Bo wydaje mi się, że wśród współczesnych katolików stopniowo zanika nie tylko wiara w życie wieczne, ale nawet potrzeba życia wiecznego. Kiedyś tak nie było; Adam Grzymała-Siedlecki wspomina o swoim znajomym, inteligentnym i wrażliwym neurasteniku, oczywiście katoliku, którego perspektywa życia wiecznego przerażała: „niewątpliwa monotonia, jaka nas czeka na wypadek zbawienia. Monotonia, od której nie ma ucieczki i którą będziemy musieli cierpieć jako już nieśmiertelni. I to – strach pomyśleć – wiecznie.” Jeśli nawet tego człowieka perspektywa życia wiecznego przerażała, to przecież właśnie dlatego, że ani przez chwilę w nie nie wątpił, tylko w nie wierzył. Tymczasem „Gazeta Wyborcza” z 2013 roku relacjonuje jakieś badania, z których wynika, że „w sąd po śmierci wierzy 39 procent polskich katolików”. Jeśli nie jest to tylko ilustracja najskrytszych pragnień środowiska, a w każdym razie – ścisłego kierownictwa „Gazety Wyborczej”, która wprawdzie starannie ukrywa intencję nie tyle może wykorzenienia z Polski katolicyzmu, co podstawienia w jego miejsce jakiejś imitacji, a więc – jeśli te wyniki są prawdziwe, to by znaczyło, że 60 procent polskich katolików w życie pozagrobowe nie wierzy. Biorąc zaś pod uwagę okoliczność, że wiara składa się z dwóch elementów: przekonania o istnieniu jakiejś rzeczywistości oraz żywego pragnienia, żeby właśnie taka rzeczywistość istniała, to wydaje się, że co najmniej w przypadku dwóch trzecich takiego pragnienia już nie ma, że – mówiąc krótko – przestali już za życiem wiecznym tęsknić.
Ciekawe, że jest to sytuacja podobna do tej, jaka powstała w imperium rzymskim w pierwszych wiekach chrześcijaństwa. Wizja zaświatów w religii rzymskiej, którą zresztą Rzymianie importowali z Grecji, nie była specjalnie atrakcyjna. Wystarczy przypomnieć nakreślony przez Homera w „Odysei” obraz krainy zmarłych”. Kiedy Odyseusz zapragnął uzyskać poradę od nieżyjącego już wieszcza Tejrezjasza, udał się do krainy zmarłych i oto co zobaczył: „Dotarliśmy do kresu głębokich strumieni Okeanosa. Tam jest lud i gród Kimeryjczyków, okryty mgłą i chmurami. Nigdy tam nie docierają promienie świetlistego słońca, ani gdy się ono wznosi ku niebu gwiaździstemu, ani gdy z nieba znów zmierza ku ziemi, lecz noc zabójcza rozciąga się nad nieszczęsnym narodem.” Kiedy Odyseusz wylał obiatę do przygotowanego uprzednio dołka, tłum wychodzących z Erebu dusz zaczął zbliżać się ku niemu „z niesłychanym lamentem”, więc Odyseusz dobył miecza, by je odpędzać, dopóki nie pojawi się Tejrezjasz. „Przyszła wreszcie dusza Tebańczyka Tejrezjasza ze złotym berłem w dłoni, poznała mnie i przemówiła: – Czemuż to nieszczęsny porzuciłeś światło słońca i przychodzisz oglądać umarłych i ten kraj nieradosny?” Bo rzeczywiście – pogrążona w wiecznym półmroku, porośnięta karłowatymi wierzbami równina, po której snują się dusze… Wytrzymać tam tydzień, to już byłoby za wiele, a cóż dopiero – wieczność? To już lepiej byłoby się w ogóle nie urodzić! Lepiej nie być, niż być? – Ładny interes! Tymczasem chrześcijaństwo oferowało wizję zaświatów nieporównanie bardziej atrakcyjną, co prawda bez przedstawiania zbyt wielu szczegółów, ale za to z zapewnieniem, że „ani oko nie widziało, ani ucho nie słyszało, ani serce człowieka nie zdołało pojąć, co Bóg przygotował dla tych, którzy Go miłują” – jak napisał św. Paweł w Liście do Koryntian. Ale już Gałczyński przedstawiał to bardziej przystępnie, pisząc: „A w raju, jak to w raju; zielono i wesoło. Obiady, gadu gadu, wieczerze i tak w koło”. Taką w każdym razie wizję prezentował „stary opat”, bo z kolei na przykład AK-owcom, śmiertelnie zmęczonym konspiracją i powojennymi prześladowaniami ze strony komuny, marzył się nieco inny obraz raju, czemu dali wyraz w piosence: „Niech na zawsze w piosence zostanie chwała Polski, partyzancka brać (…) święty Pieter ci bramę otworzy, spyta: skąd? – Z partyzantki jam jest! Wejdziesz w ogród spokoju i zorzy…” W ogród spokoju i zorzy… Czegóż innego może pragnąć człowiek zaszczuty? No dobrze – ale przecież w chrześcijańskiej wizji zaświatów nic się nie zmieniło, a postępactwo żadnego życia wiecznego nie oferuje, co najwyżej długie, a i to pod warunkiem podporządkowania się surowemu reżymowi dietetycznemu? Dlaczego w takim razie wśród katolików stopniowo zanika potrzeba życia wiecznego?
Ksiądz Łukasz Weber nie miał wątpliwości, że główną przyczyną kryzysu w Kościele jest kryzys wiary wśród duchowieństwa. Skoro sól wietrzeje, to czymże solić? Stąd też – jak podkreślił – główny wysiłek Bractwa Kapłańskiego im. św. Piusa X skierowany jest na kształcenie, a właściwie – na formowanie księży, którzy następnie będą odpowiednio oddziaływali na wiernych. Wydawałoby się, że sprawa jest prosta, ale widocznie nie jest, skoro między Bractwem Kapłańskim im. św. Piusa X, a Stolicą Apostolską stosunki są raczej napięte. Ciekawe, co nastąpi szybciej – czy unormowanie stosunków między Bractwem Kapłańskim im. św. Piusa X, a Stolicą Apostolską, czy też całkowity zanik potrzeby życia wiecznego wśród katolików?
Stanisław Michalkiewicz
Felieton • serwis „Prawy.pl” (prawy.pl) • 31 stycznia 2017
Jeden komentarz