Bez kategorii
Like

Śmierć Bin Ladena i Chaplin

08/05/2011
375 Wyświetlenia
0 Komentarze
9 minut czytania
no-cover

Tekst ukazał się w najnowszym numerze „Gentleman Magazine”

0


Był kiedyś taki aktor – Charles Chaplin. Śmiesznie przypominać dziś jego nazwisko w ten sposób, ale wobec ostatecznego upadku kinematografii tak właśnie trzeba mówić o wielkich – po prostu, jakby chodziło o kogoś zwyczajnego. Mało kto już bowiem pamięta Charlesa Chaplina, jego legendę, jego wytwórnię, jego twarz i jego filmy. Jeśli zaś coś się komuś przypomni to najwyżej rzeczy najbardziej charakterystyczne – melonik, laseczka, fraczek i za duże buty. To były piękne filmy i wszyscy się przy nich wzruszaliśmy, Chaplin miał jednak także na koncie inne dzieła o wiele ważniejsze i o wiele poważniejsze. Dziś nikt o nich nie pamięta, bo ich przesłanie nie pasuje ani do dzisiejszych spłaszczonych czasów, ani do współczesnych wyobrażeń o dobrych scenariuszach.

 
W roku 1947 Chaplin nakręcił film wybitny, który został nagrodzony Oscarem za najlepszy oryginalny scenariusz. Obraz nazywał się „Mounsieur Verdoux” i opowiadał o seryjnym mordercy. Pierwsza scena tego filmu jest wprost druzgocąca i dziś nie mogłaby się znaleźć nigdzie, nawet w reklamie zakładów pogrzebowych. Widzimy oto ogród różany, spaceruje po nim sympatyczny siwiejący pan w baskijskim berecie. Przycina róże i coś tam sobie nuci pod nosem. Podchodzi do kolejnego krzaka, a my widzimy stojący za jego plecami wielki krematoryjny piec, który dymi jak sto diabłów. Nasz ogrodnik uśmiecha się w sposób uroczy i znamionujący wielką wrażliwość, bo o to właśnie pożegnał się ze swoją kolejną małżonką.
 
Nie pożegnał się za to wcale z jej majątkiem, który przelewa mu się przez palce i cieszy oko. Nie pożegnał się z jej samochodami oraz jej nieruchomościami. Nie pożegnał się bo i po co, w końcu ma już na oku kolejną wybrankę, z którą zamierza się ożenić. Prowadzi bowiem pan Verdoux życie wielce osobliwe. Był kiedyś kasjerem w Baku Paryskim i świetnie mu się wiodło, posiadł bowiem umiejętność spekulowania akcjami w stopniu doskonałym i zawsze miał pieniądze. Nie oszczędzał ich jednak wzorem innych kasjerów, a wydawał na przyjemności. Był bowiem Verdoux człowiekiem łasym na zbytek i przyjemności. Kiedy przyszedł ten okropny kryzys jakoś mu się udało przetrwać, ale lata późniejsze okazały się dla niego wcale nie łaskawe. Zarząd banku postanowił odmłodzić skład personelu i nasz Verdoux, pamiętający jeszcze Paryż bez wieży Eiffla musiał odejść. Pech chciał, że akurat nie miał w tym czasie gotówki, a odpraw nie płacono w tamtych czasach wcale. Musiał coś przedsięwziąć by zyskać kapitały potrzebne do tego, by odkuć się na giełdzie. I wymyślił.
 
Policja oczywiście jest na jego tropie, ale cóż to znaczy? Nic właściwie. Jak ktoś był przez trzydzieści lat kasjerem w Banku Paryskim, grał na giełdzie i potrafi przewidzieć co stanie się z akcjami Loyda, ten nie musi bać się policji, szczególnie zaś paryskiej. I Verdoux się nie boi. Ma wielki dom w środku miasta i kilka mniejszych, ma ogród różany i bardzo nowoczesny piec krematoryjny, który dymi co prawda trochę, ale nie można mieć przecież wszystkiego naraz.
 
