SPOTKAŁEM BIN LADENA
14/09/2011
889 Wyświetlenia
0 Komentarze
33 minut czytania
Pierwszy raz spotkałem się z Bin Ladenem w 2000 roku, w Amsterdamie. Nie – to był już drugi raz. Wcześniej, może dwa albo trzy miesiące – Osama pojawił się – w rozmowie z jednym z czeczeńskich emirów.
Kiedyś przyszedł do mnie znajomy z dawnych lat. Pod koniec rozmowy o niczym zapytał mnie, czy nie chciałbym zrobić wywiadów z zamachowcami, którzy porwali samoloty i wbili się w Word Trade Center. Bo żyją. Można z nimi pogadać. Nie, nie wybuchnąłem śmiechem. Ale nie odzwoniłem. Jego numer mi się zapodział. Nie spotkałem się z nim już więcej i trochę tego dzisiaj żałuję.
10 lat temu runęły wieże „Twin Towers”. Nie ważne co wtedy robiłem, podobnie jak nie ważne jest to, co robił wtedy np. minister Sikorski. Ważne jest co innego… Mimo że w ciągu ostatnich 10 lat nie doszło do żadnego zamachu terrorystycznego na terytorium USA, 80 % Amerykanów nie czuje się bezpiecznie. Dla bezpieczeństwa gotowi są poświęcić kolejne obszary wolności. Dla bezpieczeństwa nie potrzebują prawdy. Teoria wciąż żywego spiskującego wroga jest skuteczna. Wiedzą o tym kolejne administracje amerykańskie: tak republikanie jak i demokraci. Wie o tym przy zachowaniu wszystkich proporcji premier Tusk i jego doradcy skutecznie strasząc obywateli kolejny rok PiS-em. Różnica jedynie taka, że PiS wciąż istnieje a Osamę mają już gryźć ryby w Oceanie Indyjskim. Przynajmniej tak zadekretował Obama i jego ludzie. Ale strach ma jedną definicję i zawsze rzesze wyznawców.
Pierwszy raz spotkałem się z Bin Ladenem w 2000 roku, w Amsterdamie. Nie – to był już drugi raz. Wcześniej, może dwa albo trzy miesiące – Osama pojawił się – w rozmowie z jednym z czeczeńskich emirów. To było w Gruzji. W Dolinie Pankiskiej, w miejscowości Duisi. Siedzieliśmy nad bystrą górską rzeką i piekliśmy baranie szaszłyki. Mówił, że widział się z nim kiedyś i nie widzi problemu byśmy razem odwiedzili go w Afganistanie…
Wróciłem z Kaukazu zupełnie spłukany. Wiedziałem kim był Osama, wiedziałem gdzie jechać i miałem czas, ale nie miałem na bilet.
HOLANDIA
Małe państwo pełne pustych, zamkniętych kościołów i otwartych, ciasnych – tłumnie odwiedzanych meczetów. Świat witryn z prostytutkami , braku zasad, – świat bez Boga. Pojechaliśmy tam z moim przyjacielem. W ciemno, ale z nadziejami na sukces. Jechaliśmy po ciemku – nocą. Było najtaniej. Benzyna w Polsce nie była po 5 złotych a tanich linii lotniczych jeszcze nie wymyślono.
„Mogę zrobić wam film i wywiad z Osamą Bin Ladenem” – powiedziałem Holendrom bez zbędnych wstępów i wręczyłem na dowód pisemny projekt scenariusza… Był 2000 rok… Dwa lata po zamachach na ambasady USA w Nairobi (Kenia) i Dar as Salam (Tanzania), zginęło kilkaset osób… Rok przed 11 września.
Holenderscy decydenci grzecznie nas wysłuchali i o Bin Ladenie, i o mafiosach, z którymi się przyjaźnimy i o wielu innych fantastycznych projektach… W ich oczach, słowach, zachowaniu nie dostrzegliśmy jednak nawet iskry zainteresowania. Byli uprzejmi i chłodni. Ot, po prostu, rutyniarze znający techniki opędzania się od naciągaczy i zwariowanych artystów. Ale my przecież byliśmy poważnymi ludźmi z dorobkiem – jak się nam zadawało. No i mieliśmy dynamit. A tu nic?!
