Z uwagą słuchałem „Rozmów niedokończonych” z udziałem Antoniego Macierewicza, przewodniczącego sejmowej komisji badającej katastrofę rządowego tupolewa z prezydentem RP na pokładzie.
Miałem nadzieję, że usłyszę coś nowego, coś istotnego, co przybliży nas do wyjaśnienia prawdy o przebiegu tragedii smoleńskiej z 10 kwietnia 2010 r. Szczególnie po prezentacji prof. Biniendy i dr. Nowaczyka, z której zespół dowiedział się, że samolot nie stracił skrzydła w wyniku zderzenia z brzozą. W sumie żadne to nowum, gdyż blogerzy, z tak wyśmiewanej „drużyny FYM-a”, do identycznego wniosku doszli już dawno. Ważne jest jednak to, że ekspertyza nie daje monopolu na hipotezę piętnastu metrów. Jako oparta na modelu czysto teoretycznym nie wyklucza wcale "maskirowki".
Myślałem, że wizyta pos. Antoniego Macierewicza w toruńskiej rozgłośni wniesie jakiś ożywczy wiatr. Zawiodłem się. Poseł Macierewicz mówił o brzozie, wtórował mu – obecny w części radiowej – członek prezydium zespołu – senator Stanisław Piotrowicz, dodatkowo robiący przewodniczącemu klakę, czegóż on to nie zrobił dla wyjaśnienia sprawy. Było trochę o tragedii, trochę o wszystkim i o niczym jak choćby o ograniczaniu nauki historii w szkołach (oczywiście sprawa ważna, lecz nie pasująca do tematu tych akurat „Rozmów niedokończonych”). No i zamiast wnikania w szczegóły, typowy samograj – znane ogólniki mające na celu lans przedwyborczy.
Dobry nastrój przewodniczącego zburzyło jedynie przywołanie (jeszcze w części telewizyjnej) przez o. Grzegorza Moja, artykułu prof. Jacka Trznadla pt. „Zamach smoleński – wokół hipotez”, traktującego o możliwości inscenizacji na Siewiernym. Co prawda słowo „inscenizacja" nie padło, jednak o. Moj cytując fragment tekstu dotyczący autentyczności części wraku na lotnisku w Smoleńsku, przytoczył opinię prof. Trznadla, że mogą one nie należeć do tupolewa 154M o numerze bocznym 101.Ponieważ warto znać ten tekst odsyłam do strony prof. Mirosława Dakowskiego. Tutaj tylko niewielki fragment:
Dowodu, że rozbite fragmenty wraku Tupolewa na Siewiernym są na pewno częściami samolotu, który tego dnia rano wyleciał z delegacją prezydencką z Okęcia.
Brak więc w raportach istotnego, wstępnego dowodu – został przyjęty na wiarę. Ale tak nie można badać nawet kraksy samochodowej – bez dokładnego oglądu wraku samochodu i sekcji ofiar, a co dopiero katastrofy lotniczej. Brak więc autentyczności przedmiotowej śledztwa. Bowiem w odniesieniu do Smoleńska niektórzy internetowi analitycy nie wykluczają, że zamach mógł zostać dokonany nie w tym miejscu. Że być może to, co znamy z Siewiernego, było tylko inscenizacją katastrofy, na tyle kontrolowaną, aby mogła przypominać katastrofę prawdziwą.” – pisze autor „Powrotu rozstrzelanej armii” i „Hańby domowej”, przywołując argumenty m.in. w postaci braku ciał ofiar, podstawowych elementów wyposażenia samolotu łącznie z kokpitem.
Prof. Jacek Trznadel nie od dziś konsekwentnie upomina się o prawdę o tragedii smoleńskiej. Już 19 kwietnia 2010 r. zaapelował o umiędzynarodowienie śledztwa smoleńskiego. Jako Przewodniczący Rady Polskiej Fundacji Katyńskiej pisał w liście do otwartym do premiera Donalda Tuska: „Ze względu na wyjątkową wagę dla Polski katastrofy samolotu prezydenckiego pod Smoleńskiem, w dniu 10 kwietnia 2010 roku, w której zginął Prezydent Rzeczypospolitej, Lech Kaczyński, i osoby kierujące najważniejszymi Instytucjami Państwa Polskiego, i ponieważ miało to miejsce nie w Polsce, lecz na terenie innego państwa zwracam się do Pana, Panie Premierze, o powołanie niezależnej, Międzynarodowej Komisji Technicznej dla zbadania przyczyn katastrofy. Wnioski takiej Komisji, z udziałem najlepszych światowych ekspertów, miałyby podstawowe znaczenie dla opinii publicznej i dla historii.”
