Spadek po „Sąsiadach”
20/11/2012
659 Wyświetlenia
0 Komentarze
24 minut czytania
W czyje gusta chce trafić Pasikowski? To okaże się na festiwalach filmowych. Nie będzie w każdym razie zaskoczeniem jeżeli film o Żydach wymordowanych przez Polaków zgarnie kilka nagród i nabierze rozgłosu.
Stowarzyszenie Auschwitz Memento chce nakręcić film o rotmistrzu Witoldzie Pileckim, „ochotniku do Auschwitz”, twórcy ruchu oporu w tym niemieckim obozie koncentracyjnym i pierwszych na świecie raportów o holokauście. Filmu o Pileckim nie będzie, za to uczniowie warszawskich szkół na mocy decyzji urzędników prezydent miasta Hanny Gronkiewicz-Waltz, będą musieli obowiązkowo oglądać „Pokłosie”. Tak wynika z oficjalnych materiałów stołecznego Biura Edukacji, zalecających dyrektorom szkół ponadgimnazjalnych wysyłanie nauczycieli a potem uczniów na film Pasikowskiego. Będą też lekcje poświęcone temu dziełu, a w szerszym kontekście zwalczanie wolnościowej wizji historii Polski. Lektura zagadnień postawionych przed pedagogami jest dość szczególna. Weźmy np. „Przebieg zajęć. Wprowadzenie” na zajęciach w ramach historii, języka polskiego lub etyki o scenariuszu cyt.: „Naród, który traci pamięć, traci sumienie. Dyskusja o wartościach na podstawie filmu Władysława Pasikowskiego „Pokłosie”. Film jest o przywracaniu nam pamięci, film jest o nas. Naszym rachunkiem sumienia, którego powinniśmy dokonać po wyjściu z kina – Władysław Pasikowski, 2011”.
Zalecone „tło historyczne zekranizowanych wydarzeń” trąci Grossem aż miło: „w okresie międzywojennym w Polsce mieszkało ponad 3 mln osób pochodzenia żydowskiego, w niektórych ośrodkach miejskich stanowili 77% mieszkańców. Wywierali znaczny wpływ na krajowe stosunki ekonomiczne, co było jedną z przyczyn antysemityzmu. Rodziły się nastroje antypolskie i izolacjonistyczne.
Latem 1941 roku, po agresji niemieckiej na Związek Radziecki, przez Europę przetoczyła się fala antyżydowskich pogromów. Były one często inspirowane czy tolerowane przez Niemców, jednak ludność miejscowa brała w nich udział dobrowolnie. Do największych pogromów doszło w Kownie na Litwie i Jassach w Besarabii, ale antyżydowskie wystąpienia miały miejsce również w wielu innych miastach i miasteczkach. Wydarzenia takie miały również miejsce w Polsce.
Przez lata komunistycznej rzeczywistości powojennej obowiązywał niepisany zakaz mówienia o tych wydarzeniach. Wyszły na światło dzienne i stały się przedmiotem narodowej dyskusji w 2000 roku, kiedy ukazała się książka Tomasza Grossa „Sąsiedzi”. Opowiadała ona o wydarzeniach w Jedwabnem – małym miasteczku, którego polscy mieszkańcy dokonali pogromu na swoich żydowskich sąsiadach.”
Potem następuje już szczegółowy opis przeprowadzania zajęć, tak by w świadomości ucznia raz na zawsze utrwaliła się prawda o „polskiej winie”.
