Andrzej Lepper tuż przed swoją śmiercią miał chcieć się spotkać z Jarosławem Kaczyńskim.
ŚMIERĆ LEPPERA, NOWE SENSACYJNE INFORMACJE, W TLE GAZPROM
Andrzej Lepper tuż przed swoją śmiercią miał chcieć się spotkać z Jarosławem Kaczyńskim.
Polityk Samoobrony Andrzej Lepper miał przekazać szefowi PiS dokumenty dotyczące umowy gazowej, którą Polska zawarła z Rosją. Takie informacje podał Sławomir Izdebski.
Były senator domaga się teraz wznowienia śledztwa ws. śmierci Leppera.
Złożył już stosowny wniosek do ministra sprawiedliwości, Zbigniewa Ziobry.
Według oficjalnej wersji wydarzeń Lepper powiesił się w swoim biurze w Warszawie. Jednak od samego początku mało kto wierzył w samobójstwo polityka. Prokuratura przekonywała do takiego scenariusza, ale nie brakowało i nie brakuje wciąż głosów mówiących, że prawda jest zupełnie inna. Teraz Sławomir Izdebski, były współpracownik Leppera, mówi o planowanym spotkaniu z Kaczyńskim.
Wcześniej na gazowy kontekst śmierci Leppera wskazywał już dziennikarz i pisarz Wojciech Sumliński.
Poniżej przypominam fragment jego niedawno wydanej książki o śmierci Leppera.
Pierwsza umowa z Rosjanami w ramach tak zwanego kontraktu jamalskiego z 1993 roku, była punktem wyjścia dla późniejszych negocjacji na dostawy gazu do Polski.
Przewidywała dostarczanie Polsce rocznie 7,4 miliardów metrów sześciennych gazu oraz tranzyt tego surowca w czterokrotnie większej ilości polskimi rurociągami do Niemiec. Rosyjskie dostawy gazu pokrywały większość zapotrzebowania Polski, a pozostała część zaopatrzenia pochodziła z wydobycia w Polsce i ze złóż norweskich. Na jakiej zatem podstawie w kontrakcie z 2009 roku polscy decydenci zobowiązali się do odbioru ponad 11 miliardów metrów sześciennych gazu z Rosji rocznie, co stanowiło ilość znacznie przekraczającą zapotrzebowanie Polski? Nie zostało to nigdy wyjaśnione. Wiadomo za to, że zgodnie z zapisami umowy aż do 2022 roku Polska na własne życzenie zobowiązała się kupować od Rosji półtora razy więcej gazu, niż tego potrzebowała. Nie wiedzieć czemu niejako „przy okazji” strona polska zrezygnowała z 1,2 miliarda złotych, które Gazprom był winien z tytułu niedopłat za lata 2006-2009. Co zdumiewające, rząd nie tylko rezygnował z dywersyfikacji źródeł gazu, całkowicie uzależniając nasz kraj od dostaw Gazpromu, ale jednocześnie zmniejszył kontrolę nad strategiczną spółką EuRoPol Gaz SA, a jakby jeszcze tego było mało, zgodził się na skrajnie niekorzystne dla Polski zapisy dotyczące trybu podejmowania decyzji. Umowę podpisano aż do roku 2022 – i „tylko” do roku 2022. Rząd Donalda Tuska chciał bowiem, by obowiązywała do roku 2037, uzależniając całkowicie Polskę od rosyjskiego gazu na całe dziesięciolecia.Dopiero wskutek ostrych protestów opozycji i burzliwej debaty w Sejmie zwołanej na wniosek PiS, ostatecznie rząd zgodził się odstąpić od najdłuższej wersji, co jednak i tak stawiało Polskę w fatalnej pozycji na wiele następnych lat. Podpisany kontrakt był – i jest – dla Polski skrajnie niekorzystny, bo cenę gazu w umowie oparto odnosząc ją do ceny ropy naftowej, co spowodowało, że do dziś płacimy najwyższą stawkę w Unii Europejskiej – znacznie wyższą, niż odbiorcy w Niemczech, Francji czy Włoszech. W całej tej sprawie jest szereg pytań, na które mimo upływu lat nikt nie odpowiedział.Jak to możliwe, że dodatkowe zakupy gazu były negocjowane na szczeblu rządowym, nie zaś na poziomie PGNiG – Gazprom, czyli firm bezpośrednio zaangażowanych w wypełnianie warunków kontraktu? Dlaczego premierowi Pawlakowi tak bardzo zależało, by utajniono część dokumentów dotyczących negocjacji? I dlaczego, choć po latach samą umowę ostatecznie opublikowano, nie ujawniono instrukcji negocjacyjnych zatwierdzonych przez Donalda Tuska, a tym samym uniemożliwiono porównanie tego, co zamierzano osiągnąć z tym, co osiągnięto? Dlaczego, gdy ceny gazu gwałtownie spadały na skutek kryzysu gospodarczego i rewolucji łupkowej w USA, Donald Tusk nawet nie podjął próby zmiany formuły cenowej w kontrakcie jamalskim, choć w tym samym czasie zachodnie koncerny zmuszały Gazprom do obniżki cen kontraktowych?