System jaki opracował nasz bohater jest prosty i genialny. Ma on jednocześnie kilka żon, które oszukuje udając podróżującego po Francji przedsiębiorcę. Kiedy zabraknie mu forsy zabija jedną z nich przejmuje jej majątek, ciało spala i szuka następnej ofiary. Jest przy tym konsekwentny, ale łapczywy, lubi bowiem kobiety i kiedy poznaje na ulicy młodą, biedną dziewczynę, postanawia zabawić się z nią, a potem otruć. Kiedy dziewczyna opowiada mu historię swojego życia, coś zaczyna dygotać w sercu naszego kasjera i w ostatniej chwili odsuwa on kieliszek pełen wina i trucizny od jej ust. Potem zaś pomaga jej w karierze używając do tego pieniędzy zagarniętych nieboszczkom. Ona oczywiście nie ma pojęcia kim jest jej dobroczyńca i dowie się tego dopiero na końcu. Koniec zaś będzie tragiczny. Nie można być bowiem jednocześnie zimnym mordercą i aniołem dobroci, to się wcale nie komponuje i stawia człowieka wobec sytuacji, w których nawet komisarze z paryskich posterunków mogą popisać się spostrzegawczością i inteligencją. Verdoux zostaje aresztowany, osadzony i skazany na gilotynę. Kiedy wyprowadzają go na ścięcie, ulice są zalane słońcem, dziedziniec więzienia pełen jest ludzi, którzy chcą zobaczyć egzekucję, zupełnie jak w średniowieczu. Gazety piszą, że oto ujęto straszliwego potwora. My zaś widzimy Chaplina, który sam zagrał Verdoux, miłego staruszka, który idzie na śmierć, powłócząc już z lekka nogami. Przekroczył bowiem sześćdziesiątkę, co przy jego trybie życia nie mogło pozostać bez pływu na kondycję. Zanim pan Verdoux pójdzie na szafot wygłasza przemówienie. Bardzo piękne. Mówi o sprawiedliwości, o piecu krematoryjnym w swoim ogrodzie i o tym, że ci wszyscy sprawiedliwi, którzy wyją dziś z oburzenia na jego widok i na samą myśl o jego czynach, będą wkrótce patrzeć obojętnie na coś znacznie gorszego, na o wiele większe piece i na o wiele więcej ofiar. I do głowy im nie przyjdzie, żeby przeciwko temu protestować. – A słowo ciałem się stało – jak mawiają w kościołach. Francja doby wojennej straciła dziewictwo i szlachectwo po trzykroć i nic tego nie zmieni, nawet filmy kręcone po siedemdziesięciu latach opiewające czyny francuskich rolników ratujących rzekomo od śmierci, swoich żydowskich współobywateli.
 
Gdzie tu teraz miejsce na Bin Ladena spytacie? Popatrzcie na ulice Ameryki. Ja wiem, że oni się cieszą, że pamiętają 11 września, że sprawiedliwości musiało stać się zadość. Co innego jednak sprawiedliwość, a co innego fiesta. Nie można być aniołem zemsty i wodzirejem w korowodzie karnawałowym jednocześnie, bo to się marnie komponuje. Jedno wymaga dyskrecji, a drugie odrobiny ekshibicjonizmu. Łączenie zaś rzeczy do siebie nie przystających prowadzić może do eksplozji, także takiej, która następuje z pewnym opóźnieniem.
 

Śmierć tego człowieka, któremu sprawiedliwość najbogatszego kraju na świecie niczego przecież nie udowodniła, może być powodem radości dla wielu, nie powinna być jednak powodem do świętowania na ulicach. Radość z czyjejś śmierci łatwo bowiem przerodzić się może w radość ze śmierci w ogóle. Czas pokaże jak to będzie. Nie uprzedzajmy faktów.

0

coryllus

swiatlo szelesci, zmawiaja sie liscie na basn co lasem jak niedzwiedz sie toczy

510 publikacje
0 komentarze
 

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758