Od lat wmawiano nam, że nasza żywność jest zdrowsza (w domyśle – od zachodnioeuropejskiej), nawet jeśli nie jest sprzedawana pod modnym szyldem „zdrowa żywność”. Wiedzieliśmy, że większość polskich towarów ustępuje jakością zachodnioeuropejskim, że w kopalniach i w produkcji statków jeszcze możemy komuś zaimponować (w kosztach produkcji – niższe płace), ale żywność to mamy „the best”.
Przez dziesiątki lat propaganda utwierdzała nas, że setki dobrze wyposażonych laboratoriów oraz wrodzona uczciwość polskich kontrolerów od żywności oraz świetny węch kontrolerów podatkowych stoi na straży solidności naszych żywnościowych wyrobów. Nasi sąsiedzi również poddawali się temu przekonaniu, masowo nas odwiedzając i wykupując niedrogie a dobre jadło.
Niestety, parę dni temu rozwiano nimb naszej wyższości. Okazało się bowiem, że kilku cwanych naszych rodaków wpadło na genialnie prosty pomysł (nie, nie sprzedawanie oleju opałowego zamiast napędowego – to już przerabialiśmy, urzędy skarbowe były na to przygotowane i w miarę dziedzina ta była rozbrojona). Po prostu hurtem brali sól przemysłową (wypadową, techniczną, drogową, czy jak jej tam) i dzielili na mniejsze porcje, sprzedając jako sól spożywczą. Polak potrafi? Już tow. Gierek to zauważył i… stracił władzę (zrobił wypad z branży).
Kiedyś doszło do awarii ich szwindlarskiego zakładu, zatem odbiorcy (zakłady mięsne, piekarnicze itp.) zaczęli kupować porządną sól, co wykazały statystyki, bowiem naraz wzrosło na nią zapotrzebowanie. Po uporaniu się z problemem, dystrybucja soli przemysłowej wróciła do normy, zaś sprzedaż soli kuchennej nagle spadła. Podobno nawet dociekliwe nasze służby dostrzegły to statystyczne wahnięcie i domyślono się, gdzie tkwi szwindel, jednak niewiele z tego wynikło.
I kiedy wydawało się, że polski wymiar sprawiedliwości w poczet kar (w końcu oszustwa na wiele milionów złotych, w tym podatkowe) zajmie domy i auta cwanych rodaków, nasze świetne laboratoria ogłaszają, że tak naprawdę nic się nie stało. Wprawdzie sól przemysłowa zjadana przez nas zawiera jakby większy fragment tablicy Mendelejewa i nie spełnia norm, ale te dodatkowe pierwiastki nie są zbyt szkodliwe dla naszego zdrowia. Ogłoszeniodawcy, którzy reklamują swoje leki, muszą rocznie płacić miliony złotych za szybciutko wymawianą formułę, że „należy skontaktować się z lekarzem, bo lek może zagrażać zdrowiu i życiu”, ale wyroby faszerowane solą drogową możemy sobie kupować bez tego typu ostrzeżenia i po niezmniejszonej cenie, a jeśli w końcu coś obniżą, to nie z dobroci serca, nie z uczciwości, lecz z powodu zmniejszenia popytu.
Czy sól wypadową można byłoby przekazać zagranicznym laboratoriom? Białoruskie dokładnie wyszczególniłyby szkodliwe chemikalia, ale przecież im byśmy nie uwierzyli, zaś niemieckim nie ma co dawać, bo już żadna zaodrzańska noga nie stanie w naszym mięsnym sklepie.
Od czasu do czasu urząd ochrony konsumenta ogłasza, że wlepia niektórym firmom (zwykle telekomunikacyjnym) wielkie kary finansowe, biorąc nas w obronę, ale w tej sytuacji jakoś nie słychać o karach. Procesy będą ciągnąć się latami a winni zdążą upchać swój nieuczciwy zysk po majątkach ciotek i wujków, kochanek i kochanków. I znowu zwykli Polacy zostaną zrobieni w trąbę, zaś Państwo wykaże się niemal zerową skutecznością w walce z przestępczością i odzyskiwaniem zagarniętych fortun. Dobrze być zaradnym kombinatorem z Polski, bowiem w którym cywilizowanym państwie, można byłoby tak nakraść bez konsekwencji? To Polska jest (k)rajem dla inteligentnych cwaniaków! Ktoś chciał budować "Przyjazne Państwo", ale najprzyjaźniejsze to ono jest dla złodziei!
Inna sul, tym razem wiele fur, czyli sulfur (siarka) także okazała się pechowym surowcem – właśnie zapaliła się w towarowych wagonowych furach i to w 3 dni po czołowym tragicznym zderzeniu pociągów niedaleko Zawiercia. Zimą los nam solą wypadową oraz sulfurem wypadkowym.
W supermarketach powinny powstać kąciki z artykułami wypadowymi – sól, cukier, mąka, także ostatnie meble (w ramach ostatniego wypadu), które też nie muszą być najwyższej jakości (bo i po co?), ale dzięki temu stosunkowo tanie.
