Bez kategorii
Like

Spisek, który zaprawdę może nazywać się Ojcem Wszystkich Spisków…

08/12/2012
632 Wyświetlenia
1 Komentarze
21 minut czytania
no-cover

W położonej tuż obok Zabrza dzielnicy Gliwic można zobaczyć kopalnię. To KWK Sośnica. Zbudowana na początku zeszłego wieku posiadała najgłębsze szyby w całym Cesarstwie Niemieckim. I prawdopodobnie również na ówczesnym świecie.

0


 

 

1.

Przenieśmy się w czasie.

Jest druga połowa XIX wieku.

Po wygranej wojnie z Francją (1871) Prusy jednoczą Niemcy. Guido Henckel von Donnersmarckdoprowadza do podwyższenia kontrybucji, jaką Francja musiała zapłacić do astronomicznej na owe czasy kwoty 5.000.000.000,-franków w złocie.

Cesarstwo Niemieckie stało się światową potęgą. Ba, niektórzy mówią, że największą potęgą świata, bo przecież całego świata trzeba było, aby je pokonać.

Ale to dopiero za niespełna pół wieku.

Guido Henckel jest człowiekiem światłym.

Nie dość, że w swojej bibliotece przechowuje manuskrypty, o których dzisiaj możemy przeczytać jedynie u Lovercrafta (słynny Necronomicon ), to również jest pierwszym, który zapoznał się ze Strofami Dzyan. Jego korespondencja z madame Blavatską dowodzi wyjątkowej znajomości tematu i, co najmniej nietuzinkowej, inteligencji.

Ba, jako jedyny wspiera meksykanina Roque Rojasa i finansuje działalność „Wspólnoty Siedmiu Pieczęci”.

2.

Dość szybko zaprzyjaźnia się z innym śląskim magnatem, księciem Hugo zu Hohenlohe Oehringen ze Sławęcic.

Obu łączy jedno – okultyzm.

Pamiętajmy, że i wielki Conan Doyle był płodnym pisarzem w tej dziedzinie, natomiast opowieści o Sherlocku Holmesie publikował jedynie dla pieniędzy.

Bo XIX wiek parapsychologię i okultyzm traktował zupełnie serio – była to w odczuciu powszechnym bardziej wiedza, niż wiara.

Guido Henckel zakłada fundację, mającą wspierać swoich pracowników.

Przeznacza na nią 2,5 mln marek.

Oficjalnie założonej fundacji towarzyszy tajna, założona za wiedzą i zgodą samego Wilhelma II, który przeznaczył na jej finansowanie kwotę aż trzykrotnie większą.

Fundacja wspiera nowopowstałe stowarzyszenia ezoteryczne, choć nie brakuje głosów, że niektóre jawnie działające organizacje, jak Zakon Niemiecki, czy też Towarzystwo Thule, to tylko oficjalnie ujawnione jej agendy.

To również nieoficjalne wspieranie środkami pieniężnymi podróżników, jacy na przełomie stuleci zaczęli odwiedzać Indie, a szczególnie Himalaje.

Działania, których skala zaczynała być coraz to większa, trudno było utrzymać w ukryciu.

3.

Prawdopodobnie jednym z pierwszych, którzy przełamali mur milczenia, był francuski pisarz Joseph-Alexandre Saint-Yves (1842-1910).

Jako pierwszy napisał o nieznanej, rozciągającej się pod Himalajami krainie, zwanej Aghartą.

Uważana była ona za tajemnicze podziemne królestwo ukryte pod Azją i łączące się z innymi kontynentami poprzez gigantyczną sieć tuneli. Te stanowiły po części twór natury a po części dzieło nieznanej rasy. Tunele stanowiły od niepamiętnych czasów szlaki komunikacyjne pozwalające dotrzeć w każde miejsce. Zgodnie z legendą, ich lwia część przetrwała do dziś, część zaś zniszczona została wskutek kataklizmów. Dokładna lokalizacja korytarzy, jak i wejść do nich znana jest jedynie kilku wybrańcom, zaś szczegółów tych strzeże się jak oka w głowie, gdyż samo podziemne królestwo stanowi skarbiec, w którym znajduje się sekretna wiedza. Niektórzy twierdzą nawet, że może ona wiązać się również z mitem o Atlantydzie, jak też innymi inteligentnymi istotami, które zamieszkiwały Ziemię.(…)

Francuz odkrył wkrótce, że dzięki treningowi jest w stanie otrzymywać myślowe wiadomości od rezydującego w Tybecie Dalajlamy, jak też odbywać duchowe podróże do Agharty. Szczegółowe opisy tego odnaleźć można w stworzonej przez niego serii pt. „Misje” („Mission des Souverains”, „Mission des Ouvriers”, „Mission de Juifs”, „Mission de l’Inde”).

