Premier piłkarz osłania cały ten pezetpeenowski burdel, cały ten nieszczery i oszukujący młodych ludzi układ.
Nie ma co gadać, należało im się. Jeśli w Polsce nie można wychować w ciągu dwudziestu kilku lat kadry piłkarzy, mimo mnóstwa klubów, mimo talentów rodzących się na kamieniu, mimo poświęcenia rodziców, którzy chcą by ich dzieci angażowały się w sport, to dobrze się stało. Uważam, że powinni zebrać w tyłek 10 do 0. I powinni dostawać tak długo, aż ludzie zwani kibicami wytarzają w smole i pierzu cały zarząd PZPN i wszystkich prominentnych członków tego związku jak Polska długa i szeroka. Mamy bowiem olbrzymią organizację, o gigantycznych budżetach, która w statucie ma wypisane różne szczytne cele. Ma między innymi szkolić młodzież i uczyć ją gry w piłkę, a także zapoznawać z zasadami fair play. Mamy premiera, który jest piłkarzem i w co drugim wystąpieniu używa metafor sportowych. Sport to część jego wizerunku, jego postawy i jego charme. Tak samo oszukana jak wszystkie inne części. Premier piłkarz osłania cały ten pezetpeenowski burdel, cały ten nieszczery i oszukujący młodych ludzi układ. Piłka polska nie istnieje bowiem po to, by zawodnicy wygrywali mecze i dostarczali kibicom radości. Ona istnieje po to, by duża grupa byłych ubeków oraz ich rodzin mogła sobie spokojnie żyć, bez żadnego stresu, kosztem biednych, emocjonujących się sportem dzieci i ich rodziców. Gdyby taka sytuacja była również w innych krajach może Polska miała by jakieś sukcesy w tym sporcie. W innych krajach jednak piłka służy do budowy wizerunku, do zaznaczenia pozycji państwa, do podkreślenia jego zalet i walorów ludzi, którzy tam mieszkają. Piłka jest tym czym dawniej były wojskowe defilady elitarnych jednostek kawaleryjskich. I każdy, mniej więcej, to rozumie.
Kraj zaś, w którym się tego nie rozumie musi być lekceważony, i pogardzany i nic tego zmienić nie może. Fałszywe zasady i fałszywe kryteria oceny prowadzą do klęsk. Po prostu. I my na te klęski patrzmy, dobrze wiemy jaka jest ich przyczyna, ale dalej jak ostatni durnie zastanawiamy się czy lepiej byłoby gdyby zawodnik X zastąpił Ygreka czy może na odwrót. Ważymy szanse i myślimy, że dziś co prawda się nie udało, ale jutro także jest dzień. Otóż dla nas nie ma jutro żadnego dnia. Dzień jest tylko dla nich. To oni wykorzystują nas i nasz kraj w charakterze dekoracji dla swoich poczynań. I myślę, że są w tym dosyć szczerzy, wierzą naprawdę, że tak ma być. Mają wrośnięte w serce poczucie wybraństwa. Bo jeśli nie oni, to kto? Lepszych przecież nie ma. Gdyby byli lepsi, zajęli by ich miejsce. Nie zajmują – znaczy, nie istnieją. Nie ma ich. Dookoła są sami gorsi.