Większość z nas nigdy nie słyszała określenia "sól wypadowa", zatem rzućmy okiem do Wikipedii – "Sól wypadowa – zanieczyszczony chlorek sodu powstający jako produkt uboczny przy produkcji chlorku wapnia. Traktowana jest jako odpad technologiczny". Smacznego! To życzenia dla smakoszy, którzy odżywiają się żarciem faszerowanym odpadem technologicznym. Nasz rząd dba o producentów sprzedających żywność na bazie odpadu i nie podaje ich nazw, bo mogłoby się okazać, że nie tylko ich produkcja spadnie, ale jeszcze namolni konsumenci będą odnosić nabyte a odpadowe towary. W imieniu tysięcy pracowników niechcący zamieszanych w mieszanie tej soli z mięsem, należy podziękować rządowi, bowiem to oni straciliby pracę, gdybyśmy poznali nazwy zakładów kręcących lody (obok tej frazy może powstanie nowa – „mieszanie soli”?).
Wikipedia podaje także – "Większość właściwości fizycznych jest identyczna z właściwościami chlorku sodu. Jedynie barwa jest zwykle bardziej szara, ze względu na zanieczyszczenia. Podstawowy skład chemiczny suchej substancji: chlorek sodu – co najmniej 98%, siarczany – maksymalnie 1,5%, substancja przeciwzbrylająca E 536 (żelazocyjanek potasu) – 0,0007-0,002%". Można powiedzieć, że niemal na 100% "wypadówka" jest znakomitą kuchenną solą, gdyby nie owo "niemal"… A przy okazji – czyżby doświadczony nabywca takiej trefnej soli nie poznał (po kolorze i wielkości kryształów), że oszuści dostarczają mu "drogówkę"?
Co do używalności – "Sól wypadowa jest stosowana głównie w pługopiaskarkach do posypywania nawierzchni dróg, ponieważ dodatek soli znacznie obniża temperaturę zamarzania wody. Sól ta nie jest przeznaczona do celów spożywczych". Nazwa pewnie pochodzi od czynności z nią związanej – ona podczas pracy maszyn drogowych po prostu wypada na jezdnię i ją uszlachetnia, co uniemożliwia zamarzanie, a jednocześnie znakomicie walczy ze zdrowymi stalowymi częściami naszych aut, co liczone jest w grubych (jak kryształy tej soli) milionach złotych.
Jeszcze rzućmy okiem na koszmarnie kojarzący się cyjanek, ale chyba nie jest on aż tak straszny, jak go malują – "Żelazocyjanek potasu (hydrat soli żelaza i kwasu cyjanowodorowego) nie rozpuszcza się w etanolu, jest za to dobrze rozpuszczalny w wodzie". Wódka zapewne rozpuszcza go pół na pół, a nawet w 60% (dzięki wodzie), jeśli przyjąć moc alkoholu za 40%. "Pod wpływem mocnych kwasów rozkłada się z wydzieleniem cyjanowodoru", zatem jeśli ktoś ma żołądek wytwarzający solidne kwasy, to ma jeden krok do cyjanków, które "są mocnymi truciznami, ponieważ kwas (wchodzący w skład soku żołądkowego) wypiera z nich cyjanowodór".
Jeśli po konsumpcji ponętnie wyglądającej kiełbachy, a przed myciem zębów, wyniuchamy gorzkie migdały, to zapoznajmy się – choć wstępnie – z formularzem testamentu, aby nie sporządzać go zbyt nerwowo, niejako na ostatnią chwilę, po łebkach… Miejmy jednak nadzieję, że to nie jest zbyt dobrze wygenerowany cyjanowodór, bowiem w takim przypadku – "Po dostaniu się do organizmu, cyjanowodór tworzy z jonami żelaza trwałe połączenia Fe-CN, przez co blokuje proces przenoszenia tlenu z hemoglobiny do komórek i śmierć następuje w ciągu kilku sekund". Ten opis jest drastyczny, jednak mało prawdopodobny – większość z nas nie musi studiować katalogów reklamujących wspomniane wypadowe ostatnie meble.
Żelazocyjanek potasu stosowany jest również do produkcji niebieskich pigmentów, takich jak błękit żelazowy czy błękit pruski, Zamiast zielonej irlandzkiej wyspy mamy teraz trujący błękit i to pruski, choć przecież oba kolory są równie sympatyczne.
W stomatologii używany jest jako strącalnik dla chlorku cynkowego używanego do impregnacji zębów mlecznych. Nasi przestępcy trzymają się znacznie lepiej, niż owe mleczaki i, niestety, nasza Temida nie znajdzie na nich szybko działającego strącalnika, nawet jeśli teraz cudzoziemcy zrezygnują z zakupów naszej (tzw. zdrowej) żywności i strącą nam miliony ze straconych kontraktów.
PS Wzbogacony uran to taki, który zawiera znacznie większą ilość izotopu 235U, niż uran występujący naturalnie; w Polsce od wielu lat wzbogacamy sól o cenne pierwiastki i nawet o tym nie wiedzieliśmy. Każde państwo stara się wnieść coś nowego i na miarę swoich możliwości…