Apel profesora został poparty przez ponad trzysta tysięcy Polaków z kraju i zza granicy. Oczywiście, premier Tusk tę inicjatywę zignorował, ale jak sam ostatnio powiedział, on ma w sprawie katastrofy smoleńskiej czyste sumienie. Chyba głównie dlatego, że nieużywane.
Donald Tusk odkrył karty już wtedy, przed ponad rokiem, gdy odrzucił postulat prof. Trznadla powołania międzynarodowej komisji dla zbadania przyczyn tragedii. Pokazał, że nie jest zainteresowany wyjaśnieniem prawdy, i że wybiera służbę Rosji.
21 września 2011 r. z ust zmieszanego i zdenerwowanego (charakterystyczna „mowa ciała”) przewodniczącego zespołu usłyszeliśmy, że co prawda on „bardzo szanuje” prof. Trznadla, ale uznaje koncepcję inscenizacji za fałszywą, wprowadzającą jedynie zamieszanie i nie opartą na żadnych dowodach (brakowało tylko cytatu z Aleksandra Ściosa z
tekstu o związkach z WSI blogerów prowadzących śledztwo obywatelskie). No dobrze, ale do czego doprowadził kierunek obrany przez zespół, eliminujący z góry teorię inscenizacji? Tak naprawdę do niczego.
Fakt, doczekaliśmy się „Białej księgi”, ale jej treść w istocie była znana od – bodajże – września ubiegłego roku, gdy powstał dokument „Polityczne tło katastrofy smoleńskiej”. Teraz dodano– i chwała za to – skany dokumentów (pytanie tylko, dlaczego rozszerzona o zapisy przesłuchań przed zespołem, druga wersja dokumentu jest niedostępna dla ludzi?). Były przesłuchania, które tak naprawdę niewiele wniosły do sprawy, poza uwiarygodnieniem np. Jacka Sasina, zmieniającego opowieści smoleńskie „x razy”.
W efekcie, z prac zespołu wynika, co przyznał sam Antoni Macierewicz w RM, że według obecnego stanu wiedzy nie wiemy jak było, ale wiemy jak nie było. To znaczy, wiemy że nie była to katastrofa, w przeciwieństwie do tego, co twierdzi trio Anodina-Miller-Tusk. No, a jeśli tak– to teoria 2M ma tak samo silne umocowanie jak – tkwiące w ruskiej narracji – okołobrzozowe umiejscowienie tupolewa i rozpad piętnaście metrów nad lotniskiem . Więcej, wziąwszy pod uwagę fakty ujawnione przez blogerów śledczych, "maskirowka" jawi się jako koncepcja najbardziej odpowiadająca rzeczywistości. Weźmy pod uwagę np. Wojskowy Port Lotniczy Okęcie, który powinien być traktowany jako punkt wyjścia do rozwikłania tajemnicy losów delegacji, a którym zespół się nie zainteresował ani na jotę, przyjmując za to za dobrą monetę prorosyjskie bajania prof. Marka Żylicza o charakterze lotu z 10 kwietnia. Zespołu nie zastanowił fakt, iż z odlotu prezydenta nie ma żadnych relacji zdjęciowych i nagrań telewizyjnych, choć utrwalanie np. wchodzenia Głowy Państwa po trapie do samolotu, czy jego konferencji prasowych, to chleb powszedni fotoreportera prasowego. Tymczasem nie ma nic, podobnie jak nie ma zapisów monitoringu. Co za pech – akurat 10 kwietnia wziął się i zepsuł. Musiała to być awaria zakaźna, gdyż podobny los spotkał urządzenia w Smoleńsku.
Obejrzałem i wysłuchałem wszystkie do tej pory „Rozmowy niedokończone” poświęcone poszukiwaniu prawdy o Smoleńsku. Nie było jednak tak jednostronnej. Według Antoniego Macierewicza jedynie zespół prowadzi śledztwo. Nie padło nawet pół słowa o blogerach od Free Your Minda, siedzących godzinami w sieci i prowadzących śledztwo obywatelskie, które – nota bene – posunęło się znacznie dalej niż postępowanie zespołu, mimo że blogerzy robią to w czasie wolnym i za darmo, a nie w ramach pracy zawodowej jak posłowie za ponad 10 tysięcy na miesiąc. Jakże to było odmienne – in minus – chociażby od sierpniowej audycji z udziałem redaktorów: Julii M. Jaskólskiej i Piotra Jakuckiego. Goście mówili o „Białej księdze”, pracach zespołu, ale także poinformowali, chyba jako pierwsi, słuchaczy Radia Maryja (jedynie to radio w pełni obiektywnie informuje o tragedii smoleńskiej) o śledztwie obywatelskim i ewentualności dokonania inscenizacji na Siewiernym.