I tak jest niestety ze wszystkim. Mój kolega Toyah pisał ostatnio o tym, że wziął do ręki książkę jednego z najpopularniejszych pisarzy polskich niejakiego Krajewskiego, z Wrocławia. Wziął i odłożył ze wstrętem. Polski pisarz bowiem może pisać jedynie o kolorze skóry na dupie jakiejś pani, albo o dzieciach pracujących w burdelach. Bohaterem jego książek zaś jest niemiecki policjant, co jasno wskazuje na intencje pisarza. Podobnie jak inni piewcy niemieckości, pan Krajewski liczył zapewne na to, że dostanie jakieś stypendium z Niemiec. Jak Chwin i cała reszta. I pewnie dostał. To jest ten sam mechanizm co w piłce. Jacyś ludzie w obszarach ważnych na narodu i kraju udają, że nas reprezentują. I czynią to po to, by silniejsi sąsiedzi nie musieli leczyć kompleksów. Pisarze, tak jak działacze piłkarscy, są myślę, wszyscy jak jeden byłymi TW lub ludźmi związanymi ze ubecją. Idą na emeryturę i zastanawiają się czym by tu jeszcze dodać sobie splendoru. Olbrzymia emerytura nie daje bowiem satysfakcji, a przynajmniej nie wszystkim. Ktoś może przecież takiemu rzucić w twarz – ty ubeku pie….ony. I co wtedy? Kłopot i niesmak. A jak się zacznie pisać książki sytuacja się zmienia. To prawie tak jakby ktoś wstąpił na drogę prowadzącą wprost do beatyfikacji. Wszak pisarz może zostać zapamiętany przez pokolenia. Myślę, że to głównie kieruje tymi ludźmi – myśl o nieśmiertelności. No i jeszcze chęć dymania studentek. Nic innego. Wielu z nich bowiem to ludzie kampusu, wykładowcy. Krajewski to filolog klasyczny. W co wierzyć się nie chce po przeczytaniu dwóch linijek jego prozy. A jeśli tak jest rzeczywiście, to trzeba pozamykać uniwersytety. Czym prędzej. Jeszcze zanim zlikwidujemy oddziały PZPN, one bowiem mogą się do czegoś przydać.
Cechą charakterystyczną polskiej piłki i polskiej prozy współczesnej jest, prócz zwyczajowej już pogardy dla jakości i odbiorcy, widocznej również w takich miejscach jak salon24, także skrajny infantylizm.
PZPN wpuszcza na boisko niedouczonych piłkarzy pod wodzą słabego trenera, który swój brak profesjonalizmu przykrywa chamstwem i wszyscy wierzą, że jakoś może się, kurde, coś tym razem uda. Pisarze zaś polscy muszą pisać albo o burdelach, albo o pedałach, albo o swoim nieszczęśliwym, ale bohaterskim dzieciństwie, kiedy to w trudzie i znoju uczyli się samotnie w komórce języków obcych, co w życiu dorosłym ułatwiło im znalezienie pracy w Gazecie Wyborczej. I oni teraz muszą o tym koniecznie opowiedzieć światu. O tym szczęściu, które jest dziś ich udziałem i o tej biedzie, którą zostawili za sobą, a która zawsze opatrzona jest przymiotnikiem – polska – bo jakże inaczej.
Ktoś wczoraj przypomniał mi o książce dotyczącej XVI wiecznego Krakowa, której bohaterem jest niejaki Kacper Ryx. To jest literatura trzymająca się bardzo ogranej i całkiem fałszywej konwencji powieści awanturniczej. Ja to piszę wprost i napiszę jeszcze raz – powieści awanturnicze są oszukane z naszego punktu widzenia, bo to nie my wywoływaliśmy dziejowe awantury. Myśmy się im tylko przeciwstawiali. Warto o tym pamiętać i nie ekscytować się głupstwami bez powodu. Poza tym każda powieść napisana w Polsce musi zawierać niestety szereg żenujących scen erotycznych, które w zamyśle autora powinny przyciągnąć czytelników. To jest dokładnie tak jak z angażowaniem zagranicznych piłkarzy do narodowej reprezentacji – jeśli przegrywamy, wynajmijmy Murzyna, albo Francuza. Może się uda. Nie uda się. Murzyn nie uratuje polskiej piłki, a opis dymania dzieci we wrocławskim burdelu nie uczyni z gniota arcydzieła, choćby nie wiem jak bardzo starali się rzecz tak przedstawić recenzenci z GW. Literatura podobnie jak piłka jest elementem wizerunku państw i narodów. Literatura to broń, taka sama jak bomby, a może nawet skuteczniejsza. Niech przykładem będzie tu Harry Potter. Niech przykładem będą wszystkie napisane po angielsku gnioty, które musimy czytać, bo ludzie od promocji w Londynie zaplanowali je jako arcydzieła, które będą sprzedawać się wszędzie. Literatura to kolejna odsłona ekspansji. Dobrze by byłby gdybyśmy to zrozumieli. W Polsce jednak nikt tego pojąć nie chce, bo w Polsce literatura traktowana jest jako przytułek dla byłych ubeków i tajniaków, jako ekspansja wewnętrzna ludzi związanych z GW, którzy muszą mieć swoje pięć minut przewagi nad innymi. I jako coraz mniej dochodowy biznes. Ja bynajmniej nie rozpaczam z tego powodu, ja widzę w tym szansę. Wszyscy oni bowiem mają jedną wspólną cechę, o której już pisałem – pogardę dla odbiorcy. Oni nie biorą w ogóle pod uwagę odbiorcy, bo wiedzą jak ten biznes jeździ. Mroziewicz jest kolegą Domagalik i przez to jego książka może być promowana w kolorowych magazynach. Ona przepadnie, ale Mroziewicz będzie miał 5 minut frajdy i to się jedynie liczy. Myślę, że dojdziemy w końcu do tego, że takie sprawy jak książki przestaną ich po prostu interesować, bo nikt nie będzie na nich zwracał uwagi z powodu jakiejś tam powieści. I wtedy dopiero będzie można coś zrobić. Kiedy oni już się od tego odpieprzą.