„Oświęcim to była igraszka”
„Pokłosie” pewnie długo zagości na ekranach kin. Nie to co „Generał Nil”, którego premierze nie towarzyszył rozgłos, a urzędnicy warszawskiego magistratu dziwnym trafem nie wydawali zaleceń prowadzenia dzieciaków do kin i organizowania specjalnych lekcji poświęconych polskiemu ruchowi oporu i okupacji sowiecko-niemieckiej. O wiele bardziej na miejscu jest wkuwanie, jak Polacy oddawali się swojemu odwiecznemu hobby czyli masowemu mordowaniu Żydów, przejmowaniu ich majątków oraz krzyżowaniu filosemitów. Wszak takie jest przesłanie „Pokłosia”…
To jest obowiązująca linia partii, jak to mówiono w PRL. Pilecki został w 1948 roku zamordowany przez komunistów, a to co przeżył w kazamatach Urzędu Bezpieczeństwa opisał żonie podczas ostatniego widzenia mówiąc: „Oświęcim to była igraszka”. Właśnie dlatego w Polsce ludowej i tej po „okrągłym stole” został oficjalnie skazany na zapomnienie. Weźmy wieloletnie starania o uhonorowanie Orderem Orła Białego rotmistrza Witolda Pileckiego oraz generała Augusta Emila Fieldorfa – „Nila”, kolejnego wielkiego bohatera czasu wojny i powojnia, również straconego przez komunistów. Honor oddał im dopiero prezydent Lech Kaczyński w lipcu 2006 roku, przy gwałtownych sprzeciwach ówczesnego sekretarza Kapituły Orderu Władysława Bartoszewskiego. Mentor ministra spraw zagranicznych Radosława Sikorskiego zresztą w 2007 roku w proteście ustąpił z funkcji po tym jak swoje stanowiska utracili – ze względu na odmowę złożenia oświadczeń lustracyjnych – „salonowi” guru, czyli Bronisław Geremek i Tadeusz Mazowiecki. Wrócił do Kapituły w zeszłym roku namaszczony przez prezydenta Bronisława Komorowskiego. Nie bez racji, gdyż – przyznajmy – godnie reprezentuje nasz kraj. W listopadzie 2000 roku, co przywołała wówczas „Rzeczpospolita”, jako szef polskiej dyplomacji podczas oficjalnej wizyty w Izraelu w swoim wystąpieniu w Knesecie nawyzywał Polaków od „ciemniaków z prowincji, którzy dobrze pisać i czytać nie potrafią” i nie reagował, gdy deputowani w tym wiceprzewodniczący parlamentu Reuven Rivlin, nazywali Polaków współwinnymi wraz z Niemcami zagłady Żydów.
Jakże znajomo to brzmi. Polacy – „ciemniacy z prowincji”. Zupełnie jak u Pasikowskiego…
Pułaski na cenzurowanym
W Polsce reform Tuska, ograniczana jest nauka historii ojczystej, a młody Polak nie może być dumny z dziedzictwa kraju, w którym mieszka. Jest wychowywany przez polityków, szkołę i media w poczuciu wstydu i odpowiedzialności za grzech antysemityzmu, z którego miał słynąć nasz kraj.
Życiorys Pileckiego to jedno pasmo świadectw patriotyzmu i polskości. I dlatego do dziś film o nim nie powstał, podobnie jak obrazy o bohaterach AK i II Konspiracji, ot choćby o „Ponurym”. Polskość jest niemodna i pozostaje retorycznym pytanie, czy dziś powstałyby nakręcone w PRL: „Zamach”, „Akcja pod Arsenałem”, „Orzeł”, czy „Gdziekolwiek jesteś Panie Prezydencie” z niezapomnianą kreacją Tadeusza Łomnickiego. Otóż nie, bo po co ludziom wpajać dumę z bycia Polakiem? Niech oglądają „M jak Miłość”, różne „Szpilki na Giewoncie” z aktorami-celebrytami, którzy „są znani z tego, że są znani”. No i co, że to chałtury, że rzeczywistość skrzeczy? Wystarczy, że skutecznie piorą mózgi, tak jak propagitki stalinowskie, tyle że w wydaniu fabularnym. Mechanizm pozostał ten sam tylko kobietę na traktorze, zachwalającą ustrój wprowadzony na bagnetach przez „wodza narodów”, zastąpili celuloidowi zadowoleni ż życia i robiący karierę młodzi biznesmeni, a w innym z licznych „tasiemców” – „Na dobre i na złe” – możemy oglądać bogato wyposażony szpital, w którym pacjenci mają jedno lub dwuosobowe sale i nie ma dostawek łóżek na korytarzach, ośmiu termometrów na cały oddział. Kto był w szpitalu ten wie jak jest. Najważniejsze jednak by kwitła propagandowa idylla rodem z „Matriksa” braci Wachowskich, skrywająca pod maską demokracji i powszechnej szczęśliwości świadomościowy totalitaryzm. Toteż i z filmem o Pileckim raczej skończy się na zapowiedziach. Według inicjatorów przedsięwzięcia różne instytucje odmówiły wsparcia tego projektu. Rozpoczęto więc społeczną zbiórkę funduszy, której efekt może być bardzo różny.