 Z ostatniej z pozycji dowiadujemy się, że Agharta jest ukrytą krainą leżącą gdzieś na Wschodzie, którą rządzi władca wspomagany przez dwóch kolegów: „Mahatmę” i „Mahangę”. Jego królestwo, jak wyjaśnia Saint-Yves, zostało przeniesione pod ziemię i zamknięte dla mieszkańców świata około 3200 r. p.n.e.

Zgodnie ze słowami Saint-Yvesa, „magowie z Agharty” musieli udać się do piekielnych rejonów, aby pracować nad usunięciem ze świata chaosu i negatywnej energii. „Każdy z tych mędrców dokonywał pracy sam, z dala od światła, pod miastami, pustyniami i górami” – pisał. Zarówno wtedy, jak i dziś Agharta wysyłała do świata rozciągającego się na powierzchni emisariuszy.

Kraina cieszyła się także wysoko rozwiniętą techniką, przewyższającą dalece nasze osiągnięcia. W jej bibliotekach skrywała się cała wiedza gromadzona przez wieki. Wśród zachowanych tam sekretów znajdowały się m.in. odpowiedzi dotyczące związków duszy i ciała, jak też o środkach pozwalających na kontakt duszy zmarłych z duszami żyjących.
Dla Saint-Yvesa to nadrzędne istoty z Agharty były prawdziwymi twórcami synarchii, która przez tysiące lat promieniowała z podziemnej krainy na resztę świata, który ją ignorował. Kiedy jednak na świecie zapanuje pożądany ład, ukryte królestwo objawi się samo.

(Internet)

4.

Cesarstwo szuka wejścia do Agharty.

Niestety, wybuch I wojny światowej odcina państwa centralne od Indii.

Wtedy właśnie zapada decyzja o drążeniu pionowych tuneli w miejscu, w którym wedle odwiecznych legend, świat ziemski styka się z innym światem. A przecież KWK Sośnica położona jest na dawnych bagnach i rozlewiskach najsłynniejszej rzeki Górnego Śląska – Kłodnicy. Tam, pośród oparów, ludzie widywali, i czasem rozmawiali, z innymi.

(Nawet i dzisiaj, gdy tylko uda się przełamać mur nieufności, można dowiedzieć się od górników wielu dziwnych a ciekawych rzeczy – choćby o tym, że poziomy poniżej 800 m głębokości aż do 1963 roku kontrolowała jednostka KBW, a ludzie tam pracujący byli dowożeni w autobusach z niedalekiego Knurowa (teren jednostki wojskowej) w sposób uniemożliwiający jakikolwiek kontakt z resztą zatrudnionych).

Zanim jednak wydrążono szyby na spodziewaną głębokość nadszedł rok 1918. I zawieszenie broni 11 listopada.

5.

Guido Henckel nie doczekał końca wojny.

Zmarł w 1916 roku.

Została jednak tajna fundacja.

I choć inflacja z lat dwudziestych ubiegłego wieku spauperyzowała niemieckie społeczeństwo w stopniu niewyobrażalnym jeszcze w połowie 1918 roku, to majątek oparty na własności ziemskiej i przemysłowej przetrwał bez szwanku.

Powstały nowe ruchy, które wymagały wsparcia.

Z towarzystwa Thulewywodziła się przecież przeważająca większość działaczy NSDAP, w tym Himmler.

Kiedy naziści doszli do władzy w 1933 roku już oficjalnie można było realizować program cesarski, tyle, że z większym rozmachem.

Prócz wypraw w Himalaje drugim wielkim terenem nazistowskiej eksploracji stała się Antarktyda.

Na terenach Rzeszy prace trwają nie tylko w Gliwicach.

Dwa kolejne miejsca, które znalazły się po wojnie w granicach Polski, to dziwna góra niedaleko Wrocławia, Ślęża, oraz Książ.

6.

Szczególnie ten ostatni jest ciekawy. Ci, którzy mieli to szczęście i byli w Książu na początku 2001 roku mogli zauważyć, że trawnik przed głównym wejściem do pałacu zapada się mniej więcej w okręgu o średnicy 20-30 m.

Tam właśnie, w latach 1940-tych, został wybudowany szyb windy, którą pod ziemię mógł zjechać nawet ciężarowy samochód.

Bo przecież pałac w Książu był przebudowany przez Organizację Todt’a prawie w 90%.

I to pod kierunkiem samego Himmlera.

