wtedy nie musza polować i nie odchodzą daleko. Ale w ten sposób zapasy szybko się kończą. Nadchodzi czas, kiedy każda grupa musi powrócić do swego świata. Andżijo, który zaprzyjaźnił się z JPD najbardziej udziela mu ostatnich lekcji języka Tulambi. (cdn.)
Bogusław Jeznach