W produkcji filmowo-teatralnej po 1989 roku nie ma miejsca na bohaterów narodowych, nie tylko tych z XX wieku, a „Generał Nil” Ryszarda Bugajskiego, czy przedstawienia „Sceny Faktu” Teatru Telewizji, to tylko wyjątki potwierdzające regułę. Na cenzurowanym znalazł się nawet Kazimierz Pułaski. 20 października br. Mariusz Max Kolonko, publicysta „The Huffington Post” w wywiadzie dla „Onetu” ujawnił że Państwowy Instytut Sztuki Filmowej, kierowany przez Agnieszkę Odorowicz, odmówił wsparcia finansowego dla koprodukcji o tym wspólnym bohaterze Polski i Ameryki. „Nikt nie wyda ani jednego dolara na film o Pułaskim” – usłyszeli autorzy. Pieniądze, dodam że z naszych podatniczych kieszeni, PISF znalazł za to bez problemu na „Pokłosie”, które będzie kształtować negatywny wizerunek naszego kraju m.in. za Oceanem. Ściślej – 3.5 miliona złotych i to w czasie, gdy pierwotnie deklarowany budżet wynosił trochę ponad 5 milionów, a do tego groszem sypnęły także rosyjska rządowa Fundacja Kina, prywatna „Metrafilms” oraz fundusz Eurimages, administrowany przez Radę Europy.
Gross wędruje pod strzechy
Pasikowski przyznaje, że zrobił film „ze wstydu”, posiłkując się wydarzeniami z Jedwabnego z lipca 1941 roku, gdyż – uogólniając – jesteśmy karmieni sienkiewiczowską wizją historii, a tymczasem Polacy w czasie wojny mają bardzo brudną kartę. W zasadzie nie zajmowali się niczym innym jak mordowaniem każdego spotkanego Żyda lub – co najmniej – denuncjowaniem go na Gestapo. Choć tak naprawdę tzw. pogromy były marginesem, a ich przyczyną były wcześniejsze działania skomunizowanych Żydów po wkroczeniu Armii Czerwonej na tereny polskie 17 września 1939 roku i wydawanie „polskich sąsiadów” w ręce NKWD. Ale o tym nie wolno mówić.
Tomasz Lis w „Newsweeku”, pisząc z entuzjazmem o „Pokłosiu”, zauważa, że jest to „Gross wędrujący pod strzechy”. Trafia w sedno. Pasikowski bezbłędnie wpisuje się w narrację „Sąsiadów”. Jego film jest nieprawdziwy, tak samo jak zakłamane jest dzieło amerykańskiego historyka, o czym w wywiadzie dla „Uważam Rze” mówił niedawno prof. Richard Lucas, autor książki „Zapomniany Holocaust” poświęconej tragedii ludności polskiej w czasie II wojny światowej. Jak stwierdził, gdyby napisał książkę taką jak „Sąsiedzi”, „opartą na tak nieprawdopodobnie słabej bazie źródłowej, książkę niepodpartą żadną kwerendą i bazującą głównie na spekulacjach”, to zostałby natychmiast wyrzucony z cechu historyków. Z Grosem tak się nie stało gdyż napisał „Sąsiadów” „pod gusta amerykańskich środowisk naukowych”, które w sporej części dyskryminują Polskę i jej historię.
