Bez kategorii
Like

Smoleńsk – dlaczego nie było akcji ratunkowej? cz.2

11/01/2012
839 Wyświetlenia
0 Komentarze
53 minut czytania
no-cover

Przedstawiam Państwu kolejną część swojego opracowania o braku akcji ratowniczej w dn.10.04.2010 r. w okolicach lotniska Smoleńsk Północny, hipotetycznym miejscu „katastrofy” TU-154M.

0


W poprzedniej części omówiłem fragmenty oficjalnych dokumentów, wytworzonych przez instytucje państwowe i rządowe, polskie oraz rosyjskie, dotyczące przeprowadzenia tzw. akcji ratowniczej po "katastrofie" samolotu TU 154M kilkaset metrów przed początkiem pasa startowego lotniska Smoleńsk "Północny" w dn.10.04.2010 r.
Poniżej postaram się opisać lub przytoczyć fragmenty kilku ważnych relacji świadków, w których jest również mowa o "akcji ratowniczej" po "katastrofie" polskiego tupolewa, pogrupowanych w działy "Polscy świadkowie" i "Rosyjscy świadkowie" ( dział "Rosyjscy świadkowie" ze względu na ilośc materiału jest podzielony na dwie części; w tej notce będą głównie relacje oficjeli i strażaków, a opowieści pozostałych świadków będą w  cz..3 mojego opracowania), wskazując jednocześnie te istotne sprawy, które wiążą się z tytułowym pytaniem mojej notki.
 
Planowałem również w tej części przedstawić, wraz z omówieniem, 3 filmy, które ponoć zostały nakręcone tuż po rozbiciu się tupolewa przed lotniskiem w Smoleńsku, tj. fiim znany pod nazwą "1.24" lub też jako "film Koli", film nakręcony przez Wiśniewskiego i film znany jako "trzeci film z miejsca katastrofy" lub jako "film Fomina", ale ze względu na ilość materiału w tej notce, jak również potrzebę lepszego przygotowania się do przedstawienia w/w filmów, spowodowaną m.in. przez ciekawą dyskusję z blogerem OHV na temat filmu Wiśniewskiego pod częścią 1 (mojej notki (na NE), zaprezentuję je w części 3 mojego opracowania, wraz  z "Rosyjskimi świadkami cz.2" i z próbą odpowiedzi na tytułowe pytanie.
 
Zanim jednak przejdę do "Polskich świadków", chciałbym jeszcze przytoczyć fragment pewnego oficjalnego dokumentu, wytworzonego przez stronę rosyjską:  

"10 апреля в 10:50, в ЦУКС МЧС России от начальника ФГУ «Центральный авиационный поисково-спасательный центр» Булгарина А.Н (т. 8-919-044-08-88) поступило сообщение, о том, что пропала связь с бортом № 101, следовавший рейсом «Варшава-Смоленск». В 10:52 от начальника ПЧ-3 Муромщикова С.А (т. 8-905-163-63-12), поступило сообщение, что в 10:50 упал самолет ТУ-154 следовавший рейсом «Варшава-Смоленск» с президентом Республики Польша Лехом Качинским. По предварительным данным на самолете находилось 96 человек. Все находившиеся на борту 96 человек (8 чел. экипаж., 88 пассажиров) погибли. В 11:00 на место происшествие выехали: ОГ ГУ МЧС России по Смоленской области (старший Начальник ГУ МЧС России по Смоленской области полковник вн. службы Осипенко М.И тел. 8-903-649-50-47), дежурная смена спасателей ПСО ПАССС ГУ МЧС России по Смоленской области, дежурная смена спасателей АСО МУ «ГО и ЧС г. Смоленска», АСО на акваториях ПАСС ГУ МЧС России по Смоленской области, комплекс МК ВКС (т. 8-905-696-77-66), 9 пожарных расчетов Смоленского пожарного гарнизона, АСО на акваториях ПАСС ГУ МЧС России по Смоленской области, ОГ ФСБ, ОГ УВД. Тела погибших отправлены 2-мя вертолетами МИ-26 в московский аэропорт «Домодедово»."

Czy coś Państwu ten dokument przypomina?

Mi przypomina raport MAK w części opisującej "akcję ratowniczą". Najwyraźniej ludzie pani Anodiny zbytnio się nie wysilili i po prostu niemal słowo w słowo przepisali dokument wytworzony przez"Смоленск МЧС". Mimo poszukiwań jakiegoś większego, solidniejszego i bardziej szczegółowego raportu na stronach smoleńskiego oddziału MCzS czy też stronach samego MCzS (Ministerstwa ds Sytuacji Nadzwyczajnych), nie znalazłem żadnego śladu, że aby był wykonany jakiś poważny raport z "akcji ratowniczej." pasażerów tupolewa. Jesli ktoś wie, gdzie taki dokument można znaleźć, o ile oczywiście jednak istnieje, byłbym wdzięczny za linka lub informację.

Powyżej przestawiony fragment można znaleźć pod następującym adresem, jako fragment większego, standardowego dziennego raportu z tego dnia smoleńskiego oddziału MCzS :

http://67.mchs.gov.ru/digest/detail.php?ID=2534&digm2=4&digy2=2010

Tak przy okazji, dla ciekawych, link do strony smoleńskiej Regionalnej Bazy Poszukiwawczo-Ratowniczej, gdzie można znaleźć informację, że również brała ona udział w "akcji ratowniczej" w dn. 10.04.2010 r., ale, oczywiście, bez żadnych szczegółów, jak ta "akcja" przebiegała: http://www.aviasar.ru/smolensk-rpsb

 
POLSCY ŚWIADKOWIE

7. Omówienie przesłuchania Sławomira Wiśniewskiego, montażysty telewizyjnego, przed Zespołem Parlamentarnym pod przewodnictwem Antoniego Macierewicza w dn.24.02.2011 r.

