Cicha inwazja kamer
Monitoring na szerszą skalę zagościł w polskich szkołach w 2007 r. dzięki ówczesnemu ministrowi edukacji Romanowi Giertychowi i jego programowi dofinansowania kamer. Od tej pory do grupy szkół monitorowanych dołączają kolejne placówki, a dotychczasowe systemy są modernizowane i rozwijane. W 2015 r. poprzedni rząd w ramach programu Bezpieczna+ planował uruchomić kolejny zastrzyk pieniędzy, jednak zgodna krytyka instytucji publicznych (w tym Rzecznika Praw Dziecka, Generalnego Inspektora Ochrony Danych Osobowych i Rzecznika Praw Obywatelskich) oraz organizacji społecznych (z Fundacją Panoptykon na czele) ostudziła zapał Ministerstwa Edukacji Narodowej. Być może to właśnie dyskusja wywołana tą propozycją zachęciła NIK do podjęcia tematu.
Izba objęła kontrolą działanie szkolnych systemów monitoringu w latach 2007–2015. Kontrolerzy zbadali sytuację w 28 szkołach i 14 urzędach miast i gmin, które odpowiadają za prowadzenie ponad 200 placówek. Dodatkowo przeanalizowali odpowiedzi z ankiet wypełnionych zarówno przez dyrekcję szkół (ponad 7 tys. odpowiedzi), jak i nauczycieli oraz uczniów. Wykorzystali też dane przekazane przez policję i GIODO.
Problem goni problem
Analiza potwierdza, że problemy, na które Panoptykon zwraca uwagę od lat, wciąż są bardzo aktualne. Brak ram prawnych dla działania kamer sprawia, że dyrekcja każdej szkoły „rzeźbi” po swojemu, a efekty rzadko stanowią powód do dumy (choć sam monitoring jest zazwyczaj traktowany jako atut szkoły i dowód, że do kwestii bezpieczeństwa podchodzi się w niej na poważnie).
Większość skontrolowanych szkół nie ma procedur postępowania z monitoringiem ani zasad udostępniania nagrań. Z zabezpieczeniami obrazu i nagrań także bywa bardzo różnie – w jednej ze szkół każdy z obsługi mógł bez problemu zgrać dowolny zarejestrowany fragment. Obraz z kamer w poszczególnych szkołach śledzą rozmaite osoby. Bywa, że są to dyrektorzy, woźni, pracownicy sekretariatu czy księgowi, którzy często łączą to zadanie z innymi ważnymi obowiązkami. Władze kontrolowanych placówek nie analizują działania kamer ani nie próbują weryfikować ich skuteczności – z rozbrajającą szczerością przyznają, że nikt nie nałożył na nie takiego obowiązku. Do tego organy prowadzące (urzędy miast i gmin) nie tylko nie interesują działaniem monitoringu, ale też w ogóle nie analizują stanu bezpieczeństwa w swoich szkołach.
Z raportu NIK możemy się dowiedzieć, że kamery w praktyce instalowane są najczęściej na szkolnych korytarzach. Niestety nie mówi on o tym, jak często pojawiają się one w miejscach, w których GIODO uważa to za niedopuszczalne, czyli np. w salach lekcyjnych, w przebieralniach czy łazienkach. NIK informuje tylko o najbardziej drastycznym przypadku w gimnazjum w Puławach, gdzie kamery zostały zamontowane w męskiej toalecie tuż nad pisuarami. Niestety po kontroli same kamery nie zniknęły, ale przynajmniej newralgiczna część kadru została zaczerniona.
Bezpieczeństwo pod znakiem zapytania
NIK nie tylko opisuje praktyki kontrolowanych szkół i zwraca uwagę na problemy, ale przede wszystkim stara się ocenić wpływ kamer na bezpieczeństwo. Zdaniem kontrolerów monitoring nie sprawdza się jako narzędzie szybkiej interwencji, choćby dlatego, że obraz nie zawsze jest na bieżąco obserwowany, oraz przez powszechną w kontrolowanych szkołach praktykę informowania o zaobserwowanych zdarzeniach dyrekcji, a nie osoby, która może od razu zareagować, np. dyżurującego nauczyciela.