7.

Pałac, czy raczej zamek Fürsteinstein, kryje w sobie tajemnice.

Pierwsza, najbardziej rzucająca się w oczy, to ta, która kryje się za… przyciskami do wind.

Pozostałe po poprzednich zarządcach tych terenów zawierały 13 przycisków.

Ale znamy tylko 6 poziomów. Czy Niemcy robili sobie żarty i umieszczali przyciski, choć nie istniały poziomy, na których winda miałaby stawać?

Ba, jak będziecie mieli szczęście, i traficie na rozgadanego przewodnika, to opowie wam, że sam, jako dziecko, zwiedzał poziomy, których dzisiaj oficjalnie NIE MA.

Po prostu, zwiedzającym udostępniony jest poziom pierwszy, taka trochę większa piwnica, pod nim zaś jest poziom drugi, na którym znajduje się umieszczony sejsmograf.

Jednak przewodnik, jako dziecko, miejscowe dziecko, zwiedzał jeszcze poziom 3 i 4.

Jak wielkie są podziemia w Książu?:

8.

Igor Witkowski (2000 r.) podaje, że tak naprawdę cały niemiecki kompleks badawczy był umiejscowiony pod tzw. starym zamkiem, który został wysadzony w powietrze przez oddział Wehrwolfu w 1946 roku.

Wedle autora nieopodal Wałbrzycha były prowadzone badania związane z programem Chronos i Laternenträger.

9.

Już 14 grudnia 1944 r „New York Times” podawał, że z terytorium Rzeszy startują okrągłe, pozbawione skrzydeł pojazdy: „Pojawiają się pojedynczo lub w formacjach. Niektóre są metaliczne, inne wydają się przezroczyste”. Sposób poruszania się tych pojazdów sugerował, że Niemcom udało się odkryć i ujarzmić antygrawitację. W jaki sposób? Tego chyba nikt nie wie. Wywiad angielski zlokalizował miejsca, z których startowały tajemnicze obiekty. I choć alianci panicznie bali się nowej, niemieckiej broni, to miejsc tych nigdy nie zbombardowano. Dlaczego? No cóż, to chyba jasne – do dziś są to pilnie strzeżone bazy wojskowe, objęte klauzulą najwyższej tajności. Z wiedeńskiego archiwum wynika, że podczas wojny udało się Niemcom wyprodukować, oprócz ogólnie znanych V-1 i V-2, również V-4 i V-7. Prawdziwą rewelacją okazał się Vril-1. Być może właśnie ten pojazd (lub bardzo do niego podobny) zauważył i sfotografował na Księżycu amerykański kosmonauta Edwin Aldrin. Nadal wielu ludzi pragnie się dowiedzieć, co oznaczały słowa pierwszego człowieka na księżycu, Armstronga, który przekazał na Ziemię bulwersujące zdanie: „Nie jesteśmy tu sami”. Co takiego zobaczył Armstrong i dlaczego nie poinformowano o tym opinii publicznej? Wiadomo, że Hitler marzył o podboju kosmosu. Czyżby mu się to częściowo udało? Tajemnica utrzymywana za wszelką cenę W utajnianiu wszelkich wiadomości o UFO biorą udział praktycznie wszystkie rządy świata, nawet nasz. Poczynają sobie przy tym wyjątkowo perfidnie.

http://www.roswell47.pl/projekt-chronos.html

W 1968 r dwóch zaprzyjaźnionych kalifornijskich przemysłowców było świadkami lądowania UFO. Oznajmili potem zgodnie, że ubrani w skafandry pasażerowie dziwnego pojazdu porozumiewali się ze sobą najczystszą niemczyzną… Reakcja rządu była natychmiastowa. Obydwaj mężczyźni zostali zatrzymani i chociaż badania lekarskie potwierdzały, że ich zdrowie psychiczne nie budzi żadnych zastrzeżeń, zostali na wiele lat umieszczeni w szpitalu psychiatrycznym o zaostrzonym rygorze. Kiedy stamtąd wyszli, byli już tylko wrakami ludzi. Jeszcze bardziej tajemnicza jest powzięta przez Niemców w 1938 r. wyprawa na Antarktydę pod dowództwem kapitana Ritshera. Do dziś wiadomo jedynie, że misja miała charakter militarny. Ale nie tylko. Czego Niemcy szukali na tych niedostępnych terenach? Tuż przed zakończeniem wojny admirał Donitz wysłał lakoniczny rozkaz do stacjonujących u wybrzeży Antarktydy okrętów podwodnych: „Zostać i kontynuować misję”. Rozkaz nie był zaszyfrowany, a jednak do dziś nie wiadomo, o jaką misję chodziło. A co ciekawsze, wszystko wskazuje na to, że ta tajemnicza misja nigdy nie została zakończona i że trwa nadal.