Sławomir Wiśniewski na temat samej "akcji ratowniczej" wypowiadał  się podczas swojego wystąpienia niesłychanie enigmatycznie i można było wręcz odnieść wrażenie, że nie za bardzo chce o niej mówić. Może dlatego, że jak sam stwierdził, "tempo pracy tych strażaków utwierdzało mnie w przekonaniu, że to jest, niestety, samolot pusty" (1:00:20 załączonego poniżej filmu). 

W 1:10:05 z kolei Antoni Macierewicz zadaje Panu Wiśniewskiemu pytanie: "Czy gdy pan tam przybył, w pana świadomości, w tym, co pan zarejestrował jako osoba, a nie oko kamery, byli tam jacyś ludzie na miejscu czy ich nie było?"

Sławomir Wiśniewski odpowiada tak:

"Z tego, co widziałem i co udało mi się nagrać na kamerze, czy zarejestrować, osób, które jak zdążyłem przybiec, było raptem dwie. Jeden strażak, który tam się już kręcił i gdzieś tam ktoś w głębi – których ja widziałem. Osób trzecich, sugerujących(?) na przykład, że szli za mną, nie widziałem na miejscu i był później jeszcze jeden, to akurat pojawił się materiał na YouTube czy gdzieś, jakiś Rosjanin, który szedł za mną i na jego zdjęciach widać mnie jak… idącego z kamerą". Chwilę potem, dopytywany przez min. Macierewicza, stwierdza, że było tam nie więcej, niż 5 osób.

Do sprawy akcji ratowniczej i "tempa pracy strażaków" powrócono w dalszej części tego spotkania, pytając Sławomira Wiśniewskiego, czy widział w jakichś ludzi szukających ciał (2:32:20 relacji filmowej). Montażysta powtórzył, że strażacy w tamtym momencie nie zachowywali się "zbyt nerwowo" i "owszem, coś tam gaszą, no bo gaszą", ale nie było, jego zdaniem, typowego pośpiechu, jaki powinien mieć miejsce w sytuacji tego typu katastrofy. Nie widział również służb medycznych ani biegających sanitariuszy z noszami.

Już niemal pod koniec tego spotkania Antoni Macierewicz zwrócił się do Sławomira Wiśniewskiego z pytaniem (2:46:50 relacji filmowej), kim mogli być ci ludzie, których widział na miejscu "katastrofy", skoro wg oficjalnych materiałów, pierwszy zespół strażacki przybył tam o godz.10:55 (czasu moskiewskiego), a na jego filmie widać już ich znacznie wcześniej (kamera Wiśniewskiego pracowała od 8:49:02 (czyli 10:49:02 czasu moskiewskiego) do ok. 8:56, a już ok. 8:51/52 widać na nakręconych przez niego zdjęciach jakichś "strażaków", czy tez ogólnie rzecz ujmując, "ratowników").

"(…) czy to faktycznie byli strażacy, czy też faktycznie, mówiąc nieładnie z piosenki, czy to byli przebierańcy, trudno mi powiedzieć" – odpowiada Wiśniewski i zaraz dodaje: "ale na przykład ten z FSO (Federalna Służba Ochrony) raczej był prawdziwy bo się wylegitymował"

I to w zasadzie wszystko, co ma do powiedzenia Sławomir Wiśniewski na temat przebiegu "akcji ratowniczej", podczas swojego ponad dwu-godzinnego wystąpienia przez Zespołem Parlamentarnym. Nie twierdzę absolutnie, że coś ukrywa; raczej nie chce opowiadać o czymś, czego, moim zdaniem, po prostu nie widział, bo nie miało to miejsca. Jest to o tyle istotne, że jeśli rzeczywiście przebywał na miejscu ""katastrofy" do godziny 8:55, czyli do momentu, kiedy został zatrzymany przez Federalną Służbę Ochrony  i nie widział, aby ktokolwiek prowadził w tym czasie działania polegające na poszukiwaniu rannych, to z prawdopodobieństwem graniczącym z pewnością można uznać, że przez te pierwszych 15 minut po zaistnieniu hipotetycznej katastrofy, nikt takich działań nie prowadził, a jak przytoczę w kolejnym punkcie, opisującym relację ambasadora Bahra, już o godz. 9:04 szef MSZ Sikorski  "wnioskował", że prawdopodobnie nikt z tej "katastrofy" nie wyszedł żywy. Czyli ktoś – KTO? – w ciągu 9 minut przemierzył całe miejsce tragedii, znalazł ciała wszystkich ofiar (których liczba nie była jeszcze wtedy, jak wiadomo, ustalona) i stwierdził, że wszyscy oni nie żyją.

Jeszcze raz powtórzę: W CIĄGU DZIEWIĘCIU MINUT, choć przecież nikt nie mógł byc wtedy jeszcze pewien, że np. jakaś duża części samolotu, choćby część przedziału pasażerskiego (bo na miejscu "katastrofy" nawet Wiśniewski myślał początkowo, że to się rozbił jakiś mały, albo pusty samolot) nie leży gdzieś indziej, w jakimś niewidocznym na pierwszy rzut oka miejscu i że nie ma tam przypadkiem rannych, ocalałych pasażerów. Do tego pragnę przypomnieć, że PONOĆ BYŁA SILNA MGŁA i mało realnym mi się wydaje, że ktoś – KTO? – rozejrzał się dookoła i stwierdził  "wsje pagibli", nie uruchamiając w związku z tym profesjonalnej akcji ratunkowej, połączonej z przeszukaniem terenu przez ratownicze służby medyczne. Jak się jednak Państwo przekonają w dalszej części mojej notki, taka osoba jednak była, choć nie jest do końce jasne czy to ona ostatecznie podjęła taką decyzję. 