Kawa z automatu… korytarze telewizji VPRO i rozmowy tym razem z pannami – kierowniczkami produkcji czy może newsowymi dziennikarkami. Dziewczyny inaczej niż smętne urzędasy chętnie słuchały naszych rozlicznych historii… Mrugały też rzęsami, chyba częściej niż zwykle. Nigdy nie wiedziałem, czy dlatego bo chcą słuchać i wierzyć w te opowieści, czy – przeciwnie – traktują je jako bajki i jedynie wstęp do rytuału…
Z telewizji prosto do Coffe Shopu. W chmurze „czarnego afgana” wyhodowanego w holenderskich czy albańskich szklarniach zapadliśmy w odrętwienie… Z beznadziejnych rozmyślań o powrocie do Polski, w której nikt nawet nie wie, kim jest Bin Laden, wyrwał mnie niemal histeryczny śmiech frienda: „ Stary, pomyśl tylko: „Jak byś zareagował, gdyby jakichś dwóch anonimowych świrów przyniosło Ci propozycje wywiadów z najbardziej poszukiwanymi ludźmi na świecie, gdy za jakiekolwiek info o nich CIA płaci miliony dolców… I jeszcze mówią im, że to: No problem! Że mają kontakty, że zrobią…, że mogą wszystko… I zobacz jeszcze : Oni mają wyłącznie takie propozycje… Wyłącznie sprawy niemożliwe…
Miał rację. Holendrzy mieli więc dwa wyjścia: albo nas wyśmiać, (być może z litości nie zrobili tego) albo podejrzewać. Bo cóż to za goście? Jak to możliwe, że mają takie informacje? Jakim cudem nasi ludzie nie mogą, a oni mówią, że to pestka? Dla kogo pracują? itd. itd. O co im chodzi? To wszystko podejrzane…
Właśnie. Podejrzane. Potem wszystko było jeszcze bardziej podejrzane. Podejrzany był Bin Laden, gdy wysłał samoloty na WTC, podejrzane były USA, gdy w zemście za WTC uderzyły nie tylko na Afganistan, ale także Irak, który miał z Bin Ladenem tyle wspólnego, co Saddam Husajn z Matką Teresą z Kalkuty. Podejrzany był też koleś, proponujący mi – trzy, może cztery lata temu – wywiady z terrorystami,którzy rzekomo mieli porwać samoloty i roztrzaskać je o wieżowce w Nowym Jorku.
GRUZJA
No ale Twin Towers runęły i to była dla nas paradoksalnie dobra wiadomość. Świat zainteresuje się bardziej islamem, Afganistanem no i Bin Ladenem… Przecież teraz nawet anonymus albo wariat, który coś wie i mówi, że coś może, zyskuje na wiarygodności. I rzeczywiście. Wkrótce pojechałem w świat. Najpierw do Gruzji – do emira, którego imienia nie wspomnę… Powiedział, że jeszcze miesiąc temu nie było problemu, ale teraz… Szukaj wiatru w polu… Pamiętam też innego wpływowego wśród bojowników, człowieka, który bez ogródek oświadczył: widzisz co z nami Czeczeńcami Rosjanie zrobili i co robią, ty jesteś dziennikarzem. Musisz mieć kontakty ze służbami… Nie wmówisz mi, że jest inaczej… Powiedz im, że jeśli nam pomogą, my pomożemy im. My nie mamy już gdzie uciekać i pójdziemy na każdy układ… Powiedz, że potrzebujemy broni i miejsc w szpitalach… Nawet pomoglibyście w Afganistanie? – pytałem… Spojrzał na mnie. Zamilkł, ale nie zaprzeczył. Rok później znowu byłem w Dolinie. To wtedy po raz ostatni widziałem: legendarnego dowódcę Khamzata Gelaeva. Siedział w izbie. Na zewnątrz pierwszy mróz. Plecy ogrzewał mu stary telewizor. Był włączony. Właśnie szedł jakiś film wojenny, a może to były newsy z jakiegoś ogarniętego wojną kraju… I nagle ktoś strzelił. Ale nie w pokoju ani za oknem… Tylko w telewizji. Gelayev nerwowo sięgnął po broń…
Khamzat jeździł przed II wojną czeczeńską do Afganistanu i Pakistanu… Po co? By głosić, przekonywać wszystkich muzułmanów do pomocy braciom w Czeczenii. Rosjanie blokowali kraj. Wojna wisiała na włosku. Teraz spotykamy się, gdy wojna trwa już nie tylko na Kaukazie, ale także w Afganistanie i Iraku. Tam wróg ma inną flagę, ale muzułmanie tak w Czeczenii jak i w Afganistanie czy Iraku wciąż tę samą: zielonego koloru. Pytamy go, czy dla pokoju w Czeczenii wydałby, a może przynajmniej pomógł znaleźć Bin Ladena. Jest oburzony. „Jesteśmy wolnymi ludźmi – mówi – będziemy razem, nawet jeśli miałaby być to beznadziejna walka.” Temat został zamknięty. . .