Dlaczego Waldemar Pawlak, już jako minister gospodarki w rządzie Donalda Tuska, storpedował rozpoczęty przez rząd premiera Jarosława Kaczyńskiego projekt budowy gazociągu do Danii o nazwie Baltic Pipe, dzięki któremu już w grudniu 2010 roku do Polski mogło trafić ponad 2 miliardy metrów sześciennych gazu z duńskiego systemu przesyłowego? Skąd brała się determinacja ministra Pawlaka, by zadowolić Gazprom, któremu przeszkadzało operatorstwo spółki Gaz – System na gazociągu jamalskim, co umożliwiało zawieranie poza Gazpromem małych kontraktów gazowych z partnerami z Europy Zachodniej? I dlaczego minister Pawlak tak bardzo troszczył się o interesy Gazpromu w Polsce kosztem polskiego operatora? Dlaczego organy państwa powołane do dbałości o bezpieczeństwo energetyczne Polski nie zareagowało w żaden sposób na tak jawnie szkodliwe dla Polski działanie najważniejszych ówcześnie polskich polityków, które już tylko na gruncie logiki i zdrowego rozsądku wyglądało na ordynarny przekręt? Czy wpływ na to mógł mieć fakt, że jednym z zastępców ówczesnego szefa ABW był Zdzisław Skorża, kolega ze studiów Waldemara Pawlaka?
Ostatnie pytanie możemy sobie darować, bo są sytuacje, gdy nie trzeba stawiać kropki nad „i”. To właśnie jest jedna z takich sytuacji.
Fakty wskazują, że ludziom na wysokich stołkach w rządzie PO – PSL bardzo zależało, by Polska aż do 2022 roku płaciła za rosyjski gaz kwotę opartą o wygórowaną formułę cenową z 2006 roku, w następstwie czego do dziś płacimy za gaz o kilkaset milionów dolarów rocznie więcej (równowartość nawet kilku miliardów złotych rocznie), niż odbiorcy analogicznej ilości tego surowca w Niemczech, Włoszech czy Francji.
W całej tej sprawie i w tych decyzjach, za które odpowiadali polscy premierzy Waldemar Pawlak i Donald Tusk, było coś tak absolutnie niepojętego i zarazem irracjonalnego, że aż nie trzeba było stawiać tu żadnych hipotez, bo te same się narzucały.
W tym kontekście fakt, że podpisanie takiego kontraktu na takich warunkach rząd Donalda Tuska i ministerstwo Waldemara Pawlaka lansowały, jako „sukces” i dowód dobrosąsiedzkich relacji z Rosją, był czymś tak aroganckim i kuriozalnym zarazem, że aż nieprawdopodobnym. Absolutnym i niezrozumiałym paradoksem jest, że mimo prowadzenia przez nich tak ewidentnie brudnej gry cała ta sprawa rozeszła się po kościach. Donald Tusk i jego koledzy z PSL mogli otwierać szampany, bo zrozumieli, że jeżeli Polacy uwierzyli w brednie o „sukcesie” w tej sprawie, to znaczy, że przy odpowiednim natężeniu propagandy uwierzą już we wszystko.