8. Fragmenty wywiadu ambasadora RP w Rosji, Jerzego Bahra dla Gazety Wyborczej z dn.15.01.2011r., który w dn. 10.04.2010 r. oczekiwał na płycie lotniska Smoleńsk "Północny" na przylot TU-154M:

http://wyborcza.pl/1,99218,8941828,Startujemy.html?as=1&startsz=x

"(…) Stałem więc na lotnisku Siewiernyj i jak zwykle przyglądałem się ludziom. Jestem socjologiem i interesują mnie ich zachowania. Minęła zaplanowana godzina przylotu. Zawsze trzeba się liczyć z jakimś opóźnieniem, ale ono się wydłużało. Zacząłem się denerwować. Każda minuta się liczy, bo zapisana jest w protokole. Mgły zrobiło się okropnie dużo. Była straszna. Staliśmy coraz bardziej zdezorientowani.

Nagle zauważyłem, że grupa rosyjska się rozchybotała. Jest takie powiedzenie "przysiąść z wrażenia". Oni przysiedli w skali masowej, jakby coś ciężkiego na nich spadło. Jednocześnie zobaczyłem wyskakujący od lewej strony samochód straży pożarnej. Wcześniej go nie widziałem, widocznie był schowany na zapleczu. Minął nas z dużą prędkością i gnał w poprzek lotniska. W ułamku sekundy skojarzyłem te dwa fakty i: Coś się stało! – krzyknąłem do swego kierowcy. Żaden pojazd nie będzie przecież jechał przez lotnisko, jeśli za chwilę ma na nim lądować samolot. Wskoczyliśmy do samochodu. I za nim! (…) Przez mgłę widziałem przed sobą tył samochodu strażackiego, a po bokach pobojowisko w typowo sowieckim stylu – ruiny garaży, rozwalające się magazyny i wraki zardzewiałych samolotów.

Samochód strażaków zatrzymał się, wycofał i zawrócił w prawo. Widocznie dostali od kogoś sygnał, że źle jadą. Po kilkuset metrach znowu stanęli. Wysiedliśmy. Znajdowaliśmy się poza lotniskiem. Obok był rów, przed nami łąka. Zobaczyłem wicegubernatora, stał za rowem. Krzyczał do nas, że to tutaj i że jest grząsko.Ale człowiek – jak pani wie – w takich momentach nie myśli o ostrożności. Naturalnym odruchem jest biec dalej, żeby komuś pomóc, kogoś ratować. Bo samolot przecież jak w filmach akcji wrył się prawdopodobnie w ziemię albo wbił w jakąś ścianę. I my uwięzionym w nim ludziom jesteśmy potrzebni.

Zaczęliśmy biec. Pod butami czuło się miękki grunt, ale można się było po nim poruszać.

Po 100, może 150 metrach zobaczyliśmy cztery sterty złomu. Parowały dymem. Dym unosił się nad polami i szedł w górę. (…) Miałem go w oczach, wielokrotnie uczestniczyłem w jego witaniu i żegnaniu. Ogromne cielsko z wysokimi schodami. A te fragmenty, które zobaczyłem, po półtora metra wysokości odbierały mi nadzieję, że komuś mogę pomóc. (…) Nogi odmówiły mi posłuszeństwa. Trzęsły się tak, że nie mogłem ustać. Starałem się nad nimi zapanować. Mój kierowca dzwonił. (…) ściągał BOR-owców z cmentarza w Katyniu. (…) Powinienem kogoś poinformować. Odruchowo zadzwoniłem do mojej rodziny. Odebrała siostra. Powiedziałem dwa zdania. Że wydarzyła się katastrofa i że to, co widzę, jest przerażające. Usłyszałem jej krzyk. Następny telefon wykonałem do pani Czartoryskiej, mojej sekretarki w ambasadzie.

Nie do ministra Sikorskiego?

– Nie miałem przy sobie jego bezpośredniego telefonu, wziąłem nie tę komórkę. Po chwili odezwało się Centrum Operacyjne Rządu i połączyło mnie z ministrem Sikorskim.

Była godzina 8.55.

– Minister już wiedział. 

Od siedmiu minut. Od dyrektora Jarosława Bratkiewicza z departamentu polityki wschodniej, a ten od swego naczelnika Dariusza Górczyńskiego, który zadzwonił do niego z płyty lotniska.

– Zameldowałem ministrowi, co widzę. Nie pamiętam, w jakich słowach. To była krótka rozmowa. Za  miejscem, gdzie staliśmy, był wzgóreczek, rodzaj nasypu. Nie widzieliśmy, co za nim. Nie widziałem też żadnego kadłuba ani żadnych odwróconych do góry kół. Ze zdumieniem zobaczyłem je potem w telewizji.

Sfilmował je Darek Łopacz, operator Wiktora Batera. Wdrapując się na dach pobliskiego sklepu.

– Na nasypie pojawili się żołnierze. Bardzo szybko. I jakiś samochód z gromadką ludzi. Tam chyba utworzyło się miejsce dowodzenia. Żołnierze rozbiegli się i zaczęli nas odpychać.

Grzecznie?

– Grzecznie, ale zdecydowanie.

Coś tłumacząc?