Niewygodne drzewka w Yad Vashem
W czyje gusta chce trafić Pasikowski? To okaże się na festiwalach filmowych. Nie będzie w każdym razie zaskoczeniem jeżeli film o Żydach wymordowanych przez Polaków zgarnie kilka nagród i nabierze rozgłosu. Tak jak „Opór” Edwarda Zwicka, gloryfikujący wyczyny „oddziału partyzanckiego” braci Bielskich zwanego Otriada Bielskich. W wersji filmowej walczyli z Niemcami, choć nie jest to prawda. Bielscy Niemców w zasadzie nie atakowali, wsławili się za to współpracą z Sowietami w walkach ze Zgrupowaniem Stołpce Okręgu Nowogródzkiego Armii Krajowej oraz bandyckimi napadami i mordami popełnianymi na ludności polskiej m.in. współudziałem w rzezi 128 mieszkańców wsi Naliboki.
„Pokłosie” jest prawdziwe inaczej i wpisuje się w ponurą tradycję, by użyć nazewnictwa prof. Normana Finkelsteina, „Przedsiębiorstwa Holocaust” parającego się czerpaniem korzyści materialnych z Zagłady poprzez m.in. przeinaczanie historii. Nadal po świecie krążą więc upiory antypolonizmu – m.in. „polskie obozy śmierci”, o których istnieniu mówił kilka miesięcy temu prezydent USA, Barack Obama, podczas uroczystości pośmiertnego odznaczenia Jana Karskiego Medalem Wolności. Jesteśmy poza tym antysemitami, którzy „wyssali antysemityzm z mlekiem matki”, mimo że okupowana przez Niemców Polska była jedynym krajem, w którym pomoc Żydom karano śmiercią, a Armia Krajowa nie oglądając się na braki w uzbrojeniu pomagała bojownikom w getcie warszawskim. A czy dowodem owego antysemityzmu jest np. udział w Powstaniu Warszawskim oddziału żydowskiego utworzonego spontanicznie po wyzwoleniu od Niemców tzw. Gęsiówki? Trudno przejść do porządku dziennego nad kłamstwami o antysemityzmie jeśli wspomnimy taki prosty fakt, że władze sądownicze Polskiego Państwa Podziemnego wydawały wyroki za szmalcownictwo, a Żegota Zofii Kossak, księża, siostry zakonne, mieszkańcy wsi i miast, nieśli ludności żydowskiej bezprzykładną pomoc, ratując ją przed komorami gazowymi. Nie jest więc przypadkiem, że to nasi rodacy mają najwięcej Drzewek Pamięci w Instytucie Yad Vashem, upamiętniających Sprawiedliwych Wśród Narodów Świata – ludzi ratujących Żydów podczas II wojny światowej. Polska to nie Francja czasu wojny. Tu za Żydów oddawano życie, w Vichy robiono na nich obławy jak w Vel d’Hiv z 1942 roku i pakowano do bydlęcych wagonów posyłając na śmierć w obozach koncentracyjnych. Ale kto w Europie dziś mówi o francuskim autentycznym antysemityzmie? Więcej, w jednym z seriali dokumentalnych wskazuje się na Francję niemalże jako na głównego sprawcę zniszczenia hitlerowskich Niemiec. A jednocześnie przy omawianiu szturmu na Monte Cassino nic nie mówi się o Armii Andersa.
Kłamstwo z macewami w roli głównej
Co to ma wspólnego z Pasikowskim i jego powrotem reżyserskim? Jego film jest fragmentem znacznie szerszego procesu rugowania polskiej świadomości narodowej i niszczenia poczucia dumy z bycia Polakiem. Naród, który zapomina o przeszłości staje się narodem bez przyszłości, a negatywny i zafałszowany obraz Polski – jeden z elementów tej akcji – będzie umacniał się na świecie, dopóki podobne produkcje będą subsydiowane przez państwo.