Khamzat Gelaev. Dla wielu bojowników nie tylko emir, ale Mahdi – wysłannik Allaha, którego obecność na Ziemi ma zapowiadać bliski koniec świata… Chornyj Angel (Czarny Anioł) – tak nazywali go Rosjanie przez czarny tradycyjny czeczeński strój, który nosił na co dzień. To dla niego tu w Gruzji, w bazach – w Pankisji organizowano aprowizację, broń i ochotników. Zginął dwa lata później w górach u zbiegu granic Gruzji, Rosji (Czeczenii) i Dagestanu. Śmierć znalazła go w drodze na zimowy odpoczynek do Gruzji. Rosjanie zrobili nawet film o tym,jak go wytropili i zlikwidowali. Czeczeni o jego samotnej ostatniej walce opowiadają do dziś legendy. Jedyni synowie -bliźniacy – pogrobowcy urodzili się, gdy Khamzat był na swej ostatniej ścieżce dżihadu. Mają dzisiaj 7 lat i wciąż żyją w ukryciu.
Śmierć „Czarnego Anioła” bezsprzecznie była początkiem końca słynnej enklawy bojowników w Dolinie Pankiskiej. To tak jakby bez Khamzata dalsza walka straciła sens. Późniejsze opowieści powielane przez media o ukrywaniu się Osamy w Dolinie Pankiskiej można było między bajki włożyć…
AZERBEJDŻAN
W Gruzji Osama nie miał czego szukać… A ja niewiele w niej znalazłem. Pojechałem do Azerbejdżanu. To przez ten kraj w drodze do Dagestanu miał według Aleksandra Litwinienki przejeżdżać zastępca Bin Ladena a dzisiaj nr 1 w Al. Kaidzie – Egipcjanin, dr Ayman Az Zawahiri. Gdy kilka lat później – w 2005 roku – Litwinienko opowiadał mi te i inne historie, myślałem, że mam do czynienia z obłąkanym człowiekiem. Potem,gdy umierał tak długo, otruty radioaktywnym polonem przez rosyjskich agentów, nie byłem już tego pewien…
Azerbejdżan leży bliżej Afganistanu i bliżej Osamy. Znałem tu jednego człowieka, którego mogłem próbować prosić o pomoc w dotarciu do zakazanych miejsc w Afganistanie i Pakistanie; Khozh Akhmeda Noukhaeva – słynnego czeczeńskiego mafiosa, bankiera i charyzmatycznego lidera. Nie miałem odwagi zapytać go wprost o „namiary” na Osamę.