– To nie są ludzie od tłumaczenia. Bardzo sprawnie obstawiali cały teren. Jedni gasili dymiące fragmenty, inni usuwali wszystkich cywilów. (…) Zobaczyłem ludzi z MCzS, rosyjskiego ministerstwa do sytuacji nadzwyczajnych. Przejęli dowodzenie całą akcją. Dla mnie było ewidentne, że śledztwo będzie prowadzić kraj, na którego terenie wydarzyła się katastrofa . Wicegubernatora zgubiłem z oczu. Obok słyszałem głos, nie wiem, czy Kwaśniewskiego, czy Geisela, a może kogoś trzeciego, nawołujący, żeby puścić ich dalej, i słyszałem zdanie: tam jest nasz prezydent, tam jest nasz prezydent.(…) Nie wiem, jak długo jeszcze staliśmy na tym polu. Może w sumie pół godziny.(…)"

Jak z tego wynika, ambasador Jerzy Bahr:

-po pierwsze, nic nie słyszał ani nie widział, mimo, że stał na płycie lotniska, a nie w jakimś pomieszczeniu czy też budynku

– po drugie, ambasador Jerzy Bahr nie wspomina o tym, aby ktokolwiek biegał po miejscu "katastrofy" próbując ratować ludzi, mówi tylko o gaszeniu pożaru i obstawianiu terenu, a przecież nie można było wykluczyć, że ktoś jest ciężko ranny, ale żyje; do tego tematu wrócę jeszcze po przedstawieniu wypowiedzi gubernatora obwodu smoleńskiego, Antufieva

– po trzecie, ambasador Bahr był w takim razie na miejscu przed 8:55, a więc powinien być w tym samym mniej więcej czasie, co Wiśniewski, który filmował miejsce "katastrofy" pomiędzy 8:49 a 8:56

– po czwarte, minister Sikorski dzwonił do ambasadora Bahra o 8:55, który to ambasador dopiero co pojawił się na miejscu hipotetycznej Tragedii i jak sami mówi, nie widział żadnych "odwróconych kół, które ze zdumieniem zobaczył  potem w telewizji" –  więc skąd ambasador mógł mieć pewność, lub miał wtedy pewność, że widzi całość miejca hipotetycznej katastrofy? Na dodatek  już o godz.9:04 minister Sikorski "wnioskował", że nikt nie przeżył, dzieląc się tą informacją z Jarosławem Kaczyńskim – czyli niecałe 10 minut po przybyciu ambasadora Bahra na miejsce "wypadku". Czy w ciągu 10 minut można było ustalić, że nikt nie przeżył? Czy można było stwierdzić, że ktoś nie został przypadkiem wyrzucony podczas przyziemniania z samolotu i leży gdzieś w jakichś krzewach, krzakach lub drzewach, których nie brakowało w tamtym miejscu?

(Czasy wg kalendarium: http://www.tok.fm/TOKFM/1,88710,9404926,10_kwietnia_2010__Rekonstrukcja_zdarzen__MINUTA_PO.html ) 

9. Omówienie przesłuchania Marcina Wierzchowskiego, byłego pracownika Kancelarii Prezydenta, przed Zespołem Parlamentarnym pod przewodnictwem Antoniego Macierewicza

Pan Marcin Wierzchowski udał się na miejsce "katastrofy" w kilka chwil po tym, jak do niej doszło, korzystając przy tym najpierw, jak sam twierdzi,  z samochodu ambasadora Jerzego Bahra, a następnie biegnąc za trzema  osobami w "białych fartuchach" (1:38:40 relacji). Wynika z tego, że był on również jednym z pierwszych polskich świadków na hipotetycznym miejscu zdarzenia, mniej więcej w tym samym czasie, co montażysta Wiśniewski, a moze nawet nieco wcześniej od niego. Niestety, nie można tego z calą pewnością ustalić, ponieważ Pan Wierzchowski nie pamięta, czy zajęło mu to minutę, dwie czy pięć (1:21:20 relacji). Wynikałoby z tego, że Pan Wierzchowski, biorąc pod uwagę przytoczone w poprzedniej części informacje z oficjalnych dokumentów (ok. 8:43 na "wieży" zrozumiano ostatecznie, że samolot się rozbił, chwilę potem ponoć zawiadomiono  służby p-poż i ratownicze, równiez prawdopodobnie te, znajdujące się na lotnisku, musiały więc one wyruszyć do "akcji" ok. 8:44 -8:45, choć to tylko przypuszczenie, bo jakoś nikt z członków polskiej delegacji oczekującej na płycie lotniska na tupolewa nie patrzył wtedy na zegarek i nie jest w stanie dokładnie określic tej godziny ) najprawdopodobniej dotarł na miejsce "katastrofy" najpóźniej ok.8:50, a więc również w czasie, kiedy filmował je Pan Sławomir Wisniewski.

Ale od początku:

Pan Wierzchowski, opisując chwile tuż przed "katastrofą" twierdzi, że syszał świst silników, ale nie słyszał żadnego wybuchu (1:32:20 relacji). O tym, że coś się stało, zorientował się, kiedy zobaczył ruszające samochody ochrony FSO (1:15:00 relacji). Wskoczył do samochodu ambasadora Bahra, ale ponieważ musiał on w pewnym momencie zawrócić, bo napotkał szlaban (wg relacji Bahra jechali za strażą pożarną, która też musiała zawrócić); w tym momencie Pan Wierzchowski z niego wysiadł i pobiegł za ludźmi w białych fartuchach, minął jakiś mur, wbiegł w las i po ok.30 m zobaczył wrak samolotu.