Podobnie w formule cyklu „Smoleńsk 2010 – szukamy prawdy” mieściły się jak najbardziej wszystkie dotychczasowe audycje z udziałem przedstawicieli rodzin poległych 10 kwietnia, jak np. ciekawe „Rozmowy niedokończone” z udziałem p. Magdaleny Merty.
Tu, w występie A. Macierewicza i S. Piotrowicza, postulowane przez Radio Maryja „szukanie prawdy” zastąpiła „kampania wyborcza na żywo” w wykonaniu gości programu.
Przecież Macierewicz obiecywał w marcu komputerową rekonstrukcję wraku na podstawie zdjęć robionych na miejscu zdarzenia niedługo po tragedii. Zapomniał tylko dodać skąd pochodzą te zdjęcia i kto je robił… Obiecywał również
przedstawienie we wrześniu raportu na temat przyczyn katastrofy smoleńskiej zawierającego nie tylko fakty, dokumenty, ale i wnioski, także personalne. Dziś wiadomo, że termin ten nie zostanie dotrzymany, data ogłoszenia raportu pozostaje niewiadomą. W połowie sierpnia zespół miał upublicznić
analizy dotyczące ostatnich 30 sekund lotu Tu-154M. Jak na razie nie doczekaliśmy się.
Mimo to Antoni Macierewicz w "Rozmowach niedokończonych" podkreślał osiągnięcia zespołu powołując się na ustalenia ekspertów amerykańskich. Piotrowicz podkreślał osiągnięcia Macierewicza. Autokreacja na całego.
Platforma Obywatelska pokazuje natomiast jak to rząd i prokuratura usilne dążą do wyjawienia prawdy o Smoleńsku. Niedawno przeprowadzono ekshumację zwłok Zbigniewa Wassermanna (po 17 miesiącach rozpoznano nawet jego twarz, co już samo w sobie zakrawa na cud). Teraz równie cudownie odnalazło się w Moskwie w siedzibie MAK, wyposażenie kokpitu tupolewa, który miał się 10 kwietnia rozbić na Siewiernym, mimo że na miejscu katastrofy – wbrew twierdzeniom przewodniczącego zespołu – żadnego kokpitu nie było. Podobnie jak foteli, czy ciał. Kokpitowe znalezisko wydobyto ze smoleńskiego matriksu tuż przed wyjazdem do Rosji polskich prokuratorów, mających zbadać wrak rdzewiejący bez osłony na lotnisku Smoleńsk Północny. Jak bowiem ujawnił
„Nasz Dziennik” z 21 września, położony na nim brezent już kilka miesięcy temu się rozpadł. Rzecz jasna, wizyta dzielnych prokuratorów i badaczy z Warszawy ma pchnąć śledztwo naprzód. A wszystko pod czujnym okiem FSB. Nie bez kozery więc
Jarosław Kaczyński uznaje całą tę szeroko reklamowaną wyprawę za ściemę: „
Badanie wraku po osiemnastu już prawie miesiącach nie ma sensu śledczego, ma tylko sens propagandowy. Gdyby ten wrak sprowadzić do Polski, zrekonstruować, dokonać różnego rodzaju skomplikowanych zabiegów, to oczywiście sytuacja byłaby inna. Ale w dalszym ciągu wrak jest tam, komórki są tam, dokumenty są tam”.
Premier Tusk, który zasłynął ze stwierdzenia, że państwo polskie zdało egzamin po 10 kwietnia, podkreślił 11 kwietnia w wywiadzie dla Polsat News iż zarówno on jak i instytucje państwowe zrobiły „dokładnie wszystko, by polska strona miała w swojej dyspozycji maksimum materiałów, maksimum dowodów, dzięki którym, jak sądzę, wyjaśnimy wszystko, co tylko jest możliwe do wyjaśnienia”.
Każdy orze jak może. Bierut mógłby się uczyć takiej hipokryzji.
[Tekst publikukuję za zgodą autora, blogera Salonu 24 o nicku Horse]