Ale był ktoś, kto nie wierzył w ani jedno słowo. Ktoś, kto wiedział, jak wygląda prawda i co ważniejsze – kto potrafił to udowodnić. Bo dowody, nagrania rozmów i dokumentację dotyczącą zagranicznych kont, zdobył na Ukrainie, nad jeziorem Świteź…
Powstaje pytanie: na jakich warunkach i jak to się stało, że Andrzej Lepper – bo o nim mowa – stał się posiadaczem materiałów, które mogły wysadzić w powietrze nie tylko rząd Donalda Tuska?
Najbardziej prawdopodobna wersja oparta na relacjach informatorów oraz na wiedzy, którą mogę ujawnić tylko prokuratorom po wznowieniu śledztwa w sprawie śmierci Leppera, wskazuje, że pośrednikiem w tej „transakcji”była tajemnicza organizacja o nazwie Zakon Rycerzy Michała Archanioła.
Wydarzenia nad Jeziorem Świteź były zatem kulminacją wielopiętrowej gry, w których tak lubują się służby specjalne, a w której swoją rolę miał do odegrania także były wicepremier RP. W tej grze Andrzej Lepper postanowił grać vabank i był w tym postanowieniu zdeterminowany. Wiedział, że aby zrealizować zamierzenia, musi mieć mocne argumenty -i takie miał. W przeszłości pokazał już, że ma dostęp do wiedzy danej nielicznym, a ujawniając fakt przebywania talibów w Kiejkutach i pozostawiając niedopowiedzianą kwestię, co stało się z 15 milionami dolarów, które CIA zapłaciło za pośrednictwem zastępcy szefa AW, pułkownika Andrzeja Derlatki, Agencji Wywiadu i polskim politykom udowodnił też, że potrafi grać ostro. Ta sprawa nie została nigdy wyjaśniona, ale ludzie na wysokich stołkach wiedzieli już – że on wie. A teraz Lepper zyskał nowe, jeszcze potężniejsze argumenty. Przewodniczący Samoobrony był zdeterminowany, by wiedzę o kulisach kontraktu gazowego oraz związanych z nim łapówkach wykorzystać w sposób polityczny. Tym razem jednak nie dzieląc się informacjami – jak miał w zwyczaju – przed kamerami, lecz w sposób kontrolowany, używając metod nacisku i szantażu. Były wicepremier doskonale rozumiał swoją epokę, widział, że o ile w mediach politycy często robili rejwach, o tyle potem, poza obiektywami kamer, w kuluarach, zawierali pakty i układy. Ich clou było czytelne:polemizujemy, niekiedy ostro, ale na gruncie prawa wy nie ruszycie nas, my nie ruszamy was.
Przez ponad dwadzieścia lat III RP tak to właśnie działało: z różnych stron było wiele pohukiwań, oskarżeń, a nawet gróźb. Zawsze jednak, gdy przychodziło do realizacji, zapadała cisza – bo w tej „zabawie” nie chodziło o to, by króliczka złapać, lecz gonić. W efekcie o ile tak zwana sprawiedliwość mogła się jeszcze od biedy upomnieć o szeregowego posła lub senatora, o tyle ludzie na wysokich stołkach byli już nietykalni. Leszek Miller, Józef Oleksy, Aleksander Kwaśniewski, Waldemar Pawlak, Bronisław Komorowski, Donald Tusk i dziesiątki innych, o których nadużyciach, a nawet przestępstwach mówiono miesiącami, tak naprawdę nigdy nie zbliżyli się nawet do ławy oskarżonych, bo zawsze wtedy, gdy trzeba było powiedzieć „sprawdzam”, współuczestnicy „gry” odchodzili od stołu. Miało to w sobie coś z teatru stworzonego na użytek opinii publicznej, w którym prawdziwe życie toczyło się nie scenie, lecz za kurtyną. Lepper wiedział i widział – bo widział to każdy, kto chciał widzieć – że przez ponad dwadzieścia lat III RP nie wykryto ani jednego sprawcy z wielu głośnych morderstw, nie odzyskano ani jednej złotówki ze zdefraudowanych i wytransferowanych za granicę miliardów złotych, nie wyjaśniono do końca ani jednej z dziesiątek najgłośniejszych afer. Widział i wiedział, jak machina prawa z trudem się obraca i to tylko w tę stronę i tylko wtedy, gdy ludzie na wysokich stołkach pozwalali, by się obracała.