Jak sam twierdzi, był to dla niego bardzo silny wstrząs; po chwili (nie wiadomo, jak długiej, bo czas zaczął dla niego wtedy biec w zupełnie inny sposób, niż zazwyczaj i wydawało mu się, że 10 min to wieczność, a godzina potrafiła minąć nie wiadomo kiedy – tak to mniej więcej opisuje)  Pan Wierzchowski zadzwonił do ministra Kancelarii Prezydenta, Pana Jacka Sasina, który znajdował się wtedy w Katyniu, aby go poinformować, że samolot uległ katastrofie i "chyba wszyscy nie żyją". Stał wtedy ok. 10 m od wraku, tej "części z kołami, którą państwo potem widzieli na wszystkich zdjęciach " (1:18:00 relacji), nie do strony drogi, tylko od strony lotniska. Pan Wierzchowski opowiada, że najpierw pomyślał, że "to nie ten samolot, to niemożliwe". Mówi również, że widział tam "porozrzucane ludzie ciała", ale potem przyszła służba rosyjska, która ich odsunęła od tego miejsca na ok. 20 m, a następnie przyjechał jakiś wóz strażacki, choć nie było zbyt wielkiego ognia, "były tylko miejsca zapalne, wszystko było zmiażdżone".

Pytany, jak daleko znajdował się od miejsca "katastrofy", kiedy się zorientował, że coś się stało, Pan Wierzchowski stwierdził, że ok. 800 m -1km (ok. 1:41:00 relacji). Dopytywany kilka minut potem jeszcze raz o akcję ratownicza, czy widział jakieś karetki, znów odpowiedział, że widział 3 osoby,  karetek nie widział, za to wraz z upływający czasem pojawiali się jacyś ratownicy, sanitariusze czy też lekarze, choć to nie było tak, że "nagle pojawiło się 30 osób służb medycznych, które będą przeszukiwać miejsce katastrofy (1:44:20 relacji).

Na pytanie, czy przedstawiciele strony polskiej obserwowali akcję ratowniczą (1:45:17), Pan Wierzchowski od razu przechodzi do kwestii identyfikacji ciał, pomijając jakby samą sprawę "akcji ratowniczej". Co dziwne, w pewnym momencie Pan Wierzchowski mówi, że "widział w internecie taki filmik" o gaszących ogień strażakach, ale on sam ich… nie widział (1:50:55). Polecam Państwu odsłuchanie tego fragmentu, bowiem nie ukrywam, że budzi on niejakie moje zdziwienie.

To w końcu jaki fragment typowej akcji ratowniczej WIDZIAŁ Pan Wierzchowski? Bo z całego jego ponad dwugodzinnego wystąpienia przed Zespołem Parlamentarnym wynika, że… praktycznie NIE WIDZIAŁ żadnej akcji ratunkowej.

Najwyraźniej zwróciło to również uwagę ministra Macierewicza, który postanowił go o to dopytać: "Czy ma pan świadomość, kiedy zaczęła się akcja ratunkowa, żeby przyjechały samochody strażackie, samochody służb? Czy pan identyfikuje ten moment czy też nie? "(2:08:35) Pan Wierzchowski na to odpowiada, że on potem odszedł od tego miejsca na 20-30 m, nerwowo palił papierosa, rozmawiał z Sasinem…

Wszystko dobrze, tylko pan Sasin zdaje się, że przyjechał na miejsce "katastrofy" w okolicach 9:30 czasu polskiego! Przyznam, że przynajmniej mnie utwierdza w coraz większym przekonaniu, że żadnej akcji ratowniczej po prostu nie było, przynajmniej do mniej więcej właśnie przyjazdu Pana Jacka Sasina, bowiem Pan Wierzchowski nie potrafi jej w żaden sposób opisać.

Pan Macierewicz ponownie próbował jeszcze dopytać o tę "akcję ratowniczą" zaraz po "katastrofie", o karetki pogotowia, o ratowników, ale kolejne wyjaśnienia Pana Wierzchowskiego niestety, nic nowego nie wniosły do tej sprawy, może poza tym, że "strażacy pojawili się może 3 minuty, może 5" po nim (2:21:30 – 2:24:00), czyli wg moich szacunków ok. 8:53 – 8:55. Niestety, co porabiały w tym czasie te "trzy osoby w białych fartuchach", a nawet czy robiły coś później i czy w ogóle cokolwiek robili na miejscu "katastrofy", nie wiadomo, bo Pan Wierzchowski nic na ten temat nie powiedział. Nie wydaje mi się jednak, aby 3 osoby były w stanie w ciągu 9 minut ocenić, że wszyscy pasażerowie tupolewa nie żyją; tym bardziej, że strażacy coś tam jednak gasili i raczej nie zajmowali się w tym czasie liczeniem ofiar. 

 

ROSYJSCY ŚWIADKOWIE CZ.1

10. Omówienie materiału filmowego z wystąpieniem gubernatora regionu smoleńskiego, Siergieia Antufieva, dotyczącym wydarzeń w dn.10.04.2010 r.

Gubernator Siergiei Antufiev oczekiwał na płycie lotniska Smoleńsk "Północny" na przylot polskiej delegacji, udającej się na uroczystości rocznicowe do Katynia. Postaram się Państwu w miarę wiernie przetłumaczyć początek jego relacji z "katastrofy’ oraz postaram się opisać, co mówi o przebiegu samej akcji ratowniczej:

"W ciągu 3 minut my, razem z pełnomocnym przedstawicielem prezydenta Federacji Rosyjskiej (…) Połtawczenko, byliśmy na miejscu upadku samolotu i zobaczyliśmy rozbity samolot… I widząc przed sobą obraz jaki rozpościerał się przed naszymi oczyma, stało się dla nas jasne, że nikt tej katastrofy nie przeżył… I dlatego, kiedy zwrócił się do mnie z prośbą ambasador RP Jerzy Bahr, że należy jak najszybciej wezwać (…) pogotowie ratunkowe i personel medyczny, ja jemu odpowiedziałem, że panie ambasadorze, ja widzę, że nie mamy kogo ratować (pomagać)…  ponieważ po charakterze zniszczeń, oraz po obrazie, jaki mamy przed oczyma… bo tam leżały ciała zmarłych pasażerów tego lotu… i była absolutna cisza…"