Wtedy – we wrześniu 2001 – Khoża urzędował jeszcze na IV piętrze hotelu Apsheron przy Bulwarze Nafciarzy w stolicy Azerbejdżanu. Zanim doznał religijnego objawienia w samolocie, którym wracał z pielgrzymki do Jerozolimy ( – miejsca gdzie wg tradycji islamskiej miał odejść do Nieba prorok Mahomet – ), zdążył trafić do podręczników rosyjskiej kryminalistyki jako twórca nowoczesnej mafii rosyjskiej. Jak do tego doszło? Ludzie Noukhaeva zwyczajnie wymordowali starych mafiosów i zajęli ich miejsce. Teraz Noukhaev jednak miał ważniejsze sprawy na głowie. Przypomniał Czeczeńcom, że Nukh – to znaczy prorok Noe, że Nokhchi w języku Wajnahów to lud Noego… A Noukhaev … No właśnie…
I nagle ojciec chrzestny mafii czeczeńskiej, która w latach 90-tych XX w. zdominowała rosyjski i nie tylko rosyjski świat przestępczy, zaczął pisać odezwy i posłania do muzułmanów a także dziwne, niemal filozoficzne książki… Pomagał mu były student filozofii z Oxfordu, jeden z najinteligentniejszych ludzi, jakich w życiu poznałem – Polak Maciej Jachimczyk… Maciek znał się nie tylko na filozofii. On znał świat elit i znał przede wszystkim świat finansów. Macieja nie lubili starzy towarzysze i krewniacy Noukhaeva. Uważali go za cwaniaka, ale przede wszystkim za człowieka obcego. Maciej to rozumiał i robił co tylko mógł, by ożenić się z Czeczenką. Bezskutecznie.
Maciek mógł być może – fajnym kompanem do gorzałki, ale to czysta teoria. Tuż po tym, gdy został „consiliere” Noukhaeva, przyjął Islam. Nie przypadkowo w Emiratach, w Dubaju – w świecie kapiącym ze złota. Pieniądze – to była jego słabość: nie czynił z niej tajemnicy. Jak każdy człowiek miał jeszcze kilka innych słabości. W tym alkohol właśnie. Ale w Świętym Koranie Allah mówi, że wina pić nie wolno, więc Maciej przestał pić. Wyszło mu na zdrowie: znacznie wyszczuplał.
Pamiętam , że wiele lat wcześniej wpadł mi w ręce czyjś scenariusz na film dokumentalny. Miał tytuł „Zelig. Bohaterem był właśnie Maciek. Tak się złożyło, że znałem Maćka już wtedy i pomyślałem, że nie… To jeszcze nie ten moment… Warto jeszcze poczekać. Przecież Maciej – dzisiaj Mansoor Jachimczyk nie powiedział jeszcze ostatniego słowa, jego życie to nie tylko – jak u każdego – otwarta księga; to pasjonująca powieść. I rzeczywiście. Jakiś czas temu napisała o nim prasa, że to on właśnie dopinał kontrakty naftowe pomiędzy Nursułtanem Nazarbajewem prezydentem Kazachstanu , kazachskimi biznesmenami a Ryszardem Krauze… Grubym Rychem – jak mówią o nim w Trójmieście. Musiałem sam go o to zapytać… Przecież już tyle razy pisano o nim jako o agencie wszystkich służb specjalnych z całego świata i nigdy niczego nie udowodniono…
Rozmawiamy w Sushi Barze w hotelu Mariott w Warszawie… To jego knajpa. Maciek jak zawsze się spieszy i jak zawsze po głowie biega mu milion pomysłów na biznes… Pytam o Krauzego. Potwierdza. Z Noukhaevem nie widział się od 2004 roku. To możliwe, bo właśnie wtedy wiosną 2004 r. Noukhaev zniknął. W Rosji pojawiły się opinie, że to Noukhaev m.in. stał za zamachowcami w teatrze na Dubrowce w 2003 i za zabójstwem w Moskwie w następnym roku znanego amerykańskiego dziennikarza Paula Klebnikowa.
Ale ja myślę, że zniknął z innych powodów. Podobnie jak nie wierzę, że zginął na dżihadzie razem z Khamzatem Gelaevem zimą 2003/ 2004 r. jak głosi jego oficjalna biografia… Pewnie gdzieś zaszył się i czeka na moment… Pieniędzy ma znacznie więcej niż Osama miał na początku i tym bardziej na końcu swojej drogi Dżihadu. No i ma jeszcze coś. Ma czas na myślenie, a może także na podróże… Ktoś kiedyś mówił mi, że widziano go w samolocie, czy na lotnisku… Miał rzekomo lecieć do Iranu czy Afganistanu. W każdym razie na wschód. Ale to tylko plotki.