Dlatego właśnie jako coraz bardziej doświadczony autor mogę powiedzieć to co mówię zawsze – autor i czytelnik muszą trzymać sztamę. Wbrew oszustom, pośrednikom i złodziejom. Wszyscy ludzie, którzy znajdują się pomiędzy autorem a czytelnikiem są z mojego punktu widzenia niepotrzebni. Mogą nie istnieć. A dla Krajewskiego, Mroziewicza i innych nie. Oni muszą mieć recenzentów, hurtownie, księgarzy, kluby, stypendia, środowiska, które w równie jak oni sami nieszczery sposób pisać będą o jakości ich prozy. Jest to podobnie jak piłka nożna obliczone na oszukiwanie kolejnych pokoleń naszych dzieci wchodzących w życie, dla których startem do tego życia jest sfera kultury, związana nieodmiennie z uniwersytetem. Ciekawe kiedy dojdziemy do tego, że uniwersytet będzie organizował wykłady działaczom PZPN? Myślę, że niedługo. Ostatnio bowiem odbywał się na KUL debata pomiędzy Mazurkiem a Sierakowskim zatytułowana „Czy kultura musi być lewicowa”. Jeśli ktoś nie wierzył do tej pory, że jesteśmy na dnie, teraz nie może mieć już wątpliwości. Medialna kreatura bez poczucia humoru i polityczny oszust szykowany przez tajniaków na nowego Lenina debatują na katolickiej uczelni o tym czy kultura musi być lewicowa. I wszyscy pracownicy naukowi tej uczelni miast pieprznąć drzwiami i wyjść przyglądają się temu dziwowisku z wytężoną uwagą i myślą sobie w duchu: o Boże, o Boże, żeby mnie tylko z pracy nie wyrzucili. To jest właśnie ta osławiona wolność uniwersytetów i ich misja. W tym się ona właśnie realizuje. Ja swojego dziecka na uniwersytet nie poślę, bo nie chcę, żeby się zdeprawowało i pokrzywiło wewnętrznie przebywając wśród ludzi, których można upokarzać na oczach studentów, a oni będą się uśmiechać przy tym i kiwać głowami.
I pomyślcie teraz jak fantastycznie musiałby wyglądać panel dyskusyjny w takim składzie: Mazurek, Sierakowski, Krajewski, Mroziewicz, Smuda i Lato. A prowadzącym byłby Szymon Hołownia, albo Marcin Prokop. Kultura i sport w jednym. Kalos, kagathos. Wódka i ogórki. Sacrum i profanum. A wszystko relacjonowane na telebimach. Po panelu zaś projekcja nowego filmu nakręconego według prozy Marka Krajewskiego, w którym występują dzieci zatrudnione w burdelach. Dla studentów zniżka 30 procent.
Jeśli ktoś ma ochotę może zajrzeć na stronę www.coryllus.pl. Zamieściłem tam kolejny fragment II tomu „Baśni jak niedźwiedź”. II Baśń jest już we wszystkich punktach sprzedaży w Warszawie. Od przyszłego tygodnia będzie także w Poznaniu. 22 czerwca o 18 w grodziskim centrum kultury odbędzie się mój wieczór autorski. O programie mojego i Toyaha tournée w Poznaniu poinformuję wszystkich jutro.
swiatlo szelesci, zmawiaja sie liscie na basn co lasem jak niedzwiedz sie toczy