Oczywiście, moje tłumaczenie nie 100% wierne, ale myślę, że w miarę dokładnie oddaje to, co miał do powiedzenia Gubernator Antufiev. Dziwne, że ambasador Jerzy Bahr nic nie wspomina w swojej relacji, że prosił gubernatora o jak najszybsze wezwanie pomocy, prawda? Nie mniej dziwne jest to, że Gubernatorowi Antufievovi oraz wysokiemu przedstawicielowi Prezydenta FR, Panu Połtawczence, udało się dotrzeć na miejsce "katastrofy" w ciągu 3 minut, bo w takim razie dość znacznie ci obaj panowie musieli wyprzedzić służby ratownicze, które miały jednak, jak się zdaje, dzięki informacjom z tzw. "wieży", nieco lepsze pojęcie, gdzie "upadł" samolot, niż polscy i rosyjscy oficjele oczekujący na płycie lotniska.

Potem Gubernator opisuje m.in. pracę ekspertów, którzy identyfikowali ciała, ale… o samej akcji ratowniczej, która powinna mieć miejsce zaraz po zaistnieniu "katastrofy", nic więcej już nie mówi. Nic dziwnego, bo przecież "patrząc na obraz zniszczeń", w czym zapewne nie przeszkadzała mu MGŁA, szybko ocenił, że nikt nie przeżył!

Czy w takim razie to Gubernator Antufiev podjął decyzję, że "wsje pagibli"? A jeśli tak, to jakie miał ku temu podstawy? Czy w ciągu kilku minut tych kilka osób ze służb ratowniczych, bo jak wiadomo z oficjalnych dokumentów, większa ilość "ratowników" dotarła dopiero po kilkudziesięciu minutach na to hipotetyczne miejsce zdarzenia,  było w stanie dokładnie przeszukać teren kilku tysięcy metrów kwadratowych, aby autorytatywnie stwierdzić, że więcej karetek pogotowia nie ma co wzywać, bo i tak wszyscy pasażerowie nie żyją? Na dodatek nie wiedząc w tych pierwszych minutach po "katastrofie", ilu faktycznie było pasażerów na pokładzie samolotu?!

Następnie Gubernator w swojej relacji opisuje procedurę rozpoznania ciała Śp. Lecha Kaczyńskiego przez jego brata, Jarosława Kaczyńskiego, jak również rozmowy prowadzone w sprawie zabrania ciała Śp Prezydenta do kraju, ale to już osobna sprawa, nie mająca związku z meritum notki.

11. Fragmenty wywiadu z płk.Andrieiem Miedwiediewem, pierwszym zastępcą kierownika Zarządu Głównego Ministerstwa ds. Sytuacji Nadzwyczajnych Rosji na obwód smoleński, dowódcą akcji ratunkowej na miejscu "katastrofy" TU-154M w gazecie "Superexpress" w dn.29.05.2010 r.

http://www.se.pl/wydarzenia/kraj/rosyjski-dowodca-polacy-patrzyli-nam-na-rece_141005.html

""Super Express": – Kiedy się pan dowiedział o katastrofie?

Andriej Miedwiediew: – Byłem w centrum miasta, w pracy, w biurze smoleńskiego oddziału Ministerstwa ds. Sytuacji Nadzwyczajnych (MCzS). Czytałem dokumenty, gdy zadzwonił telefon. Było to pomiędzy sześćdziesiątą a dziewięćdziesiątą sekundą od czasu, gdy moi ludzie znajdujący się na lotnisku usłyszeli potężny huk. Ze względu na mgłę nie widzieli zajścia. Dostałem informację: rozbił się samolot prezydenta Polski.

– "O cholera!" – tak pan pomyślał?

– Wcale nie. Pierwsza myśl to: działać, organizować! Pierwsze pytania: co z ludźmi, czy jest pożar? Pierwsze rozkazy: znaleźć jak najwięcej żywych ludzi i uratować ich. Po chwili wiedziałem już, że nie doszło do eksplozji i powierzchnia pożaru jest niewielka – łącznie około 20 metrów kwadratowych.

– W pierwszych informacjach media donosiły, że trzy osoby mogły przeżyć katastrofę…

– Na polanę przybyłem po dwudziestu minutach. Stało się dla mnie jasne, że nie dowodzę akcją, która przyniesie komuś ocalenie. Wtedy też przyszły pierwsze emocje niezwiązane z moimi obowiązkami zawodowymi.

– Musiał pan czekać na polecenia z moskiewskiej centrali Ministerstwa ds. Sytuacji Nadzwyczajnych?

– Jesteśmy zobowiązani działać od razu. W moje kompetencje – kierownika grupy dowodzenia – wchodzi przybycie na miejsce zajścia i przejęcie pełnej kontroli nad likwidacją jego skutków. Moskwie raportuję: do czego doszło, jakimi siłami dysponuję, jakie podjąłem kroki i czy potrzebuję posiłków. W tym wypadku oczywiście były potrzebne.

– Czy dowodząc, pomagał pan swoim podwładnym fizycznie?

– Na początku tak. Rozrzut szczątków obejmował przestrzeń 6000 metrów kwadratowych – to mniej więcej boisko piłkarskie. Było tam 11 pojazdów i 40 ludzi. Robiłem to, co moi podkomendni."

