Sozialismus zwischen Laendern
01/11/2012
405 Wyświetlenia
0 Komentarze
9 minut czytania
Niemcy boją się europejskiej unii transferowej. Dlaczego? Bo nienawidzą tej, którą już mają u siebie między landami. Krótka analiza.
W Niemczech znów rozgorzała ostra debata publiczna na temat ich federalnej unii transferowej, w której dochody z podatków w landach ulegają centralnej redystrybucji pomiędzy 16 krajów związkowych RFN. Debata taka powraca jak bumerang mniej więcej raz na dziesięć lat, ale tym razem wydaje się przebiegać bardziej gwałtownie niż poprzednio. Kryzys euro, który stawia przed Niemcami żądanie solidarności na rzecz unijnych krajów z południa Europy, prawie wszystkim jawi się jako kolejna taka unia transferowa, tyle że w jeszcze większej i bardziej obcej skali. I w jednej i w drugiej unii transferowej wystepują chroniczni dawcy i notoryczni biorcy. Aż kusi do porównań: dynamiczna i fiskalnie odpowiedzialna Bawaria to odpowiednik całych Niemiec. Mniejsze, ale podobnie zdyscyplinowane landy Hesji, albo Badenii-Wirtembergii to odpowiedniki np. Finlandii i Holandii. Z kolei stołeczny Berlin, mający status odrębnego kraju związkowego, to czarna dziura niemieckich finansów porównywana do Grecji, a takie landy jak Turyngia albo Brema zostały już w mediach nazwane niemiecką Hiszpanią albo Portugalią.
Niemiecki system wyrównań podatkowych jest znienawidzony przez wszystkich którzy na niego łożą. Christian Kelders, minister gospodarki Bawarii, która wnosi do federalnego budżetu połowę wszystkich transferów podatkowych netto (7,3 miliarda euro rocznie), nazywa to „Sozialismus zwischen Laendern” (socjalizm miedzy landami). Luise Hoelscher, minister finansów Hesji, która wnosi najwięcej w przeliczeniu na głowę, uważa, że system dostarcza perwersyjnych bodźców w postaci karania tych krajów związkowych, które gospodarują lepiej i nagradzania tych, które są mniej gospodarne. W ogniu toczonej obecnie debaty, CDU i jej bawarska siostra CSU postanowiły wystąpić z inicjatywą ustawodawczą na rzecz reformy systemu. Dodatkowo Bawaria wniesie też skargę do niemieckiego sądu konstytucyjnego, a Hesja prawdopodobnie się do niej dołączy.
Jeśli mowa o UE, to również jest już ona taką unią transferową, ale jak na razie w niewielkim stopniu, jako że jej budżet to tylko 1% całego PKB Unii. Ma jednak szansę szybko stać się nią dużo bardziej, jeśli obecny zalążek ‘unii bankowej’ miałby objąć także gwarancje wspólnych depozytów bankowych, albo jeśli Unia Europejska miałaby zacząć emitować własne obligacje, jak to się właśnie proponuje. Przywódcy państw strefy euro mówią zresztą także o utworzeniu odrębnego budżetu dla tej strefy.
W systemie niemieckim przychody z landów są redystrybuowane centralnie bez związku z ich zadłużeniem lub wydatkami, ponieważ zamysłem nadrzędnym systemu jest niwelowanie nadmiernych różnic w finansowaniu na obywatela. Miastom, które mają status landów (Berlin, Hamburg, Brema) pozwala się nawet dodawać do swych obliczeń 35% więcej niż wskazuje w nich spis ludności, uznając że infrastruktura tych miast obsługuje przecież także dojeżdżających do pracy i ludność z landów okolicznych. W ten sposób kraj związkowy, w którym jego własne finansowanie na osobę starczyłoby np. na 70% średniej federalnej, po redystrybucji osiąga wskaźnik 91%, a kraj, który z uzbieranych podatków miałby własne finansowanie na głowę na poziomie 120% średniej federalnej, po redystrybucji kończy na poziomie 106%. Oprócz tej redystrybucji, jakby „poziomej”, rząd federalny dodatkowo zaokrągla transfery „pionowo”, a na dodatek lepiej zarabiający Niemcy płacą jeszcze tzw. Solidaritaetszuschlag, czyli „dodatek solidarnościowy” na rzecz rozwoju landów wschodnich w wysokości 5,5% podatku dochodowego. Były już próby podważenia tego podatku w sądach, ale na razie jeszcze się ostał.
Biorcy kochają ten system. Berlin, który dostaje aż 41% z całej puli, fuka na Niemców z południa, że są to populistyczne fochy i przypomina, że przecież Bawaria też była kiedyś biorcą i to przez całe dziesięciolecia. Berliński minister finansów dowodzi w sążnistych raportach, że miasto bardzo odpowiedzialnie i systematycznie od lat schodzi ze swoich deficytów. A Klaus Wowereit, słynny burmistrz Berlina upiera się, że miasto jest „arm aber sexy” (biedne, ale seksowne) i zasługuje na zrzutkę od reszty kraju. Takie stwierdzenie ma w jego ustach smak szczególny, jako że jest on zadeklarowanym pedałem („Ich bin schwul und das ist auch gut so”) i to na tyle aktywnym, że wielu Niemców przekręca jego nazwisko na Pobereit, co można przetłumaczyć jako 'dupa w gotowości’.
Pani Hoelscher z Hesji uważa, że z niemieckich doświadczeń federalnych płyną dodatkowe lekcje dla całej Unii Europejskiej. Kiedy różnice ekonomiczne stają się zbyt duże, redystrybucja może prowadzić do konfliktów, zwłaszcza wtedy, gdy pan Geber (dawca) nie ma wpływu na to, co z pieniędzmi zrobi pan Nehmer (biorca). Bawarczycy np. dostają piany na wieść o tym, że u nich za studia każdy musi zapłacić sam, a w Berlinie, na który łożą, wszystkie studia są za friko.
Rebelia landów wisi w powietrzu i wcześniej czy później będzie musiała wybuchnąć. Wilfried Scharnagl, to ceniony 74-letni weteran chadecji z Bawarii, teoretyk i guru Franza Josefa Straussa (który powiedział kiedyś o nim „Er schreibt was ich denke, und ich denke was er schreibt” – on pisze to, co ja myślę, a ja myślę to, co on pisze). W tym roku Scharnagl wydał kolejną książkę pt. „Bayern kann es auch allein: Plaedoyer fuer den eigenen Staat” (Bawaria może przecież pójść sama), w której twierdzi, że obecny system „demoralizuje słabych i osłabia silnych”. Stawia w niej taki oto wniosek: Jeśli Bawaria miałaby skończyć w dwóch uniach transferowych, jako dawca i dla Berlina i dla Brukseli, to jego zdaniem powinna się z obu wypisać. Jest to kolejny głos za secesją w UE i kolejna perspektywa na wyjście z narodowej federacji w Europie. Ta ostatnia tendencja staje się już tak wyraźna i powszechna (Szkocja, Katalonia, Kraj Basków, Belgia itp.), że zasługuje na odrębną analizę. Do której się zwolna przymierzam.
Bogusław Jeznach
Dodatek muzy:
Ottmar Liebert, najlepszy współczesny niemiecki gitarzysta (choć z domieszką krwi chińskiej i zamieszkały w USA) z zespołem Luna Negra gra utwór „Barcelona Nights”