Gdy we wrześniu 2001 z nim rozmawiałem (nie po raz pierwszy ale i nie ostatni) na IV piętrze hotelu Apsheron , w Baku tętniło życie. Nic nie zapowiadało, że trzy lata później nagle wszystko się skończy. Szef przyjmował gości . Któregoś dnia ze zdumieniem zobaczyłem u Khoży polską delegację z prezydenckim ministrem Krzysztofem Szamałkiem na czele. Co dyrektor w
Biurze Bezpieczeństwa Narodowego przy
Prezydencie RP Aleksandrze Kwaśniewskim – w latach
1998–
2001 odpowiedzialny za bezpieczeństwo energetyczne i surowcowe oraz zarządzanie kryzysowe robił u poszukiwanego w Rosji listem gończym słynnego szefa czeczeńskiej mafii ? Nigdy się nie dowiedziałem…
Życie w na IV piętrze zamierało dopiero wtedy, gdy szef udawał się na spoczynek. Nagle budzili się jakby z letargu ochroniarze Khoży… Kończyli układać pasjansy na komputerach… Wyłączali telewizory nierzadko z sowieckimi kreskówkami. Zrywali się i biegli ściągnąć windę i zabezpieczyć wyjście szefa z hotelu. Kolumna opancerzonych mercedesów i jeepów odjeżdżała w jednej chwili, w zawsze niewiadomym kierunku. Przynajmniej ja tego nie wiedziałem, ani Sławik – odźwierny podupadłego hotelu . On też nie miał pojęcia. Przez grube szkła okularów spode łba patrzył za znikającymi limuzynami. Może nawet marzył wtedy o czymś… Może na chwilę był w innym świecie. To trwało tylko kilka sekund. Potem wracał do życia i niemal zmuszał mnie, by mu coś postawić. Stakan najtańszej wódki załatwiał sprawę. Powrót z czarnych „meroli – esek” i „beemek – siedemsetek” do sowieckiej estetyki i niezmienności hotelu Apsheron był dużo łatwiejszy. Potem piliśmy do rana.
Rano wszystko wracało w swoje koleiny. Szef pracował a wraz z nim ludzie, których szanowali w Rosji, Azerbejdżanie i na Kaukazie bardzo wpływowi ludzie także świata biznesu, milicji i służb specjalnych. Z Moskwy znali się przecież Khoża i późniejszy prezydent Azerbejdżanu Ilham Alijew wtedy żyjący w cieniu swego wielkiego ojca Hejdara. Podobno nawet prowadzili ze sobą biznesy. Siedząc na fotelu w czymś w rodzaju recepcji biura Hoży, obserwowałem ze zdumieniem jak jego ludzie, nawykli raczej do mokrej roboty, musieli zacząć żyć na nowo. Jak niemal jednego dnia – gdy szef wrócił odmieniony z Jerozolimy – musieli zacząć żyć „w imię Boga miłościwego i litościwego”. Jeden z jego najbliższych współpracowników opowiadał mi potem, jak kiedyś Khoża tłumaczył mu, że nie zabijał już tylu ludzi bo „ludzie to nie muchy…”
Rozmawiamy z Khożą w jego gabinecie; o Talibach i Osamie… Talibowie mylą się i błądzą – mówi Hoża – bo założyli państwo a idea państwa sprzeczna jest z islamem. Dlatego trzeba wrócić do korzeni, do plemiennych wspólnot, do pogodzenia prawa przodków z islamskim szarjatem… Rysuje gwiazdy, trójkąty i objaśnia ich znaczenie… Dziewięcioramienna gwiazda to dziewięć Tukhumów czyli 9 głównych rodzin klanowych czeczeńskich a „Is” to po czeczeńsku znaczy 9 a „lam” – to góra… A więc 9 gór… I tak przez kilka godzin. Na koniec obiecuje zadzwonić do swego przyjaciela, byłego prezydenta Czeczenii, który był w Afganistanie i rozmawiał z Mułłą Omarem przywódcą Talibów, no i – jak podejrzewa mógł mieć „okoliczność” także z Osamą.