"Moi ludzie usłyszeli potężny huk"?! To zaiste bardzo ciekawe stwierdzenie, bo o żadnym huku ani w ogóle żadnym odgłosie nie mówił ani Pan ambasador Jerzy Bahr, ani Pan Wierzchowski, którzy znajdowali się na płycie lotniska, a jak mniemam, jednostki ratownicze też znajdowały się gdzieś obok nich, tym bardziej, że zdaje się ambasador Bahr mówił o "wyskakującym wozie straży pożarnej", za którym pojechali na miejsce "katastrofy".

Z wywiadu tego wynika również, że płk.Miedwiediew znalazł się tna tymże miejscu "katastrofy po  godz. 9:00 (polskiego czasu), a więc później, niż Panowie Wiśniewski, Bahr, Wierzchowski, Antufiev czy Połtawczenko i… od razu stwierdził, że nie ma kogo ratować. To naprawdę ciekawe, bo z poprzednich, przytoczonych przeze mnie relacji wynika, że do jego przyjazdu też nie było jakiejś specjalnej akcji ratowniczej, a jak sam mówi, to nie był mały teren, bo ok .6000 m2, na dodatek, jak wiemy, zadrzewiony i pofałdowany. Intrygujące jest również to, że było już tam wtedy ponoć 11 pojazdów i 40 ludzi, ale co oni mogli do tego czasu zrobić, skoro ich wyjazd został zadysponowany wgo raportu MAK o godz. 8:50 (czasu polskiego)? Przecież sam dojazd musiał im zająć kilka minut, jeśli nie kilkanaście, więc co najwyżej właśnie się zaczynali dojeżdżać lub w najleszym przypadku się rozstawiać, kiedy na miejsce "katastrofy" dotarł płk. Miedwiediew.

Co z tego wynika?

Moim zdaniem, ni mniej ni więcej to, że żadna akcja ratownicza –  polegająca na sprawdzeniu, czy ktoś z pasażerów, pomimo widoku olbrzymich zniszczeń,nie przeżył jednak upadku samolotu – nie była w praktyce podjęta.


Więcej
http://www.se.pl/wydarzenia/kraj/rosyjski-dowodca-polacy-patrzyli-nam-na-rece_141005.html

12. Omówienie relacji oficera jednostki straży pożarnej PCz-3 , który jako jeden z pierwszych przybył na miejsce "katastrofy" TU-154M,  za gazetą "Moskowskij Komsomolec" z dn. 04.10.2010 oraz powołującym się na nią portalem Super Express z dn.05.10.2010 r.

http://www.mk.ru/incident/accident/article/2010/10/03/533783-samolet-kachinskogo-razbilsya-na-mnozhestvo-versiy.html

http://www.se.pl/wydarzenia/kraj/strazak-ciala-bez-glow-dzwoniace-telefony-krajobra_155757.html

Na tę relację chciałbym szczególnie zwrócić Państwa uwagę, gdyż, moim zdaniem, przynajmniej teoretycznie, jest relacja oficera jednostki straży pożarnej PCz-3, o której mowa w raporcie MAK, pełniącej tego dnia dyżur na lotnisku Smoleńsk "Północny" (начальник третьей пожарной части Смоленска 33-летний капитан Александр Мурамщиков).

Ta relacja jest również o tyle ciekawa, że bezpośrednio odnosi się również do filmu znanego pod nazwą "1.24" albo "filmu Koli", w którym to filmie padają słowa “Все назад, уходим отсюда”, jak to jest powiedziane w tejże relacji.

Oto ona, w moim tłumaczeniu, nie dosłownym, ale mam nadzieję, oddającym prawidłowo sens jego relacji:

"(…) Mieliśmy dyżur, staliśmy na trzecim parkingu. Jak lądował JAK-40, to warunki pogodowe nie były jeszcze krytyczne. Z lewej strony pasa (potem) przeleciał na wysokości 3 m nasz transportowiec. (…) Jak w końcu odleciał na zapasowe lotnisko, wszyscy odetchnęliśmy. Po ok 40 min. było słychać, jak nadlatuje samolot prezydencki. (…) Nie było jakiegoś głośnego wybuchu, tylko głuchy dźwięk (trzask) – i to wszystko! Od wieży kontrolnej podjechał uazik; chłopcy powiedzieli, że samolot spadł. Gdzie spadł, było niejasne, pokazali nam tylko kierunek ręką.

Nasza jednostka – moje dwa wozy strażackie i straż lotniskowa, zaczęły się (przedzierać?) do miejsca katastrofy od strony drogi. My, z pracownikiem FSO (Federalnej Służby Ochrony) pomknęliśmy prosto przez pas. Potem zostawiliśmy samochód i brnęliśmy przez las. Było widać dym nad wierzchołkami drzew.

Jak się zbliżaliśmy do miejsca katastrofy, usłyszeliśmy trzaski. Nawet ten ofiecer FSO nie miał pojęcia, co to za wystrzały. On miał informację, że ochrona polskiego prezydenta miała zadeklarowaną broń. I ten "ładunek" był zgłoszony: 7 pistoletów marki Glock. On nas ostrzegł, abyśmy ostrożnie podejmowali czynności, bo (ta) amunicja może wybuchać/strzelać.

Ok. 50 m od miejsca katastrofy leżały porozrywane szczątki ludzkie. Stało się dla nas jasne, że nikt nie przeżył. Widzieliśmy tylko dwa duże fragmenty samolotu: skrzydła i część podwozia z wysuniętymi kołami. Silniki leżały na uboczu. Gdzie podział się kokpit i kabina pasażerska (salon) – było niezrozumiałe, wszystko było rozerwane na małe części. Części wraku i ludzkie szczątki leżały w mieszaninie popiołu (?) i pyłu."