Kontrolerzy NIK sceptycznie podchodzą również – co niektórych może zdziwić – do możliwości wykorzystywania obrazu z kamer w celach dowodowych. Zwracają uwagę przede wszystkim na kiepską jakość nagrań z części systemów. A to nie wszystko. Z danych przedstawionych przez dyrektorów 28 kontrolowanych szkół wynika, że w latach 2010–2015 monitoring okazywał się przydatny nieco ponad 900 razy (czyli średnio kilka razy w roku na szkołę). Te liczby nie robią wielkiego wrażenia, zwłaszcza gdy uświadomimy sobie, że te „nieprawomyślne” działania, z którymi pozwala walczyć monitoring, to znacznie częściej np. śmiecenie czy plucie niż choćby pobicia czy wymuszenia. Czy w takim razie wydatki na budowę, modernizację i utrzymanie systemów monitoringu, które w okresie 2007–2015 sięgnęły tylko w 28 kontrolowanych placówkach kwoty 950 tys. zł, rzeczywiście mają sens?
Odstrasza czy nie odstrasza?
Kontrolerzy NIK nie są jednoznacznie krytyczni wobec monitoringu. Ich zdaniem w szkołach przyzwoicie sprawdza się funkcja prewencyjna kamer. Tu jednak wkraczają na bardzo grząski grunt. A to dlatego, że nad tym, jak sensownie sprawdzać, czy monitoring realnie odstrasza, kryminolodzy i inni badacze społeczni głowią się od lat (a wyniki tych analiz nie skłaniają do optymizmu).
Podstawowy problem dotyczy tego, jak w ogóle mierzyć poziom bezpieczeństwa. NIK opiera się na opiniach dyrektorów i nauczycieli oraz statystykach przestępczości – niestety oba wskaźniki są bardzo niedoskonałe. Pierwszy nadaje się raczej do badania poczucia bezpieczeństwa czy społecznej percepcji monitoringu. Drugi zawęża bezpieczeństwo do zgłoszonych przestępstw – ponadto dane wykorzystywane do analiz są nieporównywalne, bo do 2012 r. były gromadzone przez policję według zupełnie innej metodologii niż od 2013 r.
Jeszcze trudniej jest sprawdzić, czy ewentualna zaobserwowana zmiana w poziomie bezpieczeństwa jest konsekwencją instalacji kamer, czy jakiegoś zupełnie innego czynnika. W przypadku szkół znaczenie mogą mieć np. wahania liczby uczniów (w analizowanym okresie ubyło ich ponad 600 tys.) lub wdrożenie innych programów profilaktycznych. Do tego problemu NIK w żaden sposób się nie odnosi, dlatego do wniosków dotyczących prewencyjnego działania kamer w szkołach trzeba podchodzić bardzo ostrożnie.
(Nie)przyjazna szkoła
Czy zatem jesteśmy zmuszeni do poruszania się po omacku, bez żadnego drogowskazu pomagającego stwierdzić, w jaki sposób dbać o bezpieczeństwo w szkołach? Dotychczasowe badania (np. Szkoła bez przemocy) i autorytety w dziedzinie pedagogiki zwracają uwagę, że wyższy poziom bezpieczeństwa możemy obserwować tam, gdzie więzi między nauczycielami a uczniami są najlepsze, gdzie panują partnerskie relacje, a kadra ma czas na to, żeby pochylić się nad problemami uczniów. W tym kontekście z analiz NIK można wyczytać bardzo ciekawe wnioski – choć nieszczególnie optymistyczne. Otóż wyniki ankiety wśród uczniów wskazują, że 70% z nich nie poinformowało kadry szkoły o tym, że padło ofiarą przemocy; 39% nie potrafi określić, czy relacje między uczniami a nauczycielami są życzliwe, czy nie; a 56% uczniów, którzy nie czują się bezpiecznie na terenie szkoły, obawia się przede wszystkim… nauczycieli.
Na całe szczęście zdecydowana większość badanych uczniów (89%) czuje się w swojej szkole bezpiecznie. Jeśli jednak chcemy, by bezpiecznie czuli się tam wszyscy, warto odejść od wiary w magiczną moc elektronicznych gadżetów i skupić się na codziennej pracy, budowaniu dobrych relacji i zaufania, szkoleniu kadr w taki sposób, by potrafiły stawiać czoła wyzwaniom, których w szkołach na pewno nigdy nie zabraknie. Bo to nie przyłapanie niesfornego ucznia na gorącym uczynku jest największym wyzwaniem, ale mądra reakcja.
Małgorzata Szumańska