KATHAR
Zelimhan Jandarbijew mieszkał wtedy w Doha w Katarze. Wpisany na listę światowych terrorystów ONZ, ścigany na wniosek Rosji także przez Departament Stanu USA, był bezterminowym gościem emira; tego samego, który gościł jednocześnie tysiące amerykańskich żołnierzy zgrupowanych w największej na półwyspie arabskim bazie US Army. Ale to nie dlatego Jandarbijew nie uważał, tak jak jego przyjaciel z Baku, że największym wrogiem islamu są Stany Zjednoczone. Dla niego celem nr 1 wciąż pozostawała Rosja. Na emigracji dwoił się i troił. Przekonał Mułłę Omara by Islamski Emirat Afganistanu uznał ( jako jedyny kraj) niepodległość Czeczenii. W Pakistanie nawiązał kontakty z tymi, którzy – jak mówił: „naprawdę czynili dżihad, a nie tylko o tym mówili”. Dogadał się też z Mułłą Omarem, że Talibowie oddadzą ochotnikom na dżihad do Czeczenii dwie bazy. Pokochał średniowieczny Afganistan Talibów. Pisał o nim wiersze. „Chciałem zorganizować kilkaset jeepów, przedrzeć się przez Turkmenistan i uderzyć na Astrachań”. Opowiadał nam kiedyś o swoim planie wojny z Rosją. Fantazja? Być może. Ale możliwość dokonania przez Talików islamizacji i jednocześnie destabilizacji w rejonie tzw. „miękkiego podbrzusza Rosji” wydawała się bardzo realna i wzbudzała panikę w Taszkiencie, Duszanbe, czy Biszkeku i spory niepokój w Moskwie. Amerykanie rozpoczynając wojnę uratowali Rosję – przynajmniej na jakiś czas- mówił Jandarbijew. Bez wątpienia. A przecież wojna afgańska i iracka w efekcie osłabiła także USA, odwiecznego rywala wielkiej Rosji. Pytałem Jandarbijewa o Osamę. Nie potępiał go, tłumaczył, że z punktu widzenia islamu niszcząc Twin Towers w Nowym Jorku saudyjski szejh postąpił słusznie. „Linia frontu przebiega także przez USA –mówił -bo przecina ludzkie serca: na tych wiernych i tych niewiernych Bogu.”
Pamiętam te ciepłe noce nad Zatoką Perską: kąpiel w morzu i grzmot startujących albo powracających z bombardowań Afganistanu amerykańskich myśliwców… Równe 10 lat temu.
Pamiętam też zimny dzień 23 lutego 2003 w Polsce. Ktoś zadzwonił i powiedział, że Zelimhan wyleciał w powietrze jadąc swoją toyotą do meczetu. Pobiegłem z żoną do kościoła by odmówić za przyjaciela koronkę do Miłosierdzia Bożego. Ciężko ranny przeżył -na szczęście– jego dziewięcioletni syn. Zelimhan zginął na miejscu.
Czy Osama żył jeszcze wtedy? Miałem się o tym przekonać już wkrótce w Afganistanie. Ale zimą 2003 r. to nie Osama zajmował moje myśli. Tydzień przed zamachem na Jandarbijewa byłem w Katarze… Znowu ciepłe noce, długie rozmowy i te same nad głową myśliwce. A może to były te drugie – bombardujące od niedawna Irak? W domu u Jandarbijewa prawie zestrzeliwał je, grając na komputerze, arabski chłopiec . Pamiętam puste, wyłożone chłodną kamienną posadzką pomieszczenie, zasłonięte przed palącym słońcem okno i zmagania przed monitorem chłopca. Jandarbijew wyjaśnił, że jego ojciec został aresztowany i wysłany na Guantanamo. Ponoć pracował dla Al. Jazeery…
Tydzień później zrozumieliśmy, że przypadkiem – jak w filmie – znaleźliśmy się w złym miejscu i o złym czasie. Po naszej wizycie już nikt Zelimhana nie odwiedził. W każdym razie nikt spoza najbliższego wąskiego kręgu jego przyjaciół i ochroniarzy. Już w Polsce dotarła do nas wiadomość, która brzmiała jak wyrok: „Jedzie do was grupa Czeczenów” – wyjaśnić czy macie coś wspólnego ze śmiercią Jandarbijewa”. Osama – na chwilę – zszedł na drugi plan.
CDN
Myszka & Miki