Ciemnogród. Katole. Kibole. Narodowcy. Prawica. Motłoch. Bydło. Szmaty. Mohery. Frustraci. Wataha, którą trzeba dorżnąć. Przypadkowe społeczeństwo. I wiele, wiele innych określeń autorstwa „polityków”, „elit”…
Kulturę polityczną w Polsce najdobitniej oddaje język potoczny, gdzie „stołki” są dostawione do „koryta”. Określenia przytoczone we wstępie pokazują dobitnie, co „politycy” myślą o utrzymującym ich społeczeństwie. „Póki popiera nas bezwarunkowo, jest fajne, młode, wykształcone i z dużych ośrodków. Ale niech tylko spróbuje marudzić!”.
Zresztą – społeczeństwo nie pozostaje dłużne. Frekwencja wyborcza nie przekraczająca 50% mówi jasno – większość ma was w…, domyślcie się, dlaczego.
Próżno odwoływać się do zapisów Konstytucji zakazujących dyskryminacji. Grochem o ścianę. Może więc trzeba przemówić do rozumu „reprezentantom Narodu” w jedyny sposób, jaki są w stanie zrozumieć?
Przytoczone na wstępie epitety to przecież najlepszy argument za zlikwidowaniem finansowania partii politycznych z pieniędzy podatników. Politycy – gardzicie społeczeństwem, odmawiacie mu prawa do własnego zdania, do krytyki waszej nieudolności? To spadać na bambus banany prostować, a nie wyciągać łapy po pieniądze tych, którym ubliżacie!
Może to nauczy „polityków” kultury i szacunku na poziomie właściwym cywilizacji europejskiej, na którą tak często się powołują, że aż stała się wyświechtanym frazesem.
Państwo – to przede wszystkim ludzie, społeczeństwo. Społeczeństwo bez państwa może istnieć, państwo bez społeczeństwa – nie. A gdy nie ma społeczeństwa gotowego tworzyć państwo, politycy tracą rację bytu, stają się nikim.
I jeszcze jedno – nie ma czegoś takiego jak majątek partii czy partyjne oszczędności. To wszystko należy do społeczeństwa, które wam to „zafundowało”, bo nie miało innego wyjścia; któremu każecie płacić sobie haracz w wysokości, jaką uznacie za stosowne.