Czy Pasikowski pokazuje w „Pokłosiu” choć jednego Polaka z czasów okupacji ratującego ludność żydowską z rąk niemieckich? To byłoby niepoprawne politycznie, więc przez twórcę „Psów” jesteśmy pokazani jako ludzie zacofani bo na początku XXI wieku nie mający telefonów, samochodów, czarnosecinni z twarzami wykrzywionymi nienawiścią, zemstą i antysemityzmem, którzy dorobili się majątków na śmierci zamordowanych przez siebie w czasie wojny Żydów. Zaś Józef Kalina, „jedyny sprawiedliwy”, który ratuje macewy, zostaje przez wiejską tłuszczę ukrzyżowany na wierzejach od stodoły. Tak prymitywnie i w sposób tak przerysowany Pasikowski pokazuje na co to stać polską hołotę, tę zaślepioną nienawiścią dzicz.
Faktycznie, w latach 80. w Brańsku historyk i działacz społeczny Zbigniew Romaniuk zaczął zbierać poniszczone macewy, czyścił je, odczytywał napisy oraz dokumentował cmentarze żydowskie w Brańsku, Drohiczynie i Mielniku. To on ma być pierwowzorem postaci Józefa Kaliny. Ale czy – tak jak to jest w przekazie Pasikowskiego – człowiek ten ratując od zapomnienia dziedzictwo kultury żydowskiej, niezaprzeczalnego składnika naszej kultury narodowej, stał się ofiarą antysemickich sąsiadów, którzy wpierw namalowali mu antyżydowskie napisy w obejściu, zabili siekierą psa i spalili zbiory? Bynajmniej. Zbigniew Romaniuk, dzięki działalności którego uchroniono przed dewastacją również miejscowe cmentarze prawosławny i rzymskokatolicki, jest powszechnie szanowanym i znanym mieszkańcem Brańska, wybranym do jego władz samorządowych.
„Pokłosie” jak „Lotna”
Piotr Zychowicz, zastępca redaktora naczelnego „Uważam Rze Historia” podkreśla, że „podstawowym historycznym błędem Pasikowskiego jest fałszywe przedstawienie motywów, którymi kierowali się Polacy dokonujący pogromów Żydów w 1941 roku, na terenach z których Niemcy właśnie przepędzili bolszewików. Z „Pokłosia” dowiadujemy się, że motywy tych zbrodni były tylko dwa. Przekonanie, że Żydzi zabili Jezusa i chęć zagrabienia żydowskiego mienia. Tymczasem bardzo ważnym motywem, jakim kierowali się sprawcy był fakt, że wielu Żydów pod okupacją sowiecką 1939-1941 kolaborowało z okupantem. Broń Boże nie usprawiedliwia to straszliwych pogromów, podczas których mordercy zastosowali zasadę odpowiedzialności zbiorowej. Ale takie były fakty i pominięcie tego aspektu sprawy, świadczy o tym, że Pasikowski nie chciał przedstawić skomplikowanej prawdy historycznej, ale nakręcić jednowymiarową prop-agitkę o złych, antysemickich Polakach. Wszystko co mogłoby postawić Żydów w niekorzystnym świetle zostało skrzętnie ukryte, wszystko co obciąża Polaków zostało wyolbrzymione i uwypuklone. Z prawdą historyczną ma to niewiele wspólnego.”
Nie o prawdę historyczną tu idzie. Gdyby tak było „salon” nie przyjąłby „Pokłosia” z takim entuzjazmem. Andrzej Wajda uznał je za „wspaniały, poruszający, film” i „ostatni film polskiej szkoły kina”. A jeśli wspaniały i poruszający, no to i do bólu prawdziwy, wielowymiarowy. Tyle tylko, że z prawdą „Pokłosie” ma tyle wspólnego, co pokazana przez Wajdę w „Lotnej” szarża polskich ułanów na niemieckie czołgi we wrześniu 1939 roku.