Widział i wiedział dość, by rozumieć, że w tym kraju sprawiedliwość się kupuje lub wymienia na „przysługi” – i był zdeterminowany, by do takiej właśnie „transakcji” doprowadzić. Wiedział o pieniądzach CIA i o politykach SLD, wiedział o tajnych kontach w Coutts Banku, Voglu, Kwaśniewskim i Millerze, wiedział o kontrakcie gazowym, Pawlaku i Tusku, wiedział wreszcie o Pro Civili i prezydencie Komorowskim, o którym informował go Janusz Maksymiuk, ważne ogniwo w tej potężnej przestępczej organizacji zwanej dla niepoznaki fundacją. Jednym zdaniem Andrzej Lepper wiedział dość, by w oparciu o tę wiedzę i wynikające z niej metody szantażu oraz nacisku, podjąć niebezpieczna, ale logiczną i konsekwentną grę. Grę, w której stawką miała być jego wolność, przyszłość i życie. Grę, która zaczęła się kilka lat wcześniej i którą zamierzał doprowadzić do samego końca.
Czy mógł wtedy przypuszczać, że ten koniec nastąpi tak szybko i że kilkanaście godzin później nie będzie już żył?
CO MAJĄ MILLER I PAWLAK DO ŚMIERCI ANDRZEJA LEPPERA?
Szef Ogólnopolskiego Porozumienia Związków Zawodowych Rolnikówi Organizacji Rolniczych Sławomir Izdebski złożył do Zbigniewa Ziobry wniosek o wznowienie śledztwa dotyczącego śmierci Andrzeja Leppera -taką informację jako pierwszy podał Fakt24.pl. Lepper przed śmiercią miał przekazać Jarosławowi Kaczyńskiemu dokumenty „obciążające ważnych polityków”. Kogo dokładnie? Nikt nie postawił dotąd kropki nad i, ale w kolportowanej wiadomości prasowej przez niemal wszystkie ogólnopolskie serwisy informacyjne pada zdanie, że „W sprawę mają być zamieszani premierzy Leszek Miller i Waldemar Pawlak”.To nic nowego. Niedawno dziennikarz śledczy Wojciech Sumliński napisał książkę o tajemniczej śmierci Leppera udowadniając, że nie było to samobójstwo, a przynajmniej byłoby to najdziwniejsze samobójstwo na świecie, gdzie przyszły denat przed targnięciem się na własne życie wycierałby odciski palców z krzesła czy pętli założonej na szyję… Kulisy sprawy dotyczącej materiałów, w których posiadaniu miał być Lepper,a które dotyczyć miały gazowego przekrętu stulecia, czyli kontraktu na rosyjski gaz, także wstępnie opisał Sumliński. W jego pracy również padają nazwiska Leszka Millera i Waldemara Pawlaka. Nie pada zaś najważniejsze – puenta. Sprawa znowu wróciła do krwioobiegu medialnego wraz z wnioskiem Sławomira Izdebskiego o wznowienie śledztwa dotyczącego śmierci Andrzeja Leppera. – Chodzi m.in. o umowy z rosyjskim potentatem energetycznym, firmą Gazprom – powiedział w rozmowie z fakt24.pl Sławomir Izdebski. We wniosku do Ziobry szef związkowców stwierdził, że „dotychczasowe działania Prokuratury Okręgowej w Warszawie były prowadzone w związku z nakłanianiem do popełnienia samobójstwa oraz gróźb karalnych, a nie zabójstwa”. Śledztwo umorzono 31 października 2011 roku. Sprawa pod kątem zabójstwa nigdy nie była prowadzona, a przeświadczenie o samobójstwie byłego wicepremiera i szefa „Samoobrony” bardzo szybko na poziomie prokuratury w tajemniczy sposób przekuło się w niepodważalny dogmat.
Podobnie jak szereg innych zgonów ofiar słynnego seryjnego samobójcy grasującego za czasów rządów POPSL.
Wojciech Sumliński „Głos” Toronto nr 22 ; 30.05 – 06.06. 2017
Jeden komentarz