(ibid.)

10.

Początki Die Glocke sięgają 1942 roku, a jego pierwsza nazwa to „Tor” czyli Wrota. Po roku jednak cały projekt podzielono na dwie części, które nazwano „Chronos” i „Laternenträger”. Nazwa Chronos sugeruje czas, który w połączeniu ze słowem Wrota daje pojęcie na temat tego, do czego zmierzali twórcy pomysłu. Laternenträgerz kolei – w sensie dosłownym – dotyczy przenoszenia światła. Tak np. nazywano człowieka, który zapalał latarnie gazowe na ulicach jeszcze przed erą elektryczności. Igor Witkowski idzie w interpretacji tej nazwy jeszcze dalej i porównuje Laternträgera – czyli przenoszącego światło – do… Lucyfera, którego nazwa również oznacza przenoszącego światło.

Większość naukowców pracująca przy projekcie Laternträger została rozstrzelana przez SS pod koniec wojny, a całą instalację ewakuowano 6-silnikowym Junkersem-390. W kwietniu 1945 roku, do użytku nadawała się zaledwie jedna taka maszyna. Stacjonowała ona na lotnisku w Pradze, skąd samolot odbył lot do Opola, gdzie czekał na niego spakowany sprzęt z Ludwikowic. Po załadowaniu samolotu, wystartował on w stronę lotniska Bodo w Norwegii i od tamtej pory słuch po nim zaginął. W Bodo kontrolę nad ładunkiem przejął inny wysokiej rangi generał SS – Hans Kammler, który miał rzekomo zginąć w Czechosłowacji. Wiele wskazuje, że tak się nie stało i niektórzy podejrzewają, że generał aby uratować siebie przed sądem w Norymberdze, przekazał cały ładunek samolotu Amerykanom (taką hipotezę serio bierze pod uwagę Witkowski). Ju-390 – był on w stanie bez problemu dolecieć do Ameryki, co udowodnił wiele razy w ciągu wojny. Inną możliwością jest lot tego samolotu bezpośrednio do Argentyny. Mimo olbrzymiego dystansu było to możliwe bo, Ju-390 wyposażony był w urządzenie pozwalające mu tankować paliwo podczas lotu wprost z latającej cysterny. Takie myślenie ma sens, kiedy połączyć z tym fakt, że prezydent Argentyny – Juan Peron – zbudował tuż po wojnie nowoczesne laboratorium przystosowane do badań nad plazmą i wysokim napięciem w Bariloche.

Za tą wersją optuje Geoffrey Brooks w swojej książce „Hitler’s Terror Weapon”. Uważa on, że projekt dzwon był dla Niemców najważniejszy ze wszystkich, dlatego był on pod specjalną opieką aby nie dostał się w niepowołane ręce. Brooks zgadza się natomiast z inną hipotezą, że interes z Amerykanami ubił Martin Bormann, który w zamian za wolność i anonimowość, poddał niemiecki okręt podwodny U-234, na którego pokładzie znajdowały się wszystkie komponenty niezbędne do zbudowania bomby atomowej (łącznie z 8 beczkami uzdatnionego i gotowego do wykorzystania w broni nuklearnej uranu). Co ciekawe – ten supertajny ładunek mimo, że został przyjęty w amerykańskim porcie Portsmouthw New Hempshire – nigdy nie został wpisany do jakiejkolwiek ewidencji.

Co do tajemniczego Junkersa, to jeden z argentyńskich dziennikarzy (który wolał zachować anonimowość) przyznał, że na własne oczy widział dokumenty stwierdzające fakt lądowania niemieckiego bombowca na lotnisku Gualeguay w prowincji Entre Rios. Jeśli byłaby to prawda, oznacza to, że Niemcy nigdy nie zaprzestali prac na projektem i kontynuowali je także po wojnie. Głównym dowodem na to, że Amerykanie nigdy nie przejęli Dzwonu jest napęd rakiet wynoszący amerykańskie satelity w przestrzeń kosmiczną. Jest on stale ten sam od czasów Wernhera von Brauna, co oznacza, że napęd uzyskiwany dzięki Die Glocke nigdy nie został przez Amerykanów przejęty i zastosowany w praktyce.

http://nowaatlantyda.com/2010/11/09/die-glocke-cz-4-komu-bije-dzwon/

c. d. n.





0

Humpty Dumpty

1842 publikacje
75 komentarze
 

Jeden komentarz

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758