Dalszy części relacji częściowo pominę, bo dotyczy obrażeń stanu ofiar; w każdym razie Pan Muramszczikov opisuje, że żadnego wybuchu, mając zapewne na myśli paliwo lotnicze, nie było (ciekawe – a Pan Wiśniewski twierdził, że ogień był na dwukrotną wysokość drzew i wyraźnie było słychać wybuch; o potężnym huku mówili również "ludzie" Pana Miedwiediewa z MCzS), a małe ogniska pożaru mogły być wywołane przez iskry instalacji czy tez pracujących silników samolotu. Ile było paliwa na pokładzie samolotu – nikt nie wiedział. Jednostki straży pożarnej przyjeżdżały przez błoto i las. Kierowca jednego z nich, Dymitr Nikonov, robił przesiekę piłą łańcuchową, aby tylko dojechać do miejsca katastrofy; strażacy wręcz ręcznie przenosili te samochody, aby tylko dotrzeć do pożaru i zalać pianą paliwo lotnicze, aby nie było wybuchu. Ogień ugaszono w 10 minut. Mgła rozwiała się w 20 minut..

Dalej oficer straży zaczyna opowiadać o… podziale na sektory miejsca katastrofy – ani słowa o poszukiwaniach osób, które mogły jednak przeżyć katastrofę, ani słowa o FAKTYCZNEJ AKCJI RATUNKOWEJ DOTYCZĄCEJ OSÓB.

Jak on mógł ocenić, że wszyscy zginęli, skoro, jak sam twierdzi w tej swojej relacji, pierwsze informacje, które otrzymał, mówiły o 136 pasażerach?

Przejdę teraz do tego fragmentu jego relacji, który odnosi się do filmu "1.24", bowiem wydaje się on jednym z ciekawszych, ponieważ, przynajmniej moim zdaniem, bardzo sprytnie próbuje tłumaczyć część odgłosów i wypowiedzi, słyszalnych na tym, nakręconym telefonem komórkowym przez tak naprawdę nie wiadomo kogo, filmie.

Film, w którym jakoby miał (mieliśmy) strzelać do obywateli polskich, widział. Dalej mówi, że dwie ciemne postaci, wychodzące z lasu, to faktycznie był on i pracownik FSO – ten ostatni w czarnym płaszczu, a on w ciemno-zielonej "bojówce" (moro?). Strzałkami na tym filmie (który widział) było pokazane ciała, które się ponoć podnosiły, a to było faktycznie miejsce, gdzie tych ciał było najwięcej, leżały jedno na drugim. Kiedy rozbrzmiały trzaski (strzały), krzyknęli razem  (z oficerem FSO) “Давай отсюда…” a potem “Все назад, уходим отсюда”, bo mogły zacząć wybuchać magazynki (pistoletów) i trzeba było opuścić strefę niebezpieczną.

Potem komisja śledcza znalazła wszystkie siedem sztuk broni (BOR-owców), magazynki były nienaruszone, a te trzaski (strzały) to były od kamizelek ratunkowych i pojemników sprężonego powietrza, które je pompują.

Proste wytłumaczenie, nieprawdaż?

Jednak dla mnie nie jest prostym wytłumaczenie, dlaczego, skoro było już wiadomo, gdzie leżą ciała przynajmniej części pasażerów, nikt nie podjął próby sprawdzenia, czy któryś z nich jednak nie przeżył? Przecież niewielkie ogniska pożaru zostały ugaszone w ciągu 10 min, jak twierdzi Pan Muramszczikov ?

Ugaszone i…?

I dalej jest już podział miejsca "katastrofy na sektory, bo "wsje pagibli". O prawdziwej akcji ratunkowej, o lekarzach, karetkach pgotowia, poszukiwaniach ewentualnych rannych, o kimkolwiek, kto rzeczywiście stwierdził, że "wsje pagibli", ani słowa.

13. Fragmenty relacji strażaka (nieznane imię i nazwisko) za portalem fakt.pl z dn.01.04.2011 r.

  http://www.fakt.pl/Strazak-o-Smolensku-Tam-bylo-gorzej-niz-w-,artykuly,100118,1.html

"(…) Akurat byłem bardzo blisko, na dworze. Samolot spadał na moich oczach. Po prostu spadł. Nie było żadnego wybuchu, tylko taki głuchy dźwięk. Jeszcze w powietrzu zapalił się: po tym, jak zahaczył o – widzi pani, o te drzewa– pokazał w stronę lasku, gdzie rozbił się Tu-154. Jak dodał, mgła była gęsta, ale w okolicy Smoleńska zdarza się to dosyć często. – Przychodzi mgła, a za chwilę wychodzi słońce. Tak jakoś to Bóg urządził– powiedział.
Na miejsce, gdzie upadł samolot, przybył jako jeden z pierwszych. – Trudno tam było dojechać: było straszne błoto. Widzi pani, teraz tam jest droga – samochody wyjeździły, ale wtedy to był po prostu kawałek błotnistej ziemi między drzewami. Jakoś wjechałem wozem, ale z powrotem musieli już mnie wyciągać, inaczej się nie dało – opowiedział. Został tam dobę. – Gasiliśmy, pomagaliśmy zbierać fragmenty samolotu, szczątki… Na miejsce zjechała straż pożarna z całego miasta. Po dobie pojechałem do domu, zostałem trochę i wróciłem. I tak było sześć dni. (…)"

I w tej relacji strażaka o faktycznej akcji ratowniczej, dotyczącej pasażerów TU-154M, ani słowa. Tak, jak we wszystkich przytoczonych powyżej…

Dlaczego?

 

Część 1:

http://ander.nowyekran.pl/post/47070,smolensk-dlaczego-nie-bylo-akcji-ratunkowej-cz-1

0

ander

188 publikacje
2